[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ociągali się z porzuceniem chwilowej wygody nawet dlaucieczki przed miotłopląsem, więc smardz ich popędził.Jak dotąd obchodził się znimi dość delikatnie, gdyż potrzebował ich współpracy i nie chciał sprowokowaćstarcia woli.Jego ostateczny cel był niewyraźny, ale chełpliwy i świetlany.Widział siebie reprodukującego się nieustannie, widział, jak pokrywa całąZiemię, wypełnia wzgórza i doliny swymi zwojami.Takiego celu nie mógł osiągnąćbez ludzi.Posłużą mu jako środek.Obecnie na swój beznamiętny, wyrachowanysposób planował objąć w posiadanie jak najwięcej istot ludzkich.Naciskał więc.A Gren i Poyly usłuchali.Wdrapali się z powrotem głowami w dół na stanowiącyich gościniec pień i czepiając się jego obłej powierzchni, podjęli wędrówkę.Ztej samej drogi korzystały różne stworzenia - jedne nieszkodliwe, jak liściary,przemierzające bez końca trasę z głębin dżungli do jej wyżyn i z powrotem, innegroźne w zieleni swych kłów i pazurów.Lecz tylko jeden gatunek pozostawiałwzdłuż pnia takie czytelne znaki - tu nacięcie, ówdzie łysina - które wytrawnemuoku mówiły o obecności istoty ludzkiej gdzieś w zasięgu wzroku.Tym właśnietropem podążało dwoje ludzi.Wielkie drzewo i mieszkańcy jego cienia w milczeniuzatopili się we własnych sprawach.Gren i Poyly również.Kiedy trop skręcił ipowiódł bocznym konarem, oni też bez słowa skręcili.I tak posuwali się w pioniei poziomie, aż na mgnienie oka Poyly dostrzegła ruch.Mignęła przelotnie postaćludzka.Przemknęła wśród liści i dała nurka pod osłonę kępy głupikłaka nakonarze przed nimi po czym wszystko znieruchomiało.Nie zobaczyli nic więcej nadbłysk ramienia i mignięcie zaniepokojonej twarzy pod rozwianym włosem,podziałało to jednak elektryzująco na Poyly. - Ucieknie, jeżeli jej teraz nie złapiemy - odezwała siędo Grena.- Pozwól, że ja pójdę i spróbuję ją dostać! Uważaj, czy w pobliżu niema jej towarzyszy. - Może ja pójdę. - Nie, ja ją złapię.Ty zrób trochę hałasu dla odwróceniajej uwagi, kiedy zobaczysz, że jestem gotowa do skoku.Wyłuskała się ze swejłupiny i popełzła na brzuchu, ześlizgując się z wypukłości gałęzi, aż zawisłagłową w dół.Zaczęła się przedzierać do przodu, a wtedy smardz, niespokojny owłasną skórę w tym karkołomnym położeniu, wkroczył do jej umysłu.PercepcjaPoyly wyostrzyła się nadzwyczajnie, widzenie stało się wyraźniejsze, skórawrażliwsza. - Zachodź od tyłu.Pojmaj to, nie zabijając, a zaprowadzinas do reszty plemienia - zadźwięczał głos w jej głowie.- Cicho, bo usłyszy -wyszeptała Poyly. - Tylko ty i Gren możecie mnie usłyszeć, Poyly; jesteściemoim królestwem. Poyly wpełzła za kępę głupikłaka, nim ponownie wciągnęłasię na wierzch gałęzi, nie zaszeleściwszy nawet listkiem.Powoli podczołgała siędo przodu.Ponad delikatnymi lizakami pączków głupikłaka wypatrzyła głowę swejofiary.Piękna, młoda samica rozglądała się czujnie wokoło; spod korony włosów iprzesłaniającej dłoni spozierały ciemne, sarnie oczy. - Nie poznała w was ludzi pod łupinami owoców, dlatego siękryje przed wami - powiedział smardz. Głupstwa plecie, pomyślała Poyly Czy ta kobieta nasrozpoznała, czy nie, i tak by się skryła przed obcymi. Smardz wchłonął jej myśl i pojął, dlaczego jego rozumowaniebyło fałszywe: mimo zdobytej już wiedzy wciąż daleko mu było do całkowitegopoznania istoty ludzkiej.Taktownie wycofał się z umysłu Poyly, zostawiając jejswobodę w pochwyceniu obcej na jej własny sposób.Poyly, zgięta prawie wpół,zrobiła krok naprzód, potem drugi.Z pochyloną głową czekała na umówiony sygnałGrena.Po drugiej stronie głupikłaka Gren potrząsnął gałązką.Obca kobietastrzeliła okiem w kierunku dźwięku, oblizując językiem otwarte usta.Zanimzdołała wyciągnąć zza pasa nóż, Poyly skoczyła jej na plecy.Zmagały się wśródmiękkich łodyg, nieznajoma mocno ścisnęła Poyly za gardło.W rewanżu Poylyugryzła ją w ramię.Wpadł Gren i oplatając rękami szyję nieznajomej, odciągnąłją.Złote włosy rozsypały się po jej twarzy Dziewczyna stawiała zaciekły opór,ale już ją mieli.Wkrótce leżała spętana na konarze, łypiąc na nich z dołuoczami. - Spisaliście się na medal! Teraz ona zaprowadzi nas.zaczął smardz. - Cicho! - wychrypiał Gren, ale takim tonem, że grzybusłuchał natychmiast. Coś się przesuwało szybko w górnych warstwach drzewa.Grenznał las.Wiedział, jak odgłosy walki ściągają drapieżców.Zaledwie wypowiedziałsłowo, gdy po najbliższym pniu zjechał spiralą zrzynek i strzelił w nich jaksprężyna.Gren był przygotowany.Sztylety są bezużyteczne przeciw zrzynkom.Uderzeniem kija wybił go w powietrze jak wirującego bąka.Zrzynek zakotwiczyłsię sprężystym ogonem, ustawiając się do ponownego ataku, ale spływający łukiemz listowia lotniak pochwycił go i pożeglował z nim dalej.Poyly i Gren przypadlipłasko przy swoim jeńcu i czekali.Przeraźliwa cisza lasu ponownie napływała zewszystkich stron jak fale i znów las był bezpieczny.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]