[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakiœ dŸwiêk tak cichy, ¿e wczeœniej niezwróci³ na niego uwagi, tak jak nie zwraca siê uwagi na szelest liœci.Szuranie.Ktoœ wolno, niepewnie zbli¿a³ siê jedn¹ z ukrytych poœród drzewalejek, które wiod³y w stronê placu.Pocz¹tkowo ledwo uchwytne.Ledwo s³yszalne.Potem krokista³y siê trochê wyraŸniejsze, trochê bardziej pewne siebie.I nagle us³ysza³ cichy, bolesny jêk i szept, który œcisn¹³ go za serce.- Jimmy.Jimmy? Jimmy, b³agam.Szept przeszed³ w szloch.W Matlocka wst¹pi³a furia, jakiej nigdy w ¿yciu nieczu³.Cisn¹³ na ziemiê owiniêty w ceratênotes i wyskoczy³ z bia³ej altany; bieg³ niemal na oœlep, bo ³zy wœciek³oœcizala³y mu oczy, i krzycza³ tak g³oœno, ¿e wystraszone wrzaskiem ptaki przerwa³ymilczenie i zaczê³y nerwowo œwiergotaæ.- Pat! Pat! Gdzie jesteœ? Bo¿e, Pat, gdzie jesteœ? Gdzie?Szloch - pe³en bólu, lecz teraz i ulgi - wzmóg³ siê.- Tu.Tu, Jimmy, tu! Nic nie widzê.Zorientowawszy siê, z której alejki dochodzi g³os, Matlock pogna³ w stronêrestauracji.Mniej wiêcej w po³owie drogi zobaczy³ Pat, która klêcza³a poddrzewem, z obanda¿owan¹ g³ow¹ opart¹ o ziemiê.NajwyraŸniej upad³a.Stru¿ki krwisp³ywaj¹ce po karku œwiadczy³y o tym, ¿e szwy musia³y popêkaæ.Matlock podbieg³ do dziewczyny i delikatnie uniós³ jej g³owê.Banda¿e koñczy³ysiê na czole, ale górn¹ po³owê twarzy Patrycji pokrywa³y warstwy szerokiegoplastra, siêgaj¹ce od skroni do skroni; poprzyklejane do powiek, by³y grube isolidne niczym stalowa maska.Mia³ ochotê czym prêdzej je zerwaæ, lecz wiedzia³,¿e by³oby to dla dziewczyny straszliw¹ tortur¹.Wiêc jedynie przytuli³ j¹ do siebie i szepta³ jej imiê, co pewien czas dodaj¹c:.- Wszystko bêdzie dobrze.Wszystko bêdzie dobrze.Wzi¹³ j¹ ³agodnie na rêce,przyciskaj¹c jej twarz do swojej.Mimo furii, od której ca³y a¿ dygota³,powtarza³ cicho s³owa otuchy.Nagle, ni st¹d ni zow¹d, bez ¿adnego ostrze¿enia,posiniaczonym cia³em dziewczyny wstrz¹sn¹³ dreszcz; rzucaj¹c z boku na bokporanion¹ g³ow¹, zaczê³a krzyczeæ:- Na mi³oœæ bosk¹, oddaj im to! Nie wiem, o co chodzi, ale oddaj im! Oddaj!Potykaj¹c siê, niós³ dziewczynê w stronê altany.- Oddam, kochanie, oddam.- szepn¹³.- B³agam ciê, Jimmy! Nie pozwól im wiêcej mnie skrzywdziæ! Nigdy wiêcej!- Nie, nie pozwolê, kochanie.Ju¿ nigdy.Na skraju wy³o¿onego kamiennymi p³ytami placu pochyli³ siê ostro¿nie i po³o¿y³dziewczynê na miêkkiej ziemi.- Ods³oñ mi oczy.Proszê ciê, zdejmij taœmê.- Nie mogê, kochanie.Za bardzo by ciê bola³o.Poczekaj.- Nie chcê czekaæ! Ju¿ d³u¿ej tak nie wytrzymam! Co zrobiæ? Co powinien zrobiæ?O, Bo¿e! Ty cholerny Bo¿e! Powiedz mi! Powiedz!Spojrza³ w stronê altanki.Zawiniêty w pergamin notes le¿a³ tam, gdzie gorzuci³.Nie mia³ wyboru.I nic go nie obchodzi³o.- Nemrod! Nemrod! Wy³aŸ! Z t¹ ca³¹ swoj¹ armi¹! ChodŸ i weŸ ten cholerny notes!Mam go przy sobie!Nagle w ciszy rozleg³y siê kroki.Pewne, równe, sprê¿yste.Ze œrodkowej alejki wy³oni³ siê Nemrod.Zatrzyma³ siê na skraju placu.By³ to Adrian Sealfont.- Przykro mi, James.Matlock zdj¹³ ostro¿nie g³owê dziewczyny z kolan.Nie by³ w stanie zebraæ myœli;mózg odmawia³ mu pos³uszeñstwa.Szok, jakiego dozna³, by³ tak ogromny, ¿e Jimowizabrak³o s³Ã³w; patrzy³ przed siebie, widzia³ rektora Carlyle, ale wci¹¿ niedowierza³ w³asnym oczom.podniós³ siê ociê¿ale.- Daj mi pamiêtnik, James.Spe³nimy twoje warunki.Bê-dziesz bezpieczny.- Nie.Nie.Nie wierzê! To nie tak.To przecie¿ nie mo¿e byæ prawd¹.- A jednak.- Sealfont strzeli³ palcami prawej rêki, daj¹c komuœ znak.- Nie.Nie! Nie! - Matlock nagle zda³ sobie sprawê, ¿e krzyczy na ca³e gard³o;spojrza³ na Pat i zobaczy³; ¿e ona równie¿ krzyczy.Po chwili znów zwróci³ siêdo Sealfonta: - Podobno zabra³a ciê policja! Myœla³em, ¿e nie ¿yjesz! Wini³emsiê za twoj¹ œmieræ!- To nie by³a policja; to by³a moja eskorta.Oddaj pamiêtnik.- Sealfont, rozdra¿niony, ponownie strzeli³ palcami.- I korsykañski dokument.Mam nadziejê, ¿e masz go przy sobie.Za drzewami rozleg³o siê jakieœ kaszlniêcie czywestchnienie.Sealfont zerkn¹³ szybko przez ramiê i rzuci³ w stronê swojejniewidocznej gwardii:- ChodŸcie tutaj!- Dlaczego? - spyta³ Matlock.- Bo musieliœmy.Bo musia³em.Nie mia³em wyboru.- Nie mia³eœ wyboru? - Matlock nie by³ pewien, czy siê nie przes³ysza³.- Jakto?- Grozi³ nam upadek! Brakowa³o funduszy! Wyczerpaliœmy wszystkie œrodki, nieby³o do kogo siê zwróciæ o ratunek! Korupcja moralna dope³ni³a siê: b³aganiawy¿szych uczelni o pomoc wywo³ywa³y tylko znudzenie i wzruszenie ramion.Nieby³o innego wyjœcia, jak przej¹æ sprawy we w³asne rêce.i obejœæ siê bezniczyjej pomocy.Tak zrobiliœmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]