[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.      Dym.      W chwilÄ™ póżniej strzeliÅ‚y pÅ‚omienie.DÅ‚uga linia ognia przecięła mi drogÄ™.      I znowu rozlegÅ‚ siÄ™ gÅ‚os:      - KazaÅ‚em ci zawrócić!      Wiatr wiaÅ‚ od strony pożaru i pÄ™dziÅ‚ ku mnie pÅ‚omienie.OdwróciÅ‚em siÄ™ by uciekać, i zobaczyÅ‚em, że po bokach już mnie wyprzedzajÄ….Trzeba czasu, by wytworzyć stan umysÅ‚u odpowiedni dla zmiany cienia, a ja straciÅ‚em koncentracjÄ™.Nie wierzyÅ‚em, bym zdążyÅ‚ skupić siÄ™ na nowo.      RuszyÅ‚em biegiem.      Linia ognia wyginaÅ‚a siÄ™ przede mnÄ…, jakby zakreÅ›lajÄ…c wielkie koÅ‚o.Nie zatrzymaÅ‚em siÄ™, by podziwiać precyzjÄ™ rysunku, gdyż czuÅ‚em już żar, a dym sÅ‚aÅ‚ siÄ™ coraz gęściej.WÅ›ród trzasku pÅ‚omieni wciąż sÅ‚yszaÅ‚em tÄ™tent kopyt.      Jednak oczy zaczynaÅ‚y Å‚zawić, a kÅ‚Ä™by dymu dodatkowo utrudniaÅ‚y widzenie.Jak poprzednio, nie dostrzegÅ‚em żadnych Å›ladów osoby, która zastawiÅ‚a tÄ™ puÅ‚apkÄ™.Tak, z caÅ‚Ä… pewnoÅ›ciÄ… ziemia drżaÅ‚a od biegu kopytnego zwierzÄ™cia, zmierzajÄ…cego w mojÄ… stronÄ™.KrÄ…g siÄ™ domykaÅ‚; pÅ‚omienie strzeliÅ‚y wyżej i zbliżyÅ‚y siÄ™.Gdy koÅ„ z jeźdźcem przebili ognistÄ… zasÅ‚onÄ™, nie byÅ‚em pewien, czy nie nadciÄ…ga nowe zagrożenie.Jeździec Å›ciÄ…gnÄ…Å‚ wodze, ale koÅ„ - kasztan - nie byÅ‚ zachwycony bliskoÅ›ciÄ… pÅ‚omieni.OdsÅ‚aniaÅ‚ zÄ™by, gryzÅ‚ uździenicÄ™, kilka razy próbowaÅ‚ stanąć dÄ™ba.      - Szybko! Za mnie! - krzyknÄ…Å‚ jeździec, a ja podbiegÅ‚em i wskoczyÅ‚em na grzbiet wierzchowca.Jeźdźcem byÅ‚a ciemnowÅ‚osa kobieta.Tylko przelotnie spojrzaÅ‚em na jej twarz.ZdoÅ‚aÅ‚a wykrÄ™cić w stronÄ™, z której przybyÅ‚a, i potrzÄ…snęła uzdÄ….Kasztan pobiegÅ‚, lecz nagle stanÄ…Å‚ dÄ™ba.UdaÅ‚o mi siÄ™ nie spaść.Kiedy przednie kopyta dotknęły ziemi, zwierzÄ™ zawróciÅ‚o i pognaÅ‚o w stronÄ™ Å›wiatÅ‚a.SkrÄ™ciÅ‚ znowu, gdy byÅ‚ już prawie w ogniu.      - PrzekleÅ„stwo! - usÅ‚yszaÅ‚em gos kobiety, gorÄ…czkowo szarpiÄ…cej wodze.      KoÅ„ skrÄ™ciÅ‚ znowu, rżąc gÅ‚oÅ›no.Z pyska kapaÅ‚a mu krwawa piana.KrÄ…g siÄ™ zamknÄ…Å‚, buchaÅ‚ gÄ™sty dym, a linia ognia byÅ‚a już bardzo blisko.W żaden sposób nie mogÅ‚em pomóc.ParÄ™ razy uderzyÅ‚em tylko piÄ™tami, gdy koÅ„ znów ruszyÅ‚ prosto.      WpadÅ‚ w ogieÅ„ po lewej stronie.WyÅ‚ niemal.Nie wiedziaÅ‚em, jak szeroki jest w tym miejscu pas pÅ‚omieni, ale żar parzyÅ‚ mi stopy i czuÅ‚em zapach palonych wÅ‚osów.A potem bestia znowu stanęła dÄ™ba, jeździec krzyczaÅ‚, a ja nie mogÅ‚em już utrzymać siÄ™ na grzbiecie.ZsunÄ…Å‚em siÄ™ w chwili, gdy przebiliÅ›my barierÄ™ ognia, i runÄ…Å‚em na wypalonÄ…, dymiÄ…cÄ… ziemiÄ™, gdzie przeszedÅ‚ już pożar.      WznoszÄ…c chmurÄ™ popioÅ‚u upadÅ‚em miÄ™dzy czarne, gorÄ…ce grudy.PrzetoczyÅ‚em siÄ™ w lewo, zakaszlaÅ‚em i mocno zacisnÄ…Å‚em powieki.      UsÅ‚yszaÅ‚em krzyk kobiety i wstaÅ‚em niepewnie, przecierajÄ…c oczy.ZdążyÅ‚em dostrzec, że kasztan siÄ™ podnosi.      Najwyraźniej upadÅ‚ przygniatajÄ…c jeźdżca.OdbiegÅ‚ natychmiast i zniknÄ…Å‚ w chmurze dymu, a kobieta leżaÅ‚a nieruchomo.PodbiegÅ‚em do niej, zdusiÅ‚em iskry na sukni, sprawdziÅ‚em oddech i tÄ™tno.OtworzyÅ‚a oczy.      - KrÄ™gosÅ‚up.pÄ™kniÄ™ty.chyba - wykrztusiÅ‚a.- Nic.nie.czujÄ™.Uciekaj.jeÅ›li zdoÅ‚asz.Zostaw mnie.I tak umrÄ™.      - Nie ma mowy.Ale muszÄ™ ciÄ™ przenieść.O ile pamiÄ™tam, tu w pobliżu jest jezioro.      OdwiÄ…zaÅ‚em od pasa zwiniÄ™ty pÅ‚aszcz i rozÅ‚ożyÅ‚em go na ziemi.Potem, jak najostrożniej, przesunÄ…Å‚em jÄ…, owinÄ…Å‚em, by chronić przed ogniem, i pociÄ…gnÄ…Å‚em we wÅ‚aÅ›ciwym - miaÅ‚em nadziejÄ™ - kierunku.PrzesuwaliÅ›my siÄ™ przez zmiennÄ… szachownicÄ™ pÅ‚omieni i dymu.PaliÅ‚o mnie w gardle, oczy Å‚zawiÅ‚y bez przerwy, a spodnie zajęły siÄ™ już ogniem, gdy wreszcie zrobiÅ‚em krok do tyÅ‚u i poczuÅ‚em, że stopa zapada siÄ™ w bÅ‚oto.SzedÅ‚em dalej.      W koÅ„cu staÅ‚em w wodzie po piersi i podtrzymywaÅ‚em jÄ….PochyliÅ‚em siÄ™ i odsunÄ…Å‚em z jej twarzy brzeg pÅ‚aszcza.      MiaÅ‚a otwarte oczy, ale puste spojrzenie.Nie poruszaÅ‚a siÄ™.Zanim jednak zdążyÅ‚em sprawdzić puls, wydaÅ‚a Å›wiszczÄ…cy jÄ™k, a potem wymówiÅ‚a moje imiÄ™.      - Merlinie - wyszeptaÅ‚a chrapliwie.- Przepraszam.      - PomogÅ‚aÅ› mi, a ja nie zdoÅ‚aÅ‚em ci pomóc - odpowiedziaÅ‚em.- To ja przepraszam.      - Przepraszam.że nie wytrwaÅ‚am.dÅ‚użej.- mówiÅ‚a dalej.- Nie radzÄ™ sobie.z koÅ„mi.Oni.Å›cigajÄ… ciÄ™.      - Kto? - spytaÅ‚em.      - Przynajmniej.odwoÅ‚aÅ‚.psy.Ale ten.pozar.jest kogoÅ›.innego.Nie wiem.czyj.      - Nie rozumiem, o czym mówisz.      ZwilżyÅ‚em jej policzki wodÄ….Pod sadzÄ… i przypalonymi wÅ‚osami trudno byÅ‚o ocenić wyglÄ…d.      - KtoÅ›.za.tobÄ….- szepnęła.GÅ‚os byÅ‚ coraz sÅ‚abszy.- KtoÅ›.z przodu.także.Nie.wiedziaÅ‚am.o tym.drugim.Przepraszam.      - Kto? - zapytaÅ‚em po raz drugi.- I kim ty jesteÅ›? SkÄ…d mnie znasz? Dlaczego.      UÅ›miechnęła siÄ™ sÅ‚abo.      -.spać z tobÄ….Teraz nie mogÄ™.OdchodzÄ™.Zamknęła oczy.      - Nie! - krzyknÄ…Å‚em.      Ze skurczonÄ… twarzÄ… po raz ostatni nabraÅ‚a tchu.I wypuÅ›ciÅ‚a go, by szepnąć jeszcze:      - Pozwól mi.tutaj.zatonąć.Å»egnaj.      ObÅ‚ok dymu przesÅ‚oniÅ‚ jej twarz.WstrzymaÅ‚em oddech i zamknÄ…Å‚em oczy, gdyż nadpÅ‚ywaÅ‚o go wiÄ™cej.      Kiedy powietrze siÄ™ oczyÅ›ciÅ‚o, zbadaÅ‚em jÄ….UstaÅ‚ oddech, zanikÅ‚ puls, zamarÅ‚o serce.Wokół nie byÅ‚o nawet skrawka ziemi, która by nie pÅ‚onęła lub nie byÅ‚a mokradlem, gdzie mógÅ‚bym chociaż spróbować reanimacji.UmarÅ‚a.WiedziaÅ‚a, że umiera.      Starannie owinÄ…Å‚em jÄ… pÅ‚aszczem, zmieniajÄ…c go w caÅ‚un.Na koÅ„cu zakryÅ‚em twarz.SczepiÅ‚em wszystko klamrÄ…, którÄ… zwykle spinaÅ‚em okrycie pod szyjÄ….Potem zaczÄ…Å‚em brnąć na gÅ‚Ä™bszÄ… wodÄ™."Pozwól mi tutaj zatonąć".Umarli czasem tonÄ… szybko, a czasem unoszÄ… siÄ™ na powierzchni.      - Å»egnaj, pani - powiedziaÅ‚em.- Szkoda, że nie poznaÅ‚em twego imienia.DziÄ™kujÄ™ ci raz jeszcze.PuÅ›ciÅ‚em jÄ….Zamknęły siÄ™ wody i zniknęła.Po pewnym czasie odwróciÅ‚em wzrok, a potem odszedÅ‚em.Zbyt wiele pytaÅ„ i żadnych odpowiedzi.      GdzieÅ› w oddali rżaÅ‚ oszalaÅ‚y koÅ„.Strona główna Indeks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]