[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Była to zwykłaformalność.Bren skłonił się, mruknął w odpowiedzi na grzeczności personelu:"Honor i dzięki", podczas gdy Jago zatrzasnęła drzwiczki furgonetki i odprawiłakierowcę.Samochód odjechał zgrzytliwie w burzę i jakimś sposobem cały komitetpowitalny stopniowo zaczął się posuwać po kocich łbach w kierunku głównychdrzwi, pytając o zdrowie i samopoczucie aijiego."Dzięki Bogu" - pomyślał Bren.Kiedy obejrzał się, odpowiadając na jakieś pytanie, zauważył na wybrukowanymdziedzińcu starożytną armatę spowitą w zasłonę deszczu; kiedy zaś spojrzał przedsiebie, jego wzrok napotkał złociste, przytłumione światło wylewające się przezdrzwi wraz z falą cieplejszego powietrza. Podłoga holu była wyłożona kamiennymi płytami, a drewnianąkonstrukcję ścian wypełniał tynk.Chorągwie zwisające z poczerniałych zestarości krokwi same musiały mieć setki lat - ich kolory spłowiały, a zawiłych,wężowych znaków zdobiącego je starożytnego pisma paidhi z całą pewnością nieznał.Rozpoznał barwy Tabiniego, a na środkowej chorągwi widniało jego osobistegodło: baji na czerwonym kole w niebieskim polu.Na wszystkich ścianach wisiałoręż: miecze i broń, której nazw nie znał, ale widział ją też w domku w Taiben,wiszącą przy podobnych skórach, plamistych i cieniowanych, przybitych do ścianlub przerzuconych przez fotele, których kształt nie miał nic wspólnego zwzornictwem ludzi. Banichi znów chwycił go za ramię i przedstawił kolejnymosobom, tym razem dwóm służącym płci męskiej, co wymagało następnej kolejkiukłonów. - Zaprowadzą cię do twoich apartamentów - rzekł Banichi.-Zostaną ci przydzieleni. Już zapomniał ich imion.Ale, już miał na końcu języka, coz Alginim i Tano jadącym z lotniska? Po co mi ktoś inny? - Przepraszam - powiedział z pełnym zakłopotania ukłonem.-Nie zapamiętałem imion. Paidhi był dyplomatą, paidhi nie pozwalał sobie na takierozluźnienie uwagi, nawet jeśli chodziło o imiona służących.Jeszcze nie był wpełni skupiony, zadawał sobie pytanie, czy Banichi albo Jago znają tychsłużących, albo jak mogą im ufać? Oni jednak złożyli ukłon i cierpliwie oraz uprzejmiejeszcze raz się prcedstawili: Maigi i Djinana, zaszczyceni służbą dla niego. Okropny początek - atevi starają się być dla niegouprzejmi.Wpychano go do miejsc, których nie znał, w kulturze i tak jużwystarczająco dziwnej, i Bren był tym wszystkim przytłoczony. - Idź z nimi - rzekł łagodnie Banichi i dodał coś w jednymz regionalnych dialektów, na co służący skinęli głowami i ukłonili się,przyglądając się mu z twarzami równie pozbawionymi wyrazu, jak twarze Banichiegoi Jago. - Nand' paidhi - odezwał się jeden z nich.Maigi.Musinauczyć się ich rozpoznawać. Maigi i Djinana, powtarzał sobie w kółko, idąc za nimiprzez hol i pod sklepionym przejściem do kamiennych schodów z balustradą zbrązu.Nagle zdał sobie sprawę, że właśnie stracił kontakt wzrokowy z Jago iBanichim, ale Banichi kazał mu iść, Banichi najwyraźniej uznał, że służący sągodni zaufania.Nie miał zamiaru obrazić ich po raz drugi brakiem ufności. Ruszył zatem schodami na piętro dziwnego domu, rządzonegoprzez jeszcze dziwniejszą starą kobietę.Służący, za którymi szedł, rozmawialize sobą w języku, którego paidhi nie znał, a w powietrzu unosił się zapachkamienia i starożytności.Sale o drewnianych podłogach na piętrze nie byłytynkowane Bren przypuszczał, że są przeznaczone dla pomniejszych gości.Podwyraźnie starymi sufitami biegły rury i przewody, a nagie wolframowe żarówkizwieszały się z kinkietów oplecionych zakurzonymi, wiekowymi przewodami zizolowanej miedzi. To jest gościnność Tabiniego? zapytał się w duchu Bren.Totak mieszka jego babka? Nie do wiary.Był obrażony, naprawdę obrażony i niecourażony, że Tabini wysłał go do tego obskurnego, przygnębiającego domostwa zprzestarzałą kanalizacją i, Bóg wie, jakimi łóżkami. Korytarz się kończył.Zamykało go dwoje ogromnych drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]