[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W koñcuwyl¹dowaliœmy.— Gdzie jesteœmy? — zapyta³em stra¿nika, gdy przyszli pomnie.— No, nie wyg³upiaj siê.Zastrzel¹ ciê, jak mi powiesz?Pomyœla³chwilê nad t¹ mo¿liwoœci¹, po czym oznajmi³:— Kekkonshiki.— Grzecznych³opiec.Tylko nie wpadnij w dumê z tego powodu.Szczytem ironii by³o, ¿ewiedzia³em to, co (po informacji, jak wygraæ wojnê) by³o najbardziejposzukiwan¹ przez Ligê wiadomoœci¹ i nie mog³em zrobiæ z tego u¿ytku.Gdybym posiada³ jakieœ zdolnoœci psi, to za parê godzin by³aby tu po³owawojsk Ligi, ale za pomoc¹ rozmaitych testów dawno ju¿ stwierdzi³em, ¿e niemam ¿adnych.By³o jednak coœ, co wyrwa³o mnie z odrêtwienia.Nadesz³a pora,by zaplanowaæ ucieczkê.Wkrótce opuœcimy statek, a na planecie znajd¹ mi zpewnoœci¹ jakieœ przytulne i dobrze pilnowane miejsce, z którego napewno nie bêdê w stanie uciec.Nie wspominaj¹c ju¿ o tym, co w tym¿e miejscuby ze mn¹ wyprawiali.Co prawda dok³adnie nie wiedzia³em, co zamierzaj¹ze mn¹ zrobiæ, ale by³em pewien, ¿e lepiej siê tego nie dowiadywaæ.Jedyn¹ moj¹ szans¹ pozosta³o daæ nogê ze statku.Moi stra¿nicy, co by³o doprzewidzenia, zrobili wszystko, aby mi utrudniæ ewentualn¹ ucieczkê.Stara³em siê nie dr¿eæ, kiedy uwalniali mnie z ³añcucha i nak³adali mi naszyjê znan¹ ju¿ sk¹din¹d metalow¹ obró¿kê, ale nie bardzo mi siê uda³o.Obro¿a po³¹czona by³a cienkim kablem z trzymanym przez jednego zestra¿ników w rêku pude³kiem.— Nie musisz mi pokazywaæ — oznajmi³empoœpiesznie.— Nosi³em ju¿ coœ takiego i twój kumpel Kraj, pamiêtasz gopewnie, pokaza³ mi, jak to dzia³a; nieŸle siê zreszt¹ przy tym nade mn¹napracowa³.— Mogê zrobiæ coœ takiego — odpowiedzia³ osobnik zbli¿aj¹cpalec do jednego z przycisków.— Ju¿ to znam! — wrzasn¹³em.— Przyciœnieszgo i.P³on¹³em, œlepy, g³uchy i otêpia³y.Ka¿dy nerw skrêca³ siê podwp³ywem pr¹dów generowanych przez pude³ko.Wiedzia³em o tym, ale i tak nicto nie zmienia³o.Kiedy siê skoñczy³o, stwierdzi³em, ¿e le¿ê zwiniêty wk³êbek, ca³kiem wyprany z energii i prawie bezbronny.Dwóch stra¿nikówz³apa³o mnie pod pachy i praktycznie wynios³o na korytarz, a ten zpude³kiem, id¹c z ty³u, od czasu do czasu poci¹ga³ za kabel, abyprzypomnieæ mi, kto tu jest gór¹.Nie sprzecza³em siê z nim.Zacz¹³emnieporadnie przebieraæ nogami, ale i tak wiêkszoœæ cia³a spoczywa³a nastra¿nikach.Bardzo mi siê to podoba³o i musia³em ciê¿ko siê wysilaæ, bynie zacz¹æ siê uœmiechaæ.Byli pewni, ¿e nie ucieknê!— Oziêbi³o siê? —spyta³em, widz¹c, ¿e nak³adaj¹ w œluzie rêkawice i futrzane czapy.