[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Załadowali go stajenni. Mężczyzna odszedł.Nokhada potrąciła Brena i odeszła wraz zpozostałymi mecheiti: któryś z ochroniarzy Ilisidi dosiadł Babsa i zaczął sięoddalać, podczas gdy reszta grupy ruszyła pieszo, prawdopodobnie w kierunkumuru, o którym mówiła Ilisidi i w którym - daj Boże - będzie otwarta brama.Nicsię nie skomplikuje i wszyscy wsiądą do samolotu, który zawiezie ich prosto doShejidan. Mężczyzna, który wziął torby Brena, wyprzedził go, idąc wciemności pod górę długim, pewnym krokiem, zmierzając w kierunku Cenediego iIlisidi, co tylko potwierdziło najgorsze podejrzenia Brena.Nie mógł go stracićz oczu i musiał powiedzieć Banichiemu, co się dzieje, ale Banichi, wsparty naJago i jeszcze jednym atevie, został nieco w tyle. Bren nie wiedział, kogo ma się trzymać - nie mógł porozmawiać zBanichim na osobności i nie mógł iść z obiema grupkami naraz.W rezultaciekuśtykał w połowie drogi między nimi, przeklinając się za to, że nie zdążyłwymyślić odpowiedzi, która powstrzymałaby atevę przed odebraniem mu juków, anisposobu powiadomienia Banichiego, co w nich jest, bez ujawniania ich zawartościidącemu obok ochroniarzowi.Teraz równie dobrze mógł to wykrzyczeć. Udać, że potrzebuje czegoś z nesesera? To może się udać.Przyśpieszył, tracąc na przemian oddech ijasność widzenia. - Nadi - zaczął. Kiedy jednak dogonił atevę, zobaczył przed sobą, na samymszczycie wzgórza, obiecany mur.Stara brama otwierała się na oświetloną blaskiemgwiazd, zarośniętą chwastami drogę.Przybyli do Wigairiin.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]