[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przecież pociągi pasażerskie od dawna nie zatrzymują się w Galen.Ulicakończyła się ślepo, ale przesadziłem kamienny mur i pędziłem dalej.Nareszciezobaczyłem stację.Była rzęsiście oświetlona, jak do kręcenia filmu.Skąd tailuminacja? Na peronie kłębiły się setki ludzi.Byłem za daleko, żeby rozróżnićtwarze, ale rwetes panował niebywały, wszyscy krzyczeli jednocześnie.Nagle ktośwrzasnął: "Jest! Jest!" - i wszystkie głosy gwałtownie umilkły.Z czerniprzeciwległego końca stacji, ze wschodu, od strony Nowego Jorku OceanuAtlantyckiego i Austrii, wynurzyło się bladożółte światełko, a kiedyprzystanąłem w biegu, zobaczyłem, jak na stację wtacza się lokomotywa.Stałem idygotałem na całym ciele.Parowóz był bardzo stary i bardzo czarny.Buchał parąz komina i siał snopy iskier.Wtarabanił się na stację, holując srebrzystewagony pasażerskie. Pociąg stanął.W absolutnej ciszy słychać było tylko syk idzwonki parowozu. Jak przez mgłę zobaczyłem konduktora, który schodził na peron.Tłum rzucił się ławą do jednego wagonu. I wtedy nad dworcem przeszła fala niewiarygodnego gorąca.Widziałem, jak nadciąga, a kiedy mnie minęła, odczułem ją jak mocny powiewupalnego letniego powietrza.Dokładnie tak.Było to przyjemne.Pamiętam, jakpomyślałem, że to bardzo przyjemne. Ludzie coraz ciaśniej tłoczyli się koło pociągu.Harmider ożyłna nowo. Nagle za plecami usłyszałem huk eksplozji.Huk rozdarł niebo, aja mimowolnie odwróciłem głowę, żeby zobaczyć, co się dzieje.Wielka chmurapłomienia barwy ochry wykwitła nad miastem i zatrzymała się na wysokości dachówi koron krzew.Pojedyncze płomienie strzelały i znikały tu i ówdzie. Spojrzałem na stację: tłum otaczał kogoś na peronie.Nikt niezwrócił uwagi na eksplozję.Pociąg gwizdnął dwa razy i zabrał wagony w swojąstronę. Pędziłem z powrotem ulicą Hammond, pędziłem do domu.Słyszałemgwizd pociągu, widziałem płomienie na niebie. Pociąg nabierał szybkości, słyszałem go tuż za sobą, kiedyminąłem przejazd i skręciłem w lewo, w swoją ulicę.Zobaczyłem ogień i poznałemdom.Chciałem na chwile przystanąć, popatrzeć i ogarnąć myślą to, co się działo.Chciałem skorzystać z elementarnego prawa człowieka, któremu pali się dom,któremu ktoś zastrzelił żonę, któremu samochód zabił dziecko - z prawa skazanegodo przyjrzenia się czekającej go przyszłości.Ale nie zatrzymałem się.Słyszałem, jak za moimi plecami przejeżdża pociąg i pędziłem dalej.Dom płonąłjak zimne ognie. - AN - NO! AN - NO! ALE TY JESTEŚ CWANA! JAK CHOLERAAAA! Więcej nic od nas nie chciała.Wystarczyło zmusić nas donapisania wstępnego szkicu, który byłby tak dobry, że - nie wymagałby jużpoprawek ani przeróbek.Wystarczyło kazać nam napisać biografię do chwiliprzybycia Marshalla France'a do Galen.Wtedy mogli wyjść na stację i sprawdzić,czy to działa, czy pociąg przyjedzie o piątej trzydzieści.czy ON przyjedzie opiątej trzydzieści.Gdyby nie przyjechał mała strata.Gdyby przyjechał -pozostawało pozbyć się skrybów, pozbyć się dowodów.Już niepotrzebni.Ojciecwrócił do domu. Stałem po drugiej stronie ulicy i patrzyłem, jak dom płonie.Bliżej podejść nie mogłem.Na wszystkie strony leciały przedmioty, niektórejeszcze z pióropuszem ognia: poduszka, krzesło obrócone do góry nogami, książki.A przy furtce leżały niekompletne zwłoki.Miały na sobie postrzępione resztkijaskrawo czerwonej kurtki, którą kupiłem w domu towarowym Lazy Larry. Nie wiedziałem, ile mam czasu, ale wiedziałem, że muszęwykorzystać każdy ułamek sekundy.Samochód stał o parę kroków dalej.Wszystkimwładał ogień.Już siedziałem za kierownicą, żółty blask tańczył po descerozdzielczej.Pomyślałem, pamiętam, że przez jakiś czas nie będę musiał włączaćświateł - tak było jasno.Wrzuciłem wsteczny bieg, powoli wycofałem się ulicą.Zbiornik oleju? Kolejna laska dynami ? Patrząc w lusterko wsteczne, widziałemrozmaite przedmioty unoszące się nad domem wysoko i w zwolnionym tempie.**EPILOG Widziałem niedawno bullteriera.Nie był to pierwszy bullterier,jakiego spotkałem od tamtego czasu, ale pierwszy, na widok którego ani nieścierpła mi skóra, ani nie zacząłem wiać.Był biały w czarne łaty i przypominałPiotrusia Psa z cyklu komediowego "Nasza paczka".Siedziałem przy żeliwnymstoliku na zewnątrz kawiarni.Piłem pastis i pisałem pamiętnik. Samochód mi wysiadł, ale na szczęście w miasteczku działałastacja obsługi citroena, z jednoosobowym personelem męskim w niebieskim berecie,palącym żółtawe Gitanes.Tak czy owak, nie było źle zatrzymać się w miejscu naparę dni.Podczas podróży ze Strasbourga kilka razy przyłapała nas burza, akierowcą byłem przeważnie ja.Ledwo jednak wjechaliśmy do Bretanii, niebo sięwypogodziło, a słońce rozścieliło przed nami powitalną wycieraczkę. Pies wabił się Bobo i należał do właściciela kawiarni.Przyglądałem mu się dobrą chwilę, po czym wróciłem do pamiętnika.Od czasówGalen dość systematycznie prowadziłem rejestr wydarzeń.Pamiętnik nabyłem wBurke, stan Michigan.Pierwszy wpis liczył mnóstwo stron.Był nieskładny,chaotyczny, paranoidalny, przepojony klimatem ,Już po mnie idą!" Ten lęk nieopuścił mnie do końca, ale po trzech latach człowiek potrafi do wszystkiegoprzywyknąć, nawet do strachu.Nie wiem, jak długo trwało, zanim się pokapowali,że jednak nie zginąłem w eksplozji, ale od początku wiedziałem na pewno, żekiedy tylko to stwierdzą, puszczą się za mną w pogoń. Wiałem więc, jakby mnie ścigał sam diabeł, na chwilęzatrzymałem się w Detroit po paszport, po czym przesadziłem rzekę wprost doKanady
[ Pobierz całość w formacie PDF ]