[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aż usłyszeli głośny szum nadciągającej ulewy, która uciszyławiatr i uspokoiła jezioro.Deszcz był zimny.zgrabiałe od chłodu palce doktora ztrudem chwyciły krawędź burty.Razem wdrapali się na śliski pokład.Z kabinybuchnęło na nich ciepło, jakby weszli do wnętrza dobrze nagrzanej izby.Alezanim usiedli na pokrytej materacem koi, obijali się boleśnie o ściany, dach,skrzynię mieczowy, wciąż bowiem mocno kołysało.Ogłuszał ich głośny łoskotdeszczu na dachu: puste wnętrze kabiny rezonowało jak wielki bęben, w któryuderzały tysiące niewidzialnych pałeczek.Pod poduszką namacał doktor ręcznik,wytarł nim swoje czoło, później zdjął z Justyny mokrą bluzkę i spódnicę.Dygocącz zimna, nadzy, położyli się obok siebie na wąskiej koi, czując, jak przenikaich ciepło własnej krwi i włochatego koca.W kabinie mrok był kleisty, przezzaparowane szyby bulajów prawie nie docierał blask dalekich błyskawic, uderzeniapiorunów ściszał łomot deszczu, który raz po raz zmieniał swój rytm, grzechotał.lub przechodził w monotonny szmer.Mokre włosy Justyny wydzielały zapachszałwii, piołunu i mięty.Jej nagi brzuch niemal parzył podbrzusze mężczyzny.Nagle ogarnęło go przenikliwe pożądanie, któremu natychmiast się poddała,rozchylając uda.Potem przyjmowała jego ruchy z uwagą skupioną na swoim wnętrzu.Aż poczuł wreszcie, jak jej palce delikatnie głaszczą jego włosy na głowie,napięty brzuch kobiecy coraz wolniej i słabiej drgał ostatnimi spazmamirozkoszy, która tym razem - i z niej, i z niego - wyciekała wolno, jak kropla pokropli. Znowu jej się wydawało, że umarła.Z odrętwiałego ciaławychodzi owa tajemna druga istota i przepada w ciemnościach szemrzących deszczemi pomrukujących coraz dalszym łoskotem grzmotów.On poddawał się kołysaniujachtu na falach i przeżywał wrażenie, że jak w ogromnej kolebce daje się unosićgdzieś w przestworze, w deszczową noc.Chyba zasnęli - a może stracili poczucieupływających minut i godzin.Nagle wczesny świt rozbielił zaparowane szybybulajów - Justyna ostrożnie wysunęła spod koca nagie ciało i sięgnęła po mokrąodzież.Widział jak jej plecy zadrżały od zimna, gdy wciągała na siebie wilgotnąbluzkę.Skrzypnęły drzwi kabiny, jacht zakołysał się odrobinę, zachlupotaławoda."Kocham ją" - pomyślał Niegłowicz, ale ta myśl nie dała mu poczuciaszczęścia.Powróciła pamięć o doznanej rozkoszy, nozdrzami wciągał pozostały poniej zapach szałwii, piołunu i mięty.I znowu był podniecony, jakby miał ją tejnocy tylko we śnie. Czy to była miłość, jeśli nie pragnął słyszeć jej głosu, ale poprostu chciał być z nią, trwać w niej, łączyć się z nią, wdychać zapach jejciała? Nic więcej ponad krótkie posiadanie w akcie miłosnym, który łagodziłnapięcie pożądania, na chwilę zresztą, bo potem budził się w nim jeszcze większygłód, ogarniający wyobraźnię i wypełniający myśli. Podniósł się z koi z uczuciem cierpienia, żalu i nienasycenia.W kokpicie mżyło; chłód poraził nagie ciało.Pośpiesznie wciągnął na siebiegruby sweter i spodnie.Potem wybrał kotwice, wiosłem zepchnął jacht na głębsząwodę i skierował go w stronę domu. Wciąż padało, drobniutkie krople deszczu zasnuły jezioro jakporanna mgła.Na próżno wysilał wzrok, aby dojrzeć choćby zamazany kształt swegodomu na półwyspie lub dach starego młyna w wiosce.Deszcz czynił światnierzeczywistym - i to, co przeżył nocą, wydało mu się także nieprawdziwe.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]