[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Droga majaczy³a jeszcze wœród ciemnych pni, ale wkrótce mia³a staæ siê niewidoczna.Puszcza by³a potê¿na; nasz œwiat cechowa³a opiesza³oœæ i moc.Las ogarn¹³ Centrum Us³ugowe, a z nadejœciem zimy strumienie pop³ynê³y Drog¹, niszcz¹c jej nawierzchniê.S¹dzê, ¿e Ma³e Domostwo tak¿e zostanie wch³oniête; okoliczne mosty siê zawal¹, œcie¿ki prowadz¹ce w szeroki œwiat stan¹ siê niedostêpne - nie od razu, lecz to nieuchronne.Zima odmieni ludzkie siedziby i zaw³adnie nimi bez reszty; suche liœcie spiêtrz¹ siê za budynkami Centrum Us³ugowego, pokryj¹ kamienny plac i wcisn¹ siê do chatki, gdzie mieszka Blask; oblepi¹ równie¿ pokryte szronem dachy Ma³ego Domostwa i przykryj¹ grub¹ warstw¹ ptasie odchody oraz zesz³oroczne gniazda.W naszym gnieŸdzie pamiêta siê o zmaganiach toczonych ze œwiatem, choæ wola walki os³ab³a.Rejestr doktor Boots jest w trudniejszym po³o¿eniu, bo mieszka w ogromnej i niecierpliwej puszczy, podczas gdy my zajêliœmy dolinê ospa³ej rzeki; zapewne dlatego mieszkañcy lasu dali za wygran¹; nie próbuj¹ powstrzymaæ naporu œwiata, a walka, zwyciêstwo i klêska anio³Ã³w posz³y tu w niepamiêæ.Tak w³aœnie by³o; fundament ich egzystencji stanowi³ problem, o którym starali siê zapomnieæ.Doktor Boots przebywa³a wœród swoich, bo zimê zwyk³a spêdzaæ w czterech œcianach; wchodzi³a po schodach na antresolê, a mur przechodni nie by³ dla niej przeszkod¹, mog³a zatem wyjœæ i popatrzeæ w oczy moim znajomym, choæ mnie nie by³o dane jej ujrzeæ.Ci z Rejestru mogli siê wydaæ dziecinni; to nag³e przechodzenie od radoœci do smutku, gadanina o mroku i œwiat³oœci, ustawiczne i bezsensowne k³Ã³tnie o drobiazgi.W gruncie rzeczy nie byli wcale dziecinni, tylko starzy - nie wiekowi, lecz dojrzali; mieli swoj¹ historiê, dawn¹ wiedzê, odwieczne obyczaje, starannie przestrzegane i dok³adnie okreœlone zasady postêpowania.Nie mieœci³o mi siê w g³owie, ¿e z minuty na minutê zmieniaj¹ siê w niefrasobliwe dzieciaki, baraszkuj¹ce niczym kociêta; wczoraj i jutro traktowali jak senn¹ wizjê, a mimo to sprawiali wra¿enie roztropnych.Tak.¯yli jak we œnie.S¹dzi³em, ¿e z nadejœciem zimy Jednodniówkê ogarnie smutek; no wiesz, mrok; tymczasem wcale siê nie zmieni³a.Tajemnica œwiat³oœci i mroku dotyczy dni, chwil, ale nie pór roku.Szukaliœmy na antresoli cichych zak¹tków i przesiadywaliœmy tam o zmierzchu.Niekiedy bywa³a smutna o tej porze, a w³aœciwie udziela³ jej siê smutek wieczornych godzin.Wyjmowaliœmy lampê z ukrycia, choæ to jeszcze nie by³o konieczne, i udawaliœmy, ¿e zapad³a noc.Skóra dziewczyny, opalona latem, poblad³a, ciemne w³osy sp³ywa³y na ramiona.