[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle ogarnęła jąeuforia, już prawie czuła, jak ostrze wgryza się w ciało. Zamiast tego było twarde, jękliwe zderzenie metaluz metalem.I nagłe błyśniecie w oczach, wstrząs i ból.Poczuła, że pada, poczuła, że upadła.Sparował i odwrócił,pomyślała.Umieram, pomyślała. Bonhart kopnął ją w brzuch.Drugim kopniakiem,precyzyjnie i boleśnie wymierzonym w łokieć, wytrącił jejmiecz.Ciri chwyciła się za głowę, czuła tępy ból, ale podpalcami nie było rany i krwi.Dostałam pięścią, pomyślałaze zgrozą.Zwyczajnie dostałam pięścią.Albo głowicąmiecza.Nie zabił mnie.Sprał, jak smarkulę. Otworzyła oczy. Łowca stał nad nią, straszny, chudy jak kościotrup,górujący nad nią jak chore i bezlistne drzewo, śmierdziałpotem i krwią. Chwycił ją za włosy na karku, uniósł przemocą, zmusiłdo powstania, ale zaraz potem szarpnął, wytrącając ziemięspod stóp, i powlókł, wrzeszczącą jak potępieniec, kuleżącej pod murem Mistle. - Nie boisz się śmierci, co? - warknął, przyginając jejgłowę do dołu.- To popatrz sobie, Szczurzyco.To jestśmierć.Tak się umiera.Popatrz, to są flaki.To krew.A togówno.To człowiek ma w środku. Ciri wyprężyła się, zgięła, uczepiona jego ręki,zacharczała w suchych wymiotach.Mistle żyła jeszcze, ale oczymiała już zamglone, zeszklone, rybie.Jej dłoń, jakjastrzębi szpon, zwierała się i rozwierała, zaryta w błociei nawozie.Ciri poczuła ostry, przenikliwy odór uryny.Bonhart zarechotał. - Tak się umiera, Szczurzyco.We własnych szczynach!Puścił jej włosy.Ciri osunęła się na czworaki, miotanasuchym, urywanym szlochem.Mistle była tuż obok.DłońMistle, wąska, delikatna, miękka, mądra dłoń Mistle.Nie poruszała się już. Nie zabił mnie.Przywiązał do koniowiązu, za obieręce.***** Vysogota siedział nieruchomo.Od dłuższej chwili taksiedział.Wstrzymywał nawet oddech.Ciri kontynuowałaopowieść, a jej głos robił się coraz bardziej głuchy, corazbardziej nienaturalny i coraz bardziej nieprzyjemny. - Rozkazał tym, co się zbiegli, by mu przynieśli woreksoli i antałek octu.I piłę.Nie wiedziałam.Nie mogłamzrozumieć, co zamierza.Jeszcze wtedy nie wiedziałam,do czego jest zdolny.Ja byłam przywiązana.do koniowiązu.Zawołał jakichś pachołków, rozkazał im, by trzymali mnie zawłosy.i za powieki.Pokazał im, jak.Tak,żebym nie mogła odwrócić głowy ani zamknąć oczu.Bym musiała patrzeć na to, co robi.Trzeba zadbać, by towarsię nie zepsuł, powiedział.By nie uległ rozkładowi. Glos Ciri załamał się, sucho uwiązł w gardle.Vysogota,wiedząc nagle, co usłyszy, poczuł, jak ślina wzbiera muw ustach jak fala powodzi. - Oderżnął im głowy - powiedziała głucho Ciri.- Piłą.Giselher, Kayleigh, Asse, Reef, Iskra.I Mistle.Odrzynałim głowy.Po kolei.Na moich oczach.***** Gdyby tej nocy ktoś zdołał podkraść się do zagubionejwśród moczarów chaty z zapadniętą i obrośniętą mchemstrzechą, gdyby zajrzał przez szpary w okiennicach, zobaczyłbyw skąpo oświetlonym wnętrzu siwobrodego starcaw kożuchu i popielatowłosą dziewczynę z twarzą zeszpeconąprzez bliznę na policzku.Zobaczyłby, jak dziewczynatrzęsie się od płaczu, jak dławi się szlochem w ramionachstarca, a ten próbuje ją uspokoić, niezgrabnie i machinalniegłaszcząc i poklepując dygoczące od spazmów ramiona. Ale to nie było możliwe.Nikt nie mógł tego zobaczyć.Chata była dobrze ukryta wśród trzcin na moczarach.Nawiecznie pokrytym mgłą pustkowiu, na które nikt nie odważał się zapuszczać.Strona główna Indeks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]