[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głos Rhesa przebił się przez wrzawę: -Hananas! Ile mamy czasu? - Ile czasu! Któż to możewiedzieć! - Siwobrody zaklął.- Uciekajcie, bo zginiecie, tyle tylko wiem. Teraz nikt nie tracił czasu na gadanie.Zakotłowałosię i w niecałą minutę Jason został przywiązany do lektyki na grzbiecie doryma. - Co się dzieje? - zapytał człowieka, który goprzywiązywał.- Zbliża się trzęsienie ziemi - odparł ów człowiek zaciskającwęzły.- Hananas jest naszym najlepszym przeczuwaczem, zawsze czuje, kiedy manastąpić trzęsienie.Jeśli ludzie zostają w porę uprzedzeni, to uchodzą zżyciem.Przeczuwacze mówią, że zawsze czują, kiedy ma przyjść trzęsienie ziemi.- Zacisnął ostatni węzeł i odszedł. Zapadła noc, gdywyruszali, i czerwieni zachodu towarzyszyła szkarłatna poświata na północnymniebie.Zabrzmiał odległy łoskot, raczej wyczuwalny niż słyszalny, i ziemiazadrgała pod nogami zwierząt.Dorymy przeszły w posuwisty galop, mimo że niebyły ponaglane.Przebiegły przez bagnisko rozbryzgując błoto, a wtedy Hananaszmienił nagle kierunek ucieczki.W chwilę później, gdy niebo na południueksplodowało, Jason zrozumiał tę nagłą zmianę kierunku.Buchające w górępłomienie oświetliły krajobraz, na drzewa posypał się popiół i gorące odłamkiskał.Leżąc na ziemi jeszcze parowały i gdyby nie deszcz, który spadł ubiegłejnocy, zapaliłby się las. Równolegle do kierunku jazdymajaczyło coś wielkiego i kiedy wypadli.na otwartą przestrzeń, Jason przyjrzałsię temu w odblasku ogni na niebie. - Rhesie!.-krzyknął i głos uwiązł mu w krtani.Rhes, który jechał óbok niego, spojrzał naogromne zwierzę, kosmate cielsko i kręte rogi sięgające im niemal do ramion, iodwrócił głowę.Nie przestraszyło go ani nawet nie zaciekawiło.Wówczas Jasonrozejrzał się i zaczął rozumieć. Umykające zwierzętanie wydawały żadnych dźwięków, dlatego nie zauważył ich wcześniej.Po obustronach przemykały ciemne kształty.Niektóre z nich poznawał, większości nigdynie widział.Przez kilka minut biegła obok zgraja dzikich psów, nawet mieszającsię z udomowionymi.Nikt na to nie zważał.W powietrzu trzepotały skrzydłastworów latających.Wobec groźby ziejącej z wulkanów zapomniano o toczonychdotąd bojach.Życie respektowało życie.Stado tłustych, przypominających świniezwierząt o zakrzywionych kłach przemykało się pomiędzy nimi.Dorymy zwolniły,uważając, aby nie potrącić któregoś z nich.Mniejsze zwierzęta czepiały sięczasami grzbietów większych, aby przejechać w ten sposób kawałek drogi, a potemzeskakiwały. Podrzucany niemiłosiernie w lektyce Jasonzapadł w lekki sen, pełen rojeń o pędzących bezgłośnie zwierzętach.Czy miałoczy zamknięte, czy otwarte, wciąż widział ten sam nie kończący się sznurzwierząt. Wszystko to coś oznaczało i Jason zmarszczyłbrwi, starając się domyślić, co.Zwierzęta w biegu, pyrryjskie zwierzęta. Nagle siadł prosto, całkiem oprzytomniały i spojrzałwokół w nagłym olśnieniu. - O co chodzi? - spytał Rheszbliżywszy się na swoim dorymie. - Jedźmy - odparłJason.- Wyciągnij nas z tego niebezpieczeństwa, a powiem ci, jak twoi ludziemogą dostać, co chcą, zakończyć tę wojnę.Jest na to sposób i ja go znam.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]