[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nic dobrego, proszê pani – odpar³.Do pokoju przes³uchañ wszed³ porucznik Harris w towarzystwie detektywów Meadai Brossa.Przysunêli sobie krzes³a, usiedli i popatrzyli na Jima z wyraŸn¹udrêk¹.– Powiem szczerze – zacz¹³ porucznik Harris – nie wierzymy w ani jedno panas³owo.Jim skin¹³ g³ow¹.– Spodziewa³em siê tego.Sam w to nie wierzê.– Problem w tym, ¿e nie ma innego wyjaœnienia.Albo wszyscy powariowaliœcie.– By³oby to jakieœ wyjœcie.– Pe³ny raport techników, zabezpieczaj¹cych miejsce zdarzenia, dostaniemydopiero za kilkadni, a patolodzy bêd¹ potrzebowali jeszcze wiêcej czasu, nic jednak nie wskazujena to, aby panczy któryœ z pañskich uczniów by³ bezpoœrednio odpowiedzialny za œmieræ VincentaBoschettoi Sonny’ego Powella – oœwiadczy³ detektyw Mead.– Wygl¹da to na kolejne dwa przypadki samoistnego zapalenia siê ludzi – doda³porucznikHarris.Jim przyjrza³ mu siê zza przymru¿onych powiek.Porucznik nawet nie mrugn¹³.– Biuro patologa ju¿ wyda³o oœwiadczenie, ¿e Bobby Tubbs i Sara Miller byliofiaramisamoistnego zapalenia, wiêc zwolnimy Brada Moorcocka.Wszystko wskazuje na to,¿e pozosta³epo¿ary, jakie mia³y miejsce w Santa Monica i zachodnim Hollywood, równie¿zosta³yspowodowane samozap³onami ludzi.Przypuszcza siê, ¿e mo¿e to mieæ jakiœ zwi¹zekz wybuchami na S³oñcu.No i z suchym latem.– Z wybuchami na S³oñcu? – zdumia³ siê Jim.– Albo z cienistymi ja – dorzuci³ detektyw Mead, który wygl¹da³, jakby w³aœniesiêdowiedzia³, ¿e zmar³a mu matka.– Œledztwo trwa.No có¿, panie Rook.jesteœcie wolni.Jim odwióz³ najpierw swoich uczniów do szko³y.Zrobi³o siê ju¿ póŸne popo³udnie,wiêcprawie w ca³ym budynku by³o ciemno Stali na parkingu – wyczerpani i oszo³omienitym, co imsiê przydarzy³o, i obejmowali siê, jakby przenika³o ich zimno.Milczeli, niktjednak nie chcia³odchodziæ.W koñcu ciszê przerwa³ Jim.– To co, widzimy siê jutro? Porozmawiamy o wszystkim na lekcjach.Opowiemypozosta³ym.– Nikt nigdy siê nie dowie, co zrobiliœmy, prawda? – powiedzia³a Sue-Marie.Jim obj¹³ j¹.– Taki jest los wszystkich dobrych ludzi.Nie dostaj¹ nagród.Nie udzielaj¹wywiadów dlatelewizji.Maj¹ jednak œwiadomoœæ, ¿e uczynili Ziemiê bezpieczniejsz¹.Do Jima podszed³ Freddy i przybili sobie „pi¹tkê”.– Dziêki, panie Rook.Chyba czegoœ mnie pan dziœ nauczy³, choæ jeszcze nie wiemczego.Ale myœlê, ¿e od dziœ bêdê lepszym cz³owiekiem.Tak¿e Edward uœcisn¹³ Jimowi d³oñ.– Ja te¿ siê czegoœ nauczy³em: im wiêcej cz³owiek siê dowiaduje, tym mniej wie.– Coœ zobaczyliœmy, no nie? – powiedzia³ Randy.– To, co widzimy w lustrze,niekonieczniejest tym, czym jesteœmy.Jim uœmiechn¹³ siê.– Masz racjê.„Umys³ cz³owieka lustrem jest spojrzenia niebiañskiego”* [*Zwiersza LookHome Roberta Southwella.].Patrzy³, jak odchodz¹.Kiedy ruszy³ do samochodu, pojawi³a siê Karen z PerrymRiltsem.Podesz³a do Jima, a Perry, który sprawia³ wra¿enie zdenerwowanego tymspotkaniem, zatrzyma³siê parê metrów dalej.– Jim.s³yszeliœmy o Sonnym i Vinniem.To straszne.A tobie nic siê nie sta³o?– Nie.Jestem trochê nadpalony, ale poza tym wszystko gra.– Co siê w³aœciwie sta³o? – spyta³ Perry.– W wiadomoœciach nie powiedzieli zbytwiele.– Przykro mi, ale jeszcze nie mogê nic mówiæ.Policja jest jednak nadziewiêædziesi¹tdziewiêæ procent pewna, ¿e to by³ wypadek.– Wypadek? Jezus Maria! Vinnie zamienia siê w kupkê popio³u, ten ch³opak skaczez oknana piêtrze i to ma byæ wypadek? Wed³ug mnie to doœæ dziwna sprawa.Daj spokój,Jim.by³eœtam przecie¿.Co siê naprawdê sta³o?– Dosz³o do starcia miêdzy rzeczywistoœci¹ a iluzj¹.Miêdzy tym, na co coœwygl¹da, a tym,czym naprawdê jest, to wszystko.Perry machn¹³ rêk¹.