[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A có¿eœcie dziœ taka piêkna? - rzuci³ znów ku niej aktor.Ona rozeœmia³a siê jeszcze milej i bez s³owa odpowiedzi cofnê³a siê w g³¹b chaty.- Co jej siê dziœ sta³o? - spyta³a Tuœka - czy to dla niej jakie œwiêto?.- Nie, ale po k³Ã³tni nast¹pi³a zgoda i to j¹ tak wypiêkni³o.Widzi pani, mia³em racjê mówi¹c, ¿e zakochani powinni siê jak najczêœciej k³Ã³ciæ.Twarz jego przybra³a wyraz rozbawionego dziecka.- I pani, ¿eby siê czêœciej k³Ã³ci³a z mê¿em, to by nie potrzebowa³a u¿ywaæ ró¿u.- Ja siê nie ró¿ujê.- Bajki, przeœwietny s¹dzie.Mnie na to pani nie weŸmie!- Ja panu rêczê, ¿e ja siê rumieniê naturalnie.- Tak, gdy siê pani rumieni.I to jest œliczne, ale nie wtedy, gdy siê pani ró¿uje, a to jest brzydkie.O! teraz pani siê rumieni i jest pani przeœliczna.Rzeczywiœcie Tuœka obla³a siê ³un¹.Uszy, szyja, rêce ca³e ró¿owe by³y jak jutrzenka.- Niech siê pani nie odró¿owia - mówi³ Porzycki.- Tak mi³o patrzeæ na zap³onion¹ kobietê.Tylko.- Tylko co?- Tylko dlaczego pani nie ubiera siê czarno? To by³oby pani bardzo do twarzy.Jedynie czarno ubrana kobieta mi siê podoba.To kontrast z jej wdziêkiem i w tym jest ogromnie coœ ³adnego.Tuœka w tej chwili postanowi³a sprawiæ sobie czarn¹ sukniê.- Mam czarne toalety, tylko mi jeszcze nie nadesz³y.- Tym lepiej.Niech pani sprowadzi sobie balow¹ toaletê czarn¹.Pójdziemy na bal do Morskiego Oka.- Ja na bale nie chodzê.- Tu w Zakopanem siê nie liczy.Zreszt¹ te bale, Bo¿e siê zmi³uj.Ale w³aœnie dlatego pójdziemy.- Wiêc po co iœæ?- Bêdziemy siê z innych naœmiewaæ.- A!.- A teraz niech pani siedzi cicho, a ja pani coœ ³adnego przeczytam.Chce pani?Wyj¹³ z kieszeni niedu¿¹ ksi¹¿kê.Po³o¿y³ j¹ przed sob¹.- Rozumie pani dobrze po francusku? Tylko niech pani bêdzie szczera.No.rozumie pani?- Tak!- No, to niech pani s³ucha.To s¹ Complaintes Jules Laforgue'a.On umar³, ale to by³ najtragiczniejszy ironista na œwiecie.B³azen odziany w ¿a³obê.Niech pani s³ucha.I monotonnie a kunsztownie rzecz Lafargue'a czytaæ zacz¹³.O drzemi¹cych na stawach liliach wodnych, zdziwionych, gdy spod nich wyp³ywa Ofelia, rzecz o fortepianach dŸwiêcz¹cych smutnie w oddalonych dzielnicach, gdy wieczorem deszcz siecze i po szybach Ÿle domkniêtych okien sp³ywa, rzecz o umar³ych, którzy w noc chmurn¹ biegn¹ szybko do swych dawnych domów i ko³ac¹ leciuchno do drzwi, a nikt im nie otwiera.Przeciwnie, drzwi siê szczelnie zamykaj¹.I o dziewczynach anemicznych, bladych, w których Ÿrenicach turkusy p³owiej¹, a pierœ wysycha i marnieje jak kwiaty ró¿owej azalii, bo o te dziewczêta nie zapyta nikt i wiêdn¹ w suterenach ¿ycia, co dzieñ smutniejsze i cichsze.Ca³a masa melancholii sunie chmur¹ doko³a werandy.Tragiczny klown zmar³y szepcze swe Complaintes i zaæmiewa nimi s³oñce.Krepê ducha roztoczy³, szare skrzyd³a rozpi¹³.I nie ma nic! nic!Ani jaœni, ani zieleni, ani zapachu ¿ywicy, ani widma szafirowego gór.Jest wielki, smutny Ból.Aktor ksi¹¿kê na bok od³o¿y³.- Piêkne? co?Tuœka patrza³a na twarz Porzyckiego i ch³onê³a w siebie zmianê, jaka w niej zasz³a.By³ smutny, prawie siê postarza³, lecz z tym smutkiem by³o mu bardzo piêknie.- Psiakrew.- wyrzek³ jakby do siebie - a to cz³owiekiem targnie taki pan.Chwilê siedzia³ zasêpiony.Nagle podniós³ g³owê, wci¹gn¹³ w siebie szeroko powietrze, za³ama³ rêce nad czo³em i zacz¹³ siê œmiaæ serdecznie.- Uf!.jak dobrze coœ takiego czasem przeczytaæ.Przez krótk¹ chwilê wra¿enie grobu, œmierci, smutku, a potem s³oñce milsze i ¿ycie dro¿sze, i Pita piêkniejsza, i pani jeszcze ró¿owsza.Œmia³ siê, oddycha³, p³awi³ ca³y w weselu i w s³oñcu.Tuœka mimo woli uczu³a siê porwan¹.I jej s³oñce wyda³o siê wiêcej z³ote, ¿ycie milsze, a twarz aktora bardzo piêkna w kontraœcie z poprzedni¹ smutn¹ i zgnêbion¹ mask¹.Rozeœmia³a siê tak¿e.Pita, zwabiona tym œmiechem, wesz³a na werandê.- JedŸmy gdzie - zaproponowa³ nagle Porzycki - zróbmy jak¹ wycieczkê.Tuœce a¿ serce zabi³o, taka j¹ ogarnê³a chêæ do owej wycieczki z tym weso³ym cz³owiekiem.Ale zaprotestowa³a.- Nie mo¿na.Jestem niezdrowa, a Pita os³abiona.- Co znowu! Pitê wezmê na barana i tak na Giewont zaniosê.- Mo¿e.póŸniej.- No, to dziœ do KuŸnic, na podwieczorek ze mn¹.- Nie wiem.- Co? dlaczego?.Picie a¿ siê oczy œmia³y.- Z pani¹ Prosi¹tkiewiczow¹ pani by³a.- Bo to kobieta.- E! sensu nie ma.Kto w Zakopanem na takie rzeczy uwa¿a? Tu panuje m¹dra swoboda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]