[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To nie nasza sprawa.To oni mają broń.Niech sobie idą walczyć. - Nie mogę tego zrobić.Tracy.- Ziemianin wyraźnie bił się z myślami. Oficer wycelował w czoło młodocianej.Dorosła zaczęła jeszcze intensywniejprzekonywać partnera.Ten zawahał się, w końcu skapitulował. - To na południowym zboczu Mt.Harrison - podniósł płonące nienawiścią oczy.-Nic nie wskóracie.Mają solidną obronę.Tam siedzą też Massudzi.Kilka dnitemu dowieźli nowe uzbrojenie, którego wy, żeby was piekło pochłonęło, jeszczenie znacie. - Góra Harrison - mruknął oficer, sprawdzając teren na wyświetlaczu wizjera.-Która to? Gadaj zaraz. - Ta o dwa kilometry na zachód od rozwidlenia kanionów.Trzeba wybrać północnyi jechać nim do końca, aż ujrzy się kilka szczytów.Harrison jest najwyższy. Oficer zastanowił się, czy by nie zastrzelić całej czwórki, ale treningAmpliturów wziął górę.Cel był najważniejszy.Ci tutaj nie stanowilizagrożenia, nie mieli nawet radia, aby ostrzec innych, pieszo zaś musielibyiść kilka dni do najbliższej osady.Do tego czasu ciężka broń zniszczyinstalacje wroga. Wkrótce dotarli do rozwidlenia i skręcili na północ.Ściany były strome, alenie pionowe, zatem ślizgacze mogły poruszać się całkiem sprawnie.Skaneryznajdowały wszędzie tylko nagie skały. Mieli szczęście, że spotkali tę rodzinę.Oficer w pełni rozumiał ich chęćucieczki przed wojną, gdyby nie Cel, sam zachowałby się podobnie.Młodocianistaną się pewnego dnia rzecznikami Celu, będą tak inni od barbarzyńskichrodziców. Omijając w pędzie łagodny zakręt wąwozu nie mieli szansy dojrzeć rozpiętejmiędzy zboczami sieci.Była utkana z nowych supercienkich włókien, którychskanery nie wyczuwały.Przy pełnej szybkości jedynie ostatni w kolumnie mielidość czasu, by przyhamować nieco przed nieuniknionym zderzeniem zpoprzednikami. Zresztą i tak zaraz runęły masywne bloki skalne przymocowane w rogach sieci.Piloci ślizgaczy próbowali uwolnić pojazdy, ale przegrzane silniki stawały wpłomieniach.Strzały wypalały tylko małe otwory w wytrzymałej pajęczynie.Pochwili całość runęła na odległe o ponad trzysta metrów dno kanionu. Jakiś operator broni trafił w sąsiedni pojazd.Ten eksplodował, podpalającjeszcze dwa.Na skały opadła już tylko jedna wielka masa ognistego złomu ikrzyczących żołnierzy. Nad krawędzią wąwozu pojawili się ludzie.Wyszli z kryjówek i spojrzeli napiekło w dole.Ci z zachodniego brzegu pomachali tym ze wschodniego.Pułapkasię udała. Jeden ze stojących na wschodnim urwisku mężczyzn odsunął czapkę z czoła, apotem wcisnął poły czarno-czerwonej flanelowej koszuli z powrotem w spodnie.Następnie sięgnął po mały komunikator. - Lucas, przekaż do Denver, że mamy następnych.- Coś huknęło głucho na dniekanionu.- Nikt nie ocalał.Nie, nie sądzę, aby zdołali nadać ostrzeżenie.-Zamaskowany mikrotalerz anteny przekazywał jego słowa ponad górami w sposóbniewykrywalny dla skanerów orbitalnych.- I jeszcze jedno.Skoczcie do rodzinySorrellów na Clover Ridge i poproście ich, aby zostali tam jeszcze na trochę znamiotem.Świetnie nakręcają nam interes.Strona główna Indeks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]