[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szlachta stłoczyła się przed domem tak ciasno, że po głowach można by było przejechać, bo czuła to i rozumiała, że tam, w tym domu, toczy się sprawa nie tylko o nią, ale o całą ojczyznę.Wyszli słudzy wojewodzińscy w szkarłatnych barwach i poczęli zapraszać poważniejszych “personatów” do środka.Ci weszli skwapliwie, za nimi wdarło się kilku mniejszych, a reszta stała pod drzwiami, tłoczyła się do okien, przykładała uszy nawet do ścian.Milczenie panowało w tłumach głębokie.Stojący bliżej okien słyszeli od czasu do czasu gwar donośnych głosów wydobywających się z wnętrza izby, jakoby echa kłótni, dysput, sporów.Godzina upływała za godziną - końca tej naradzie nie było.Nagle drzwi wchodowe otworzyły się z trzaskiem i wypadł z nich pan Władysław Skoraszewski.Obecni cofnęli się w przerażeniu.Ten człowiek, zwykle tak spokojny i łagodny, o którym mówiono, że rany mogły się goić pod jego ręką, wyglądał teraz strasznie.Oczy miał czerwone, wzrok obłąkany, odzież rozchełstaną na piersiach; obu rękoma trzymał się za czuprynę i tak wpadłszy jak piorun między szlachtę krzyczał przeraźliwym głosem :- Zdrada! morderstwo! hańba! Jesteśmy Szwecją już, nie Polską! Matkę tam mordują w tym domu!I począł ryczeć okropnym, spazmatycznym płaczem i rwać włosy jak człowiek, który rozum traci.Grobowe milczenie panowało dokoła.Straszne jakieś uczucie ogarnęło wszystkie serca.Skoraszewski zaś zerwał się nagle, począł biegać między szlachtą i wołać głosem najwyższej rozpaczy:- Do broni ! do broni, kto w Boga wierzy! Do broni ! do broni !Wówczas jakieś szmery poczęły przelatywać po tłumach, jakieś szepty chwilowe, nagłe, urwane, jak pierwsze uderzenia wiatru przed burzą.Wahały się serca, wahały umysły, a w tej rozterce powszechnej uczuć tragiczny głos wołał ciągle:- Do broni! do broni!Wkrótce zawtórowały mu dwa inne: pana Piotra Skoraszewskiego i pana Skrzetuskiegv - za nimi nadbiegł i Kłodziński, dzielny rotmistrz powiatu poznańskiego.Coraz większe koło szlachty poczęło ich otaczać.Czynił się naokoło szmer groźny, płomienie przebiegały twarze i strzelały z oczu, trzaskano szablami.Władysław Skoraszewski opanował pierwsze uniesienie i począł mówić ukazując na dom, w którym odbywała się narada:- Słyszycie, mości panowie, oni tam ojczyznę zaprzedają jak judasze i hańbią ! Wiedzcie, że już nie należym do Polski.Mało im było wydać w ręce nieprzyjaciela was wszystkich, obóz, wojsko, działa.Bogdaj ich zabito!- oni jeszcze podpisali w swoim i waszym imieniu, że wyrzekamy się związku z ojczyzną, wyrzekamy się pana, że cała kraina, grody warowne i my wszyscy będziem po wieczne czasy do Szwecji należeć.Że się wojsko poddaje, to bywa; ale kto ma prawo ojczyzny i pana się wyrzekać?! Kto ma prawo prowincję odrywać, z obcymi się łączyć, do innego narodu przechodzić, krwi własnej się wyrzekać?! Mości panowie, to hańba, zdrada, morderstwo, parrycydium!.Ratujcie ojczyznę, panowie bracia! Na imię Boga! Kto szlachcic, kto cnotliwy, ratunku dla matki! życie dajmy, krew wylejmy! Nie chciejmy być Szwedami! Nie chciejmy, nie chciejmy!.Bogdaj się nie rodził, kto krwi teraz poskąpi!.Ratujmy matkę!- Zdrada! - krzyknęło już kilkadziesiąt głosów.- Zdrada! rozsiekać!- Do nas, kto cnotliwy! - krzyczał Skrzetuski.- Na Szweda! na śmierć! - dodał Kłodziński.I poszli dalej w obóz krzycząc: “Do nas! do kupy! zdrada!” - a za nimi ruszyło już kilkuset szlachty z gołymi szablami.Ale większość niezmierna została na miejscu, a i z tych, co poszli, jaki taki spostrzegłszy, że ich niewiele, poczynał się oglądać i przyzostawać.A tymczasem drzwi radnego domu otworzyły się znowu i ukazał się w nich pan wojewoda poznański, Krzysztof Opaliński, mając po prawej stronie jenerała Wirtza, po lewej Radziejowskiego.Za nimi szli: Andrzej Karol Grudziński, wojewoda kaliski, Maksymilian Miaskowski, kasztelan krzywiński, Paweł Gębicki, kasztelan międzyrzecki, i Andrzej Słupecki.Krzysztof Opaliński trzymał w ręku zwój pargaminowy ze zwieszającymi się pieczęciami; głowę miał podniesioną, ale twarz bladą, a wzrok niepewny, choć widocznie silił się na wesołość.Ogarnął oczyma tłumy i wśród ciszy śmiertelnej począł mówić dobitnym, lubo nieco zachrypłym głosem:- Mości panowie! W dniu dzisiejszym poddaliśmy się pod protekcję najjaśniejszego króla szwedzkiego.Vivat Carolus Gustavus rex!Cisza odpowiedziała wojewodzie; nagle zabrzmiał jakiś pojedynczy głos:- Veto !Wojewoda powlókł oczyma w kierunku tego głosu i odrzekł:- Nie sejmik tu, więc i veto nie na miejscu.A kto chce wetować, niechże idzie na armaty szwedzkie ku nam wymierzone, które w godzinę z całego obozu jedno rumowisko uczynić mogą.Tu umilkł, a po chwili spytał:- Kto mówił: veto ?Nikt się nie ozwał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]