Œniliœmy we dwoje, otoczeni ludzk¹ gromad¹.Zawstydzenie pokrewne obyczajom Rejestru sprawi³o, ¿e nie chcia³a wspominaæ zdarzeñ, które mia³y miejsce gdzie indziej, jakby udawa³a, ¿e wcale nie nast¹pi³y.W gruncie rzeczy trudno to nazwaæ zawstydzeniem.Jednodniówka nie chcia³a, by fakty nabiera³y znaczenia; czas musi p³yn¹æ, nic wiêcej.Jak we œnie, nie mia³a przesz³oœci.Wyrzek³a siê s³Ã³w, bo ich nie potrzebowa³a.Wtedy siê ockn¹³em.Wiem, ¿e œni³em, a teraz ¿yjê na jawie.TRZECIA FASETAMnóstwo œniegu spad³o w miesi¹cu, który w kalendarzu oznaczony by³ obrazkiem przedstawiaj¹cym ciep³o ubrane dzieci; ze œnie¿nych kul u³o¿y³y dziwn¹ postaæ z ga³¹zkami zamiast r¹k, w kapeluszu charakterystycznym dla mê¿czyzn z Rejestru.Potem nadszed³ luty.Pewnego dnia siedzieliœmy na antresoli, obserwuj¹c œnieg, który z wolna przechodzi³ w deszcz.Ciemne drzewa ociekaj¹ce kroplami wody zdawa³y siê sun¹æ ku nam powoli, ale daleko nie zasz³y.Jednodniówka przytulona do Broma w skupieniu obgryza³a paznokcie do ulubionej d³ugoœci i polerowa³a je o chropowaty mur.Wokó³ nas s³ysza³o siê zimowe opowieœci o ma³ych leœnych wrotach, do których prowadzi wydeptany szlak, a za nimi jaœnieje œwiat³oœæ; przez szparê widaæ ciekawskie œlepia.To jest czas, gdy ci z Rejestru oddaj¹ siê lenistwu; gdyby za³o¿yæ, ¿e umiej¹ czekaæ, mo¿na by powiedzieæ, ¿e jedynym ich zajêciem staje siê wtedy czekanie na wiosnê.Wtedy rodzi³o siê u nich najwiêcej dzieci, a terminy zosta³y uprzednio starannie wyliczone.Mieliœmy w pobli¿u gromadkê skupion¹ wokó³ noworodka; zapewne by³a to dziewczynka, bo wszyscy okropnie siê nad tym maleñstwem roztkliwiali.Dwoje starszych dzieci sta³o nad otwartym kufrem, raz po raz zmieniaj¹c ubrania; jedno zdjê³o po³yskliwy czarny pas, wymieniaj¹c go na kud³at¹ perukê oraz sztuczne futro.Maluchy obwiesza³y siê bi¿uteri¹ i poplamionymi szarfami, przymierza³y zegarki i stare koszule, obraca³y siê ¿¹dne uwag na temat swego wygl¹du i popiskiwa³y z zachwytu.Moim zdaniem naj³adniej wygl¹da³y, gdy zamiast ³achów ukazywa³a siê jasna skóra.Mimo woli pods³uchiwaliœmy dzieciêce rozmowy, choæ g³osy by³y st³umione i niezbyt wyraziste.- Drzwi na zakrêcie - mamrota³ senny bajarz siedz¹cy w pobli¿u.- Uchylaj¹ siê nieco, a szpar¹ wchodzi zima, która mrozi nam serca.Przypomnia³em sobie, jak Blask okutany po czubek nosa powtarza³, ¿e œwiat jest ma³y.Tak, tak; wspomnia³em, ¿e tamci s¹ roztropni i uwa¿ni, gdy idzie o ich sprawy.Nie zgin¹; Rejestr sobie na to nie pozwoli, mimo ¿e czasami wydawa³o mi siê, jakoby taki mieli cel
[ Pobierz całość w formacie PDF ]