[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zarzecze miało swoją ludność, rdzennych Zarzeczan.Tych ciągle, trwające latami przepychanki i walki zmieniływ dziadów i zmusiły do migracji.Wsie i osady poszłyz dymem, ruiny sadyb i zamienione w ugory pola wchłonęłapuszcza.Handel podupadł, karawany omijały zaniedbanedrogi i szlaki.Ci nieliczni z Zarzeczan, którzy zostali,zmienili się w zdziczałych gburów.Od rosomakówi niedźwiedzi różnili się głównie tym, ze nosili spodnie.Przynajmniej niektórzy.To znaczy: niektórzy nosili, a niektórzysię różnili.Był to - w swej masie - naród nieużyty,prostacki i grubiański. I totalnie wyprany z poczucia humoru.***** Ciemnowłosa córka bartnika odrzuciła na plecy zawadzającyjej warkocz, wróciła do wściekle energicznego obracaniażaren.Wysiłki Jaskra pozostawały daremne -słowa poety zdawały się w ogóle nie trafiać do adresatki.Jaskier mrugnął do reszty kompanii, udał, że wzdychai wznosi oczy ku powale.Ale nie rezygnował. - Daj - powtórzył, szczerząc zęby.- Daj, ać ja pobruszę,a ty skocz do piwnicy po piwo.Przecież musi tugdzieś być ukryty loszek, a w loszku antałek.Mam rację,ślicznotko? - Dalibyście spokój dziewce, panie - powiedziała gniewniebartnikowa, krzątająca się przy kuchni wysokai szczupła kobieta zaskakującej urody.- Przeciem jużwam powiadała, że nie ma tu u nas nijakiego piwa. - Z tuzin razy wam to było mówione, panie - poparłżonę bartnik, przerywając rozmowę z wiedźminem i wampirem.-Nagotowim wam naleśników z miodem, tegdypojecie.Ale wprzód niechże dziewczyna w spokoju ziarnona mąkę zmiele, wszak bez mąki i czarodziej naleśnikanie uczyni! Niechajcie jej, niechże brusi w pokoju. - Słyszałeś, Jaskier? - zawołał Wiedźmin.- Odczep sięod dziewczyny i zajmij czymś pożytecznym.Albo memuary pisz! - Pić mi się chce.Napiłbym się czegoś przed jedzeniem.Mam trochę ziół, przyrządzę sobie napar.Babko,znajdzie się tu w chacie ukrop? Ukrop, pytam, znajdziesię? Siedząca na przypiecku staruszka, matka bartnika,podniosła głowę znad cerowanej skarpety. - Znajdzie, gołąbeczku, znajdzie - zamamlała.- Ino,że wystudzony. Jaskier jęknął, zrezygnowany dosiadł się do stołu, gdziekompania gawędziła z bartnikiem, wczesnym rankiemnapotkanym w boru.Bartnik był niski, krępy, czarny i potworniezarośnięty, nie dziwota więc, że wyłaniając sięniespodzianie z kniei napędził drużynie stracha - zostałwzięty za lykantropa.Żeby było śmieszniej, tym, którypierwszy zawrzasnął: "Wilkołak, wilkołak!", był wampirRegis.Powstało trochę zamieszania, ale sprawa rychło sięwyjaśniła, a bartnik, choć z pozoru gburowaty, okazał sięgościnny i uprzejmy.Drużyna bez ceregieli przyjęłazaproszenie do jego sadyby.Sadyba - zwana w bartniczymżargonie stanem - stała na wykarczowanej polanie, bartnikmieszkał w niej z matką, żoną i córką.Dwie ostatniebyły kobietami o nieprzeciętnej, acz dziwnej nieco urodzie,ewidentnie wskazującej, że wśród przodków byładriada albo hamadriada. Podczas rozmów, jakie się wywiązały, bartnik zrazusprawiał wrażenie, że można z nim pogadać wyłącznie opszczołach, barciach, dzieniach, leziwach, podkurach,woskach, miodach i miodobraniach, ale i to był jedynie pozór. - W polityce? A co ma w niej być? To, co zwykle.Daniny coraz większe trza oddawać.Trzy urny miodu, a caływrąb wosku.Ledwo dycham, by nastarczyć, od świtu dozmierzchu na leziwie siedzę, barcie podrnietam.Komudań płacę? A temu, kto woła, skąd mnie wiedzieć, przykim nynie władza? Ostatnimi czasy, ten, tego, w nilfgaardzkiejmowie wołają.Pono my tera impyrialna prewencja,czy jakoś tak.Za miód, jeśli co przedam, płacą impyrialnympieniądzem, na którym cysorz jest wybity.Z gęby takiwięcej nadobny, choć surowy, zrazu poznasz.Ten, tego. Oba psy - czarny i rudy - usiadły naprzeciw wampira,zadarły głowy i zaczęły wyć.Bartnikowa hamadriada odwróciłasię od paleniska i zdzieliła je miotłą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]