[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.bała się.Nie do końca wierzył, że ja - to ja. - A gdzie teraz jesteś? - zapytała.- Kim są twoi sponsorzy? Czy może jesteś włóczęgą? W jej głosie rozbrzmiała normalna u pupilków pogarda. - Chcę, żeby nie było już nigdy żadnych sponsorów. - Jak to - nie było? - Żeby odlecieli.Albo zginęli. - A my? - Cofnęła się o krok ode mnie. - A my będziemy żyć. - A kto nas będzie karmił? Kto będzie wyprowadzał na spacer? Już przywykłem do takich szczerych pytań.Czego można wymagać od ludzi, którzy nie wiedzą o niczym prócz jedzenia, spaceru i pańskiego kija lub marchewki? - Brzydko pachniesz - oświadczyła Inna.- Jakbyś się nie mył. - Rzeczywiście - nie myłem się od tygodnia - przyznałem.Sprawiało mi przyjemność droczenie się z nią, taką małą, słabą, pachnącą domową pupilką.- A jak się czuje twój żabczak? - Kto? - Twój pan, ten żabczak, któremu wrąbała pani Jajbłuszko. - Tim.nie wolno tak mówić o sponsorach. Powiedziała to tonem doświadczonej leciwej babuni. - Dobrze - zgodziłem się.- Zajmę się tobą.Obowiązkowo wrócę, żeby poważnie z tobą porozmawiać.Szkoda mi zostawiać cię w zwierzęcym stanie. - Jestem w szczęśliwym stanie! - odpowiedziała pośpiesznie. Była strasznie podenerwowana i marzyła tylko o jednym - żebym jak najszybciej odszedł, zniknął z oczu, żeby mogła wykreślić mnie z pamięci.- - To twoje dziecko? - Wskazałem okna domu Jajbłuszków. - Milcz! - Podskoczyła i zamknęła mi usta dłonią.Gwałtowny ruch spowodował, że jej bujne włosy w kolorze brązu rozsypały się po ramionach.Była bajecznie piękna! Dla takich kobiet popełnia się szaleństwa, z ich powodu upadają królestwa.Tyle że Inna nie wiedziała o swojej potędze. - A kto jest ojcem? - zapytałem.Przez zasłonę jej palców pytanie zabrzmiało niewyraźnie.Moje palce natknęły się na ścianę palców i pocałowały je.Inna szybko odsunęła dłoń. - Nie wolno ci tak mówić! Jeśli ktoś usłyszy - mnie też stąd wywiozą! Milcz, milcz, milcz! - Pewnie Wik - nie ustawałem. - Chorował cały tydzień, po tym jak tak bestialsko go pobiłeś. - A potem wyzdrowiał.I znowu go przyprowadzono do ciebie. - Potem wyzdrowiał.I przyprowadzono go. - A gdzie jest teraz? - Nie wiem.Jego sponsorzy przeprowadzili się do innej bazy.Nie powiesz nikomu, Tim? Co wieczór chodzę popatrzeć na chłopczyka.Widziałeś go? Rozkoszowałem się jej widokiem, a ono nie zauważała mojego spojrzenia. - A pani Jajbłuszko jest bardzo dobra, nie bije go wcale.Bo ja to najpierw płakałam, ale powiedzieli mi, że go nie wywiozą. - Kiedy wyrzucimy już stąd w diabły - powiedziałem - to najpierw zwrócimy ci twojego malucha. - Nie mów tak! Nie myśl nawet, to niebezpieczne! - Czyżbym i ja był taki? - Jaki? Pogłaskałem ją po ramieniu, odsunąłem ciężkie pasma włosów. - Nie waż się mnie dotykać! - Zaraz sobie pójdę, nie bój się. - Będę krzyczała! Nie waż się mnie dotykać! Jesteś brudny!! Brzydko pachniesz! Jej głos wzniósł się do niebezpiecznej wysokości - nie kontrolowała swojego strachu przede mną, strachu utrefionej pudliczki przed podwórzowym kundlem. - Odejdź, odejdź, odejdź! Ogarnięty goryczą zacząłem wycofywać się, wiedząc, że jej głos już zaalarmował sponsorów.Mają zadziwiający słuch - żeby tak ludzie mieli taki! Pierwszy pojawił się podrośnięty żabaczak.Rozgniewani czy wystraszeni sponsorzy poruszają się z szybkością pantery.Żabczak przemknął przez trawnik jak czarny pocisk, wystrzelony z olbrzymiej armaty. Nie usłyszałem go, ale zdążyłem się usunąć. Nie wyhamowawszy żabczak wyrżnął w ścianę, i, mimo że ta były z grubego betonu, miałem wrażenie, że dom kiwnął się. Póki żabczak odwracał się wpadłem w krzaki i zamarłem tam. Otworzyły się drzwi.Mój zastępczy ojciec, pan Jajbłuszko, który, zresztą, nigdy mnie nie kochał, ponieważ nie kochał niczego, co nie było pokryte zieloną łuską, pojawił się w progu.Widząc coś matowo połyskującego w jego dłoni zrozumiałem, że tatunio wyszedł na spacer dobrze uzbrojony.A ze mnie niezły sentymentalny kretyn, powiedziałem sobie.Niekiepskie sobie wymyśliłem spotkanie z lekkomyślną młodością. Sponsorzy zamarli.Jeden z łbem przytulonym do ściany, drugi na progu.Czekali czy nie westchnę, nie poruszę się, żeby wykorzystać każdy odgłos i zakończyć mój żywot. Nie ruszałem się, nie kichałem i nie oddychałem.Do takiego życia już przyzwyczaiłem się.I wszystko był się upiekło, gdyby nie sprytny żabczak, który całym cielskiem odwrócił się do Inny i, niespiesznie sunąc na nią, zażądał: - Gdzie? Gdzie on? Mów! Mów, nie milcz, bo cię ukarzę! W powieściach wierna ukochana zaciska śnieżnobiałe ząbki i milczy mimo tortur. - W krzakach! Tam! - wrzasnęła Inna.- On chciał na mnie, chciał mnie.Szybciej, boję się go! Rzeczywiście była potwornie wystraszona! W nienawiści do mnie też była szczera, ponieważ chciała przypodobać się sponsorom i uratować swoje widzenia z synem. Zobaczyłem, że tatunio Jajbłuszko przesuwa dźwigienkę na lufie z ognia skumulowanego na szerokie pasmo - zamierzał wypalić krzaki wraz ze mną, i nikt nie zamierzał się z nim o to wykłócać. Jeszezce sekunda i będzie za późno na ratunek. Na czworakach, jak chart, rzuciłem się w prześwit wzdłuż żywopłotu. Wieczór rozjarzył się oślepiającym zielonym światłme strzału. Stożek zabójczego promienia sięgnął gwiazd, spalając na swojej drodze wszystko, co mogło się poruszać i oddychać - motyle, ptaki, komary.Następnie usłyzsałem głuche tąpnięcie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]