– Wiesz, jaki jest z tob¹ problem, Jim? Mówisz, jakbyœ by³ g³êboki, a wrzeczywistoœci jesteœtak p³ytki, ¿e nie siêgasz mi do kostek.Jim uj¹³ d³oñ Karen i lekko j¹ uœcisn¹³.– Masz racjê – powiedzia³, patrz¹c na Perry’ego.– Prawdopodobnie masz racjê.Wszed³ do mieszkania i potkn¹³ siê o stert¹ butów Giovanniego Boschetto.Tibbles, któraspa³a na kanapie, otworzy³a jedno oko i ziewnê³a.Podszed³ bli¿ej, by j¹ pog³askaæ, ale po dwóch krokach jego uwagê zwróci³portret nadkominkiem.Czarny materia³ znikn¹³ i wreszcie widaæ by³o lekko uœmiechniêt¹twarz Roberta H.Vane’a.Mia³ delikatny, choæ wyraŸnie zarysowany nos i d³ugie, b³yszcz¹ce w³osy– tak w³aœniemusia³ kiedyœ wygl¹daæ.Jego oczy by³y inteligentne i ³agodne.Jim podszed³ do obrazu i dotkn¹³ twarzy dagerotypisty.Niczego nieprzemalowywano –farba by³a tak samo sucha i spêkana jak na reszcie portretu.– No tak.– mrukn¹³ pod nosem.– Nic nie trwa wiecznie.Mo¿na naprawiaæ b³êdy.Rozejrza³ siê po salonie.Atmosfera wyraŸnie siê poprawi³a.Niemal da³o siêwyczuæ ulgê.Kiedy nakarmi³ Tibbles, wzi¹³ do lêki br¹zow¹ kopertê, któr¹ wyniós³ zeszpitala, wyszed³ nakorytarz i nacisn¹³ dzwonek przy drzwiach Eleanor.Przez chwilê czeka³, po czymponowniewcisn¹³ dzwonek.W koñcu Eleanor otworzy³a.Mia³a na sobie czarny satynowy szlafrok, w³osyzwi¹za³aw ciasny kok.– Jim! – zawo³a³a, jakby jego widok by³ dla niej zaskoczeniem.– Mogê wejœæ?– Oczywiœcie.W³aœnie zamierza³am siê k¹paæ, ale mogê to zrobiæ póŸniej.Wszed³ do jej mieszkania.Mia³o identyczny rozk³ad jak jego, tylko drzwi dokuchniznajdowa³y siê nie po prawej, a po lewej stronie.By³o urz¹dzone surowiej ni¿jego mieszkanie –œciany by³y bia³e, wyk³adzina szara, a zas³ony czarne.Umeblowanie stanowi³ynowoczesneniemieckie meble z czarnej skóry i chromowanej stali.Rega³ na ksi¹¿kiwype³nia³y identyczne,oprawione w czarn¹ skórê ksi¹¿ki, miêdzy którymi sta³ odtwarzacz p³yt CD firmyBang &Olufsen.Na odtwarzaczu sta³a bia³a statuetka nagiej tañcz¹cej kobiety i urna naprochy w styluWedgwooda.Nie by³o kwiatów, na œcianach nie wisia³y obrazy ani lustra.– Nie ogl¹da³aœ wiadomoœci, prawda?– Wiadomoœci? Dlaczego? Co siê sta³o?– W starym szpitalu dla zwierz¹t przy Palimpsest Street by³ wypadek.Spali³ siênauczyciel,a jeden z jego uczniów wyskoczy³ przez okno.Eleanor usiad³a na czarnej kanapie.Szlafrok podsun¹³ siê przy tym do góry,ukazuj¹c bia³eudo a¿ po biodro.– To tragiczne – powiedzia³a cicho.– Rzeczywiœcie tragiczne.– Jim obszed³ pokój, machaj¹c br¹zow¹ kopert¹.Eleanorobserwowa³a go uwa¿nie.– Chcesz drinka? – spyta³a po chwili.– Wygl¹dasz, jakby bardzo ci siê przyda³.– Nie, dziêkujê.– Powiedzieli, jak to siê sta³o.ten wypadek?Jim podszed³ do kanapy i usiad³ tak, ¿e patrzyli prosto na siebie.– Nie, nie powiedzieli i nigdy tego nie zrobi¹.W ka¿dym razie nie publicznie.S¹ rzeczy,których nie prze³knie nawet naród wierz¹cy w istnienie UFO.Po³o¿y³ kopertê na stoliku.Eleanor nie spojrza³a na ni¹.Wpatrywa³a siê w Jima,jakby siêba³a, ¿e skoczy na ni¹ bez ostrze¿enia.– Sta³o siê to, ¿e ktoœ.okaza³ siê kimœ innym.Ktoœ kogoœ zdradzi³.i wszpitalu zosta³azastawiona pu³apka.– Jak mam to rozumieæ?Jim wzi¹³ do rêki kopertê.– Wiesz, co znajduje siê w œrodku, prawda? Na wierzchu jest twoje nazwisko.ELEANORSHINE, BENANDANTI BUILDING.I data.dzieñ po œmierci Giovanniego Boschetto.Otworzy³ kopertê i wyj¹³ zawerniksowan¹ na czarno ramkê, w któr¹ wsuniêty by³srebrnoszary dagerotyp.– Widzisz? Pusty.Pusty, poniewa¿ obraz siedzi przede mn¹.– W dalszym ci¹gu nie rozumiem, o czym mówisz.– Rozumiesz.Kiedy Giovanni Boschetto zmar³, Robert H.Vane uœwiadomi³ sobie, ¿enie jestju¿ uwiêziony w obrazie, i wyszed³ na zewn¹trz, aby poszukaæ kogoœ, kto móg³bymu pomagaæ.kto by mu zorganizowa³ interes ze staromodnymi fotografiami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]