[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zobaczył, jak blat stołu powoli przybliża się do jego nosa, poczuł łagodne, dośćprzyjemne uderzenie i zaczął chrapać.Blazer podniósł się i potrząsnąłnim. - I c-co oni teraz robią za wódę - wychrapałGallegher.- Nie ma t-to jak wino, kobiety i śpiew.wino, wino, wino.Cz-czerwone. - Wina mu się zachciało - powiedziałBlazer.- Ten facet ciągnie jak bibuła.- Jeszcze raz potrząsnął Gallegherem,ale bezskutecznie.Rozległo się mrulknięcie Blazera, a potem kroki, corazsłabsze. Gallegher usłyszał, jak drzwi się zamykają.Spróbował usiąść, spadł z krzesła i walnął się boleśnie głową o stołowąnogę. Podziałało lepiej niż wiadro zimnej wody.Chwiejąc się, Gallegher stanął na nogach.Pokój na poddaszu był pusty, poza nimsamym i różnymi rupieciami.Niezwykle ostrożnie podszedł do drzwi i spróbował jeotworzyć.Zamknięte.Mało tego, jeszcze wzmocnionestalą. - Ładny gips - mruknął konstruktor.- Razjeden potrzebna jest mi moja podświadomość, a ona nie chce się pokazać.Jak dodiabła mam się stąd wydostać? Nie było jak.Pokój niemiał okien, a drzwi były zabite na głucho.Gallegher posterował w kierunku stosurupieci.Stara kanapa.Pudełko z papierami.Poduszki.Zwinięty dywan.Śmiecie. Znalazł kawałek drutu, odłamek miki,plastykową spiralę, ongiś część ruchomej statuetki, i jeszcze parę drobiazgów.Złożył to wszystko do kupy.W rezultacie powstało coś, co mogło przypominaćspluwę, choć podobne było także do miksera kuchennego.Wyglądało to niesamowicie, niczym marsjański miotacz. Następnie Gallegher wrócił do krzesła i usiadł, siłą woli próbując wytrzeźwieć.Niespecjalnie mu się to udało.Kiedy znów usłyszał kroki, szumiało mu jeszcze wgłowie. Drzwi otworzyły się.Wszedł Blazer rzucającszybkie, czujne spojrzenie na Galleghera, który schował swój wynalazek podstół. - Już wróciłeś? Myślałem, że to możeMax. - On też przyjdzie - rzekł Blazer.- Jak sięczujesz? - We łbie mi szumi.Chciałbym sięjeszcze napić.Tamtą butelkę skończyłem.- Faktycznie skończył ją, wylewającresztę zawartości do dziury w podłodze. Blazerzaryglował drzwi i zbliżył się.Gallegher wstał, stracił równowagę i potknąłsię.Oprych zawahał się.Gallegher wyciągnął swoją spluwę-mikser i podniósł jądo oczu, zezując przez lufę na twarz Bla-zera. Bandzior sięgnął po to coś, pistolet albo łamigłówkę.Jednak owo niesamowiteurządzenie, które Gallegher w niego wycelował, zaniepokoiło go.Zatrzymał się. Zaczął myśleć, cóż to za nowa groźba przed nim.Wnastępnej chwili już postanowił działać, w taki czy inny sposób, zapewne kończąców zatrzymany ruch w kierunku pasa. Gallegher nieczekał.Wzrok Blazera skupiony był na aparacie.Całkowicie ignorując zasadyuczciwej walki konstruktor kopnął przeciwnika w podbrzusze.Gdy Blazer zgiął sięw pół, Gallegher wykorzystał chwilową przewagę rzucając się naprzód na bandziorai powalając go na ziemię zawziętymi ciosami wszystkich czterech kończyn.Blazernadal usiłował dosięgnąć swej broni, ale ten pierwszy nieczysty cios poważnie goobezwładnił. Gallegher był wciąż jeszcze zbyt pijany,by dobrze skoordynować ruchy.Wynagrodził to sobie włażąc na przeciwnika i walącgo systematycznie w splot słoneczny.Ta tak-tyka okazała się skuteczna.Popewnym czasie udało mu się wyrwać Blazerowi łamigłówkę i solidnie przyłożyć mu wskroń.I to było tyle Gallegher powstał, przyglądającsię swemu wynalazkowi i zastanawiając się, co też zdaniem Blazera mogło to być.Pewnie miotacz promieni śmierci.Uśmiechnął się słabo.W kieszeni nieprzytomnegooprycha znalazł klucz, otworzył drzwi od strychu i zeszedł po schodach.Jak na razie, nieźle.Sława wynalazcy miała swoje dobre strony.Przynajmniejudało się przez to odwrócić uwagę Blazera od stanu faktycznego.Coteraz? Dom był trzypiętrowym opustoszałym budynkiemblisko łaźni.Gallegher wydostał się przez okno.Uciekł stamtąd nie zatrzymującsię, dopóki nie znalazł się w aerotaksówce pędzącej w stronę dzielnicperyferyjnych.Siedząc w środku i ciężko dysząc włączył filtr powietrzai puścił chłodny wiaterek, by mu chłodził spoconą twarz.Wysoko na czarnymjesiennym niebie pojawił się księżyc w pełni.Przez okienko w podłodze widaćbyło jasne wstążki ulic przecięte oślepiającymi przekątnymi autostrad na górnympoziomie. Smith.Grubasek Smith.Ma coś wspólnego z"Wszystkimi Zadaniami".Zapłacił pilotowi i w przypływie ostrożności wysiadł nalądowisku na dachu domu w dzielnicy White Way.Znajdowały się tam kabinywideofoniczne; Gallegher połączył się z laboratorium.Na ekranie zobaczyłrobota. -Narcyz. - Joe - poprawił robot.- Znowu panchlał.Dlaczego pan nie wytrzeźwieje? - Zamknijsię i słuchaj.Co się działo? -Niewiele. - Ci bandyci byliznowu? - Nie - powiedział Narcyz - ale przyszłodwóch policjantów po pana.Pamięta pan to wezwanie sądowe? Miał pan stawić się wsądzie o piątej po południu. Wezwanie.Ach, tak.DęliHopper, tysiąc kredytek. - Czy są tamjeszcze? - Nie.Powiedziałem, że wziął panproszek. -Dlaczego? - Zęby się tu nie pętali.Teraz możepan wracać do domu, kiedy pan chce, jeśli będzie panostrożny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]