[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie by³o ju¿ czasu na nic, nawet na to, by pomyœleæ, co siê sta³o; nawet na to, by siê przeraziæ.Orkan ludzki, straszniejszy i bardziej wœciek³y od burzy, zwali³ siê na obozowisko.Zanim Tuhaj-bejowicz zdo³a³ jednym krokiem cofn¹æ siê ku namiotowi, rzek³byœ: nadludzka si³a porwa³a go i podnios³a od ziemi; nagle uczu³, ¿e cisn¹ go jakieœ straszne objêcia, ¿e od tego uœcisku gn¹ siê jego koœci, pêkaj¹ ¿ebra, przez chwilê dojrza³ jakby we mgle twarz, od której wola³by widzieæ szatañsk¹, i omdla³.A tymczasem rozpoczê³a siê bitwa, a raczej rzeŸ okropna.Burza, ciemnoœæ, nieznana liczba napastników, nag³oœæ napadu i rozegnanie koni sprawi³y, ¿e Lipkowie nie bronili siê niemal wcale.Ogarnê³o ich po prostu szaleñstwo strachu.Nikt nie wiedzia³, dok¹d uciekaæ, gdzie siê chroniæ; wielu nie mia³o przy sobie broni, wielu napad pochwyci³we œnie -wiêc odurzeni, ob³¹kani z przera¿enia, zbijali siê w gêste kupy t³ocz¹c siê, przewracaj¹c, depc¹c.Par³y ich i obala³y piersi koñskie, ciê³y szable, mia¿d¿y³y kopyta.Nie tak wicher ³amie, niszczy i pustoszy m³ody bór, nie tak wilcy w¿eraj¹ siê w stado oœlep³ych owiec, jak tratowali i ciêli ich dragoni.Z jednej strony ob³êd, z drugiej wœciek³oœæ i zemsta dope³nia³y rozmiaru klêski.Potoki krwi pomiesza³y siê z deszczem.Lipkom zdawa³o siê, ¿e niebo siê na nich wali, ¿e ziemia rozstêpuje siê pod ich nogami.£oskot grzmotów, huk piorunów, szum d¿d¿u, ciemnoœæ, groza burzy wtórowa³y strasznymi odg³osami rzezi.Konie dragoñskie, ogarniête równie¿ przera¿eniem, rzuca³y siê jak szalone w gêstwê ludzk¹, rozrywaj¹c j¹, ³ami¹c i œciel¹c pokotem na ziemi.Wreszcie mniejsze kupy poczê³y pierzchaæ, ale do tego stopnia straci³y œwiadomoœæ miejsca, ¿e ucieka³y ko³em po pobojowisku, zamiast uciekaæ przed siebie - i uderzaj¹c czêsto o siebie, jak dwie przeciwleg³e fale, bi³y siê ze sob¹, przewraca³y siê wzajem i sz³y pod miecz.Wreszcie rozproszono resztki zupe³nie, rozegnano i ciêto w ucieczce i w pogoni bez mi³osierdzia, nie bior¹c nikogo ¿ywcem, dopóki tr¹bki w obozowisku nie odwo³a³y poœcigu.Nigdy napad nie by³ bardziej niespodziany, ale te¿ nigdy klêska straszniejsz¹.Trzystu ludzi rozpêdzi³o w cztery strony œwiata blisko dwa tysi¹ce wybornej jazdy przewy¿szaj¹cej nieskoñczenie sprawnoœci¹ zwyk³e czambu³y.Wiêksza czêœæ jej le¿a³a mostem wœród czerwonych ka³u¿ utworzonych przez deszcz i krew.Reszta w rozproszeniu uchroni³a g³owy dziêki ciemnoœci i umyka³a pieszo, na oœlep, nie wiedz¹c, czy nie biegnie znów pod nó¿.Zwyciêzcom pomog³a burza i pomroka, jakby gniew bo¿y walczy³ po ich stronie przeciw zdrajcom.Noc ju¿ zapad³a zupe³na, gdy Nowowiejski wyruszy³ na czele dragonów na powrót ku granicom Rzeczypospolitej.Miêdzy m³odym porucznikiem a wachmistrzem Luœni¹ szed³ koñ tabunny, na którego grzbiecie le¿a³ skrêpowany powrozami wódz wszystkich Lipków, Azja Tuhaj-bejowicz, omdla³y i z po³amanymi ¿ebrami, ale ¿yw.Oni zaœ obaj spogl¹dali na niego co chwila tak uwa¿nie i troskliwie, jakby skarb wieŸli i bali siê go uroniæ.Burza poczê³a przechodziæ; po niebie cwa³owa³y jeszcze gromady chmur, ale w przerwach miêdzy nimi poczê³y œwieciæ gwiazdy, odbijaj¹c siê w jeziorkach wody utworzonych na stepie przez ulewê.W oddali, w stronie granic Rzeczypospolitej, hucza³ jeszcze od czasu do czasu grzmot
[ Pobierz całość w formacie PDF ]