[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyniós³ siê dopiero nad ranem, kiedyzrozumia³, ¿e Maksym nie ma zamiaru stan±æ z nim do uczciwego pojedynku.W±tpliwe, aby te istoty by³y rozumne w ludzkim znaczeniu tego s³owa, ale zpewno¶ci± stanowi± jak±¶ zorganizowan± si³ê, skoro potrafi³y wypêdziæ zTwierdzy garnizon z ksiêciem-hrabi± na czele.Ale to wszystko na raziedomys³y i legendy.Dobrze by³oby siê teraz umyæ: by³ ca³y ubrudzony rdz±, a ¿e i kocio³ trochêprzecieka³, wiêc skóra piek³a go od promieniowania.Je¿eli Zef i jednorêkizgodz± siê jechaæ, trzeba bêdzie os³oniæ kocio³ kilkoma arkuszami pancerzazerwanego z burt.Daleko w lesie co¶ huknê³o i przetoczy³o siê echem.Saperzy skazañcy rozpoczêlicodzienn± pracê.Bezsens, bezsens.Znów huknê³o, odezwa³ siê cekaem,poterkota³ i zacich³.By³o ju¿ zupe³nie widno.Zapowiada³ siê pogodny dzieñ.Niebo by³o bezchmurne i jednolicie bia³e, jak b³yszcz±ce mleko.Beton szosyl¶ni³ od wilgoci, lecz w pobli¿u czo³gu rosy nie by³o, bo od jego pancerzapromieniowa³o niezdrowe ciep³o.Potem zza wdzieraj±cych siê na drogê krzewów pojawili siê Zef i Dzik.Zobaczyli czo³g i przyspieszyli kroku.Maksym wsta³ i poszed³ im naprzeciw.--- ¯yje! - wykrzykn±³ Zef zamiast powitania.- Tak te¿ my¶la³em.Twoj±kaszkê, bracie, tego.Nie by³o w co zabraæ.Ale chlebek przynios³em, wcinaj.--- Dziêkujê - powiedzia³ Maksym bior±c grub± pajdê.Dzik sta³ oparty o wykrywacz min i patrzy³ na niego.--- Wcinaj i zmykaj - powiedzia³ Zef.- Tam, bracie, przyjechali po ciebie.Zdaje siê, ¿e chc± ciê dodatkowo przes³uchaæ.--- Kto? - zapyta³ Maksym przestaj±c ¿uæ.--- Nie zameldowa³ siê nam - powiedzia³ Zef.- Jaki¶ zupak obwieszonymedalami jak choinka.Wrzeszcza³ na ca³y obóz, dlaczego ciebie nie ma, o ma³omnie nie zastrzeli³.A ja tylko oczy wytrzeszczam i meldujê: tak i tak, zgin±³¶mierci± walecznych na polu minowym.Obszed³ czo³g doko³a i powiedzia³: "Co za obrzydlistwo" - siad³ na poboczu izacz±³ skrêcaæ papierosa.--- Dziwne - powiedzia³ Maksym, odgryzaj±c w roztargnieniu kawa³ek chleba.--- Dodatkowe przes³uchanie? Po co?--- Mo¿e to Fank? - zapyta³ pó³g³osem Dzik.--- Fank? ¦redniego wzrostu, kwadratowa twarz, skóra mu siê ³uszczy?--- Nic podobnego - powiedzia³ Zef.- Wielki dr±gal, pryszczaty, g³upi jaksto³owe nogi - legion.--- To nie Fank - powiedzia³ Maksym.--- Mo¿e z rozkazu Fanka? - zapyta³ Dzik.Maksym wzruszy³ ramionami i prze³kn±³ ostatni kês.--- Nie wiem - powiedzia³.- Poprzednio s±dzi³em, ¿e Fank ma co¶ wspólnegoz konspiracj±, a teraz nie wiem nawet, co o tym my¶leæ.--- W takim razie chyba rzeczywi¶cie bêdzie dla pana lepiej wyjechaæ - rzek³Dzik.- Chocia¿, prawdê mówi±c, nie wiem, co jest gorsze: mutanci czy ta¿andarmska szar¿a.--- Dobra, niech jedzie - powiedzia³ Zef.- Kurierem u ciebie nie bêdzie, a takprzynajmniej przywiezie jakie¶ informacje z Po³udnia.Je¿eli go tam ze skórynie obedr±.--- Wy oczywi¶cie nie pojedziecie ze mn± - powiedzia³ Maksym twierdz±co.Dzik pokrêci³ g³ow±.--- Nie - powiedzia³.- ¯yczê powodzenia.--- Zrzuæ rakietê - poradzi³ Zef.- Mo¿esz na niej wylecieæ w powietrze.Cojeszcze?.Po drodze masz dwa posterunki.£atwo je przeskoczysz, byle¶ siêtylko nie zatrzymywa³.Posterunki zwrócone s± na Po³udnie.Dalej bêdzie gorzej.Potworne promieniowanie, brak ¿arcia, mutanci, a jeszcze dalej piaski i ani¶ladu wody.