— Amoje rêkawiczki?Zosta³em zignorowany.Kiedy otwarto drzwi, do wnêtrzawpad³ tuman œniegu i prawdziwie arktyczne powietrze, co momentalnieodebra³o mi oddech.Na zewn¹trz z pewnoœci¹ nie by³o lato, ale moimopiekunom nie sprawia³o to widaæ ró¿nicy.Poci¹gnêli mnie za sob¹ bezchwili zw³oki.Fala œniegu pokry³a nas i przesz³a w ci¹gu sekundy.S³abiutkie s³oneczko oœwietla³o oœlepiaj¹co bia³y krajobrazrozci¹gaj¹cy siê monotonnie we wszystkich kierunkach.Moment póŸniejprzed nami zamajaczy³o coœ ciemnego: kamienny mur albo jakiœ niewysokibudynek.Kierowaliœmy siê ku niemu na tyle szybko, na ile pozwala³ sypkiœnieg.Mieliœmy jeszcze oko³o dwustu jardów przed sob¹, a moja twarz id³onie zaczyna³y traciæ czucie w zastraszaj¹cym tempie.Byliœmy gdzieœw po³owie drogi, gdy dopad³a nas kolejna zadymka.Tu¿ przed ni¹ potkn¹³emsiê malowniczo, padaj¹c wraz z jednym ze stra¿ników.Nie mia³em ¿adnychzastrze¿eñ, chocia¿ id¹cy z ty³u sadysta poczêstowa³ mnie sekundow¹dawk¹ bólu.Nie protestowa³em, gdy¿ zdo³a³em okrêciæ kabel dooko³aramienia, a zaraz potem z³apaæ go w zêby i przegryŸæ.Nie by³o to wcaletakie trudne, zw³aszcza ¿e pod emali¹ na przednich zêbach mia³em wstawionekoronki z wêglika krzemu, który przy przeœwietleniu daje obraz identycznyjak naturalne zêby, a twardoœci¹ dorównuje stali.Wiruj¹cy wokó³ œniegdok³adnie zas³oni³ moje poczynania w ci¹gu tych paru najistotniejszychsekund.Ludzkie szczêki mog¹ wywieraæ nacisk oko³o trzydziestu piêciukilogramów ka¿da.Wydaje mi siê, ¿e by³em bliski tej granicy, ale kabelpuœci³.Ledwie to siê sta³o, wykona³em æwieræ obrotu i wsadzi³em kolanow krocze tego po prawej.Stêkn¹³ i zwali³ siê na ziemiê puszczaj¹c moj¹rêkê.Zrobi³em pó³obrót w drug¹ stronê i trzasn¹³em jego kole¿kê w krtañ.Nawet nie jêkn¹³.Maj¹c wolne boki odwróci³em siê do przeciwnikatrzymaj¹cego w rêku pude³ko.Ten zaœ straci³ najcenniejsze sekundywierz¹c w technikê, a nie w refleks.Za³atwi³em jego kumpli maj¹c plecyzwrócone ku niemu, a on przez ca³y czas nic nie robi³.To znaczy nic pozawœciek³ym naciskaniem guzików w swoim pude³ku.Nadal zreszt¹ to robi³, gdymoja noga spotka³a siê z jego splotem s³onecznym.Ktoœ zacz¹³ krzyczeæ, jazaœ z³apa³em padaj¹cego i ruszy³em z kopyta w prawo — by³ to jedynykierunek, jaki mog³em wybraæ.W chwili przerwy w pamiêci wyda³o mi siê, ¿enie ma tam ¿adnych budynków, a zataczaj¹c siê w tym kierunku z ³adunkiemna plecach i tak nic nie widzia³em.Mo¿liwe, ¿e to by³o szaleñstwo, alewed³ug mnie wiêkszym b³êdem by³oby pozostanie w ich ³apach.Niezapomina³em oczywiœcie i o tym istotnym drobiazgu, ¿e bêd¹c wolnymmia³em przynajmniej szansê zaszkodzenia im w jakiœ sposób.Zreszt¹ nieby³em wcale taki s³aby, jak mog³oby siê wydawaæ komuœ obserwuj¹cemumoje wyjœcie ze statku.To by³a gra w³aœnie dla obserwuj¹cych, choæs³ab³em z ka¿dym krokiem, zamarzaj¹c powoli, a w dodatku goœæ, któregonios³em, wa¿y³ tyle co ja.W pewnym momencie potkn¹³em siê i run¹³emg³ow¹ naprzód w jak¹œ zaspê.Twarz i d³onie mia³em tak zamarzniête, ¿enic nie czu³em.Woko³o s³ychaæ by³o krzyki, ale jak na razie nic niepojawi³o siê w zasiêgu mego wzroku.Zgrabia³ymi palcami uda³o mi siê zdj¹æczapkê z g³owy nieprzytomnego i umieœciæ j¹ na w³asnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]