--- Dziêkujê - powiedzia³ Maksym.- Do widzenia.Wskoczy³ na g±sienicê, uniós³ pokrywê w³azu i zsun±³ siê w gor±cy pó³mrok.Po³o¿y³ ju¿ rêce na d¼wigniach, kiedy przypomnia³ sobie, ¿e pozosta³o mujeszcze jedno pytanie.Wychyli³ siê na zewn±trz.--- S³uchajcie - powiedzia³.- Czemu prawdziwe przeznaczenie wie¿ ukrywasiê przed szeregowymi konspiratorami?--- Dlatego, ¿e wiêkszo¶æ w sztabie ma nadziejê przej±æ kiedy¶ w³adzê iwykorzystywaæ wie¿e po staremu, ale do innych celów - odpowiedzia³ Dziksmutnym g³osem.Zef odwróci³ siê i splun±³.--- Jakie s± te inne cele? - zapyta³ Maksym.--- Wychowanie mas w duchu dobra i wzajemnej mi³o¶ci - powiedzia³ Dzik.Przez kilka sekund patrzyli sobie w oczy.Zef sta³ odwrócony i pracowiciezakleja³ jêzykiem papierosa.Pó¼niej Maksym powiedzia³: "¯yczê wam, aby¶cieprze¿yli" i wróci³ do swoich d¼wigni.Czo³g zahucza³, zajazgota³, zachrzê¶ci³g±sienicami i potoczy³ siê do przodu.Kierowaæ pojazdem by³o bardzo niewygodnie.Siedzenia kierowcy nie by³o, asterta traw i ga³êzi, któr± Maksym u³o¿y³ sobie w nocy, bardzo szybko siêrozpe³z³a.Widoczno¶æ by³a paskudna, nie móg³ rozpêdziæ siê jak nale¿y, bo przyszybko¶ci oko³o trzydziestu kilometrów na godzinê silnik zaczyna³ d³awiæ siê i³omotaæ, a kabina wype³nia³a siê odorem spalenizny.Inna rzecz, ¿e ten atomowypotwór mia³ ci±gle jeszcze doskona³e w³a¶ciwo¶ci terenowe.By³o mu wszystkojedno, po czym jedzie.Krzaków i p³ytkich wyrw w ogóle nie zauwa¿a³,powalone drzewa zgniata³ na miazgê, m³ode drzewka wyrastaj±ce ze szczelinbetonu z najwiêksz± ³atwo¶ci± zagarnia³ pod siebie, a przez g³êbokie jamywype³nione zatêch³ym b³ockiem przepe³za³, parskaj±c przy tym jak zadowolonybawó³.Kurs te¿ trzyma³ doskonale i skierowaæ go w inn± stronê by³onies³ychanie trudno.Szosa by³a stosunkowo prosta, w kabinie brudno i duszno, wiêc Maksym wkoñcu zablokowa³ rêczn± d¼wigni± gaz, wyszed³ na zewn±trz i usadowi³ siêwygodnie na skraju w³azu pod kratownicow± wyrzutni± rakiety.Czo³g szed³ doprzodu tak pewnie, jakby to by³ jego pierwotny kurs wyznaczony starymprogramem.Machina mia³a w sobie co¶ z prostoduszno¶ci olbrzyma i Maksym,który lubi³ maszyny, poklepa³ j± nawet na znak aprobaty po pancerzu.Mo¿na by³o ¿yæ.Po obu stronach drogi odpe³za³ do ty³u las, silnik klekota³miarowo, na wierzchu promieniowania prawie siê nie czu³o, wietrzyk by³wzglêdnie czysty i przyjemnie ch³odzi³ rozpalon± skórê.Maksym uniós³ g³owê ipopatrzy³ na rozchybotany czubek rakiety.Chyba rzeczywi¶cie trzeba j± bêdziezrzuciæ.Wybuchn±æ to ona nie wybuchnie, bo dawno ju¿ "skis³a" - sprawdzi³to jeszcze w nocy - ale wa¿y z dziesiêæ ton, po co taszczyæ taki ciê¿ar? Czo³glaz³ sobie do przodu, a Maksym zacz±³ badaæ wyrzutniê, szukaæ zaczepówmocuj±cych.Znalaz³ je wreszcie, ale mechanizm by³ zardzewia³y i trzeba siêby³o trochê pomêczyæ.Kiedy siê tak trudzi³, czo³g dwukrotnie na zakrêtachzje¿d¿a³ z szosy i gniewnie porykuj±c zaczyna³ ³amaæ drzewa w lesie.Maksymmusia³ wiêc spieszyæ do d¼wigni, poskramiaæ ¿elaznego idiotê i wyprowadzaægo znów na drogê.W koñcu zaczepy pu¶ci³y, rakieta przechyli³a siê, ciê¿ko³upnê³a na beton i niechêtnie stoczy³a siê do rowu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]