[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak jak siê spodziewa³ - trwa³ mecz, gracze biegali po boisku.- Hej, doktorku! - zawo³a³ czyjœ g³os.„Doktorek” by³ osiedlow¹ ksywk¹ Jacka.-Gdzieœ ty by³? Bierz dupê w troki i w³aŸ na boisko.Bêdziesz tam sta³, czy jak?!Jack spojrza³ za boczn¹ liniê boiska.Zobaczy³ silnie umiêœnion¹ sylwetê WarrenaWilsona koz³uj¹cego pi³kê miêdzy nogami tam i z powrotem.Jego ogolona na ³ysog³owalœni³a w blasku lamp.Sta³ z grupk¹ kolegów, czekaj¹c na wejœcie do gry.- Nie mam czasu! - odkrzykn¹³ Jack.Warren oderwa³ siê od reszty i ruszy³ w stronê Jacka.Do³¹czy³ do niego Flash,jeden zwy¿szych ch³opaków, który gra³ mniej wiêcej tak samo jak Jack.Warren mia³ nadnimimia¿d¿¹c¹ przewagê.Jack skin¹³ na powitanie Flashowi, który odwzajemni³ gest.Poniewa¿ mieli mniejwiêcej te same umiejêtnoœci, czêsto kryli siê nawzajem, graj¹c w przeciwnychzespo³ach.Flash mia³ niemi³y zwyczaj ogrywania Jacka, kiedy wa¿y³ siê koñcowy wynik.Trwa³amiêdzy nimi przyjacielska rywalizacja.- Co to znaczy: „Nie mam czasu”? - zapyta³ Warren, opieraj¹c siê o siatkê.-Prawiesiê nie pokazywa³eœ w tym tygodniu.Coœ mi siê zdaje, ¿e pochrzani³y ci siêpriorytety.Pracaprzeszkadza ci w grze, czy co? - Warren uwielbia³ dra¿niæ siê z Jackiem na temattego, co siêliczy w ¿yciu.- O wpó³ do dziewi¹tej muszê siê spotkaæ w mieœcie z Laurie - wyjaœni³ Jack.- Mamy same asy - powiedzia³ Flash.Mówi³ nadzwyczaj niskim, pe³nym barytonem.-Ja, Warren, Spit i Ron.Mamy miejsce dla jeszcze jednego, jeœli wyrobisz siê wrekordowymczasie.Szykuje siê ostra walka.- Kusisz mnie - wyzna³ Jack.- Pobijemy tê dru¿ynê, która teraz wygrywa - obieca³ Warren.- Ale nie chcemyciêzatrzymywaæ.Twoja pani czeka.Jack zerkn¹³ na zegarek, a potem na biegaj¹cych po boisku graczy.Korci³o go,¿ebyzagraæ, ale wiedzia³, ¿e wtedy nie zd¹¿y dotrzeæ na czas do „Elio”.Konieckoñców musia³pokrêciæ odmownie g³ow¹.- Przykro mi, nie dzisiaj.- Natalie suszy mi g³owê, ¿ebyœmy siê kiedyœ spotkali - powiedzia³ Warren.-Ostatniow ogóle was nie widaæ, ludzie.- Powiem jej - obieca³ Jack, choæ nie by³ w tej sprawie optymist¹, zw³aszczaje¿eliLaurie przenosi siê na Zachodnie Wybrze¿e.Myœl o ewentualnym wyjeŸdzie Lauriesprawi³a,¿e siê skrzywi³.- Hej, cz³owieku, wszystko w porz¹dku? - zapyta³ Warren.Pochyli³ siê iprzyjrza³ siêJackowi przez siatkê.- Jasne, ¿e tak - odpar³ Jack, bior¹c siê w garœæ.- Z Laurie wszystko gra? - pyta³ Warren.- Znaczy siê, chyba nie skaczecie sobiedogard³a, co?- Nie, wszystko gra - uspokoi³ go Jack.Prawda jednak by³a taka, ¿e od miesi¹caon iLaurie prawie siê nie widywali.- Myœlê, ¿e przy pierwszej okazji powinieneœ trochê pobiegaæ - poradzi³ Warren.-Wygl¹dasz mi na zestresowanego.- Masz racjê! Potrzeba mi ruchu - zgodzi³ siê Jack.- Jutro wieczorem, na mur.Jack siê po¿egna³ i ruszy³ w stronê swego bloku.Wiedz¹c, ¿e za chwilê znówwyjdzie,przytwierdzi³ rower do porêczy przy frontowych schodach.Potem wspi¹³ siê domieszkania iwskoczy³ pod prysznic.Po k¹pieli zlustrowa³ skromn¹ zawartoœæ szafy, zastanawiaj¹c siê, w co siêubraæ.Wœcieka³ siê na siebie za g³upie niezdecydowanie.Nie pamiêta³ ju¿, kiedyostatnio mia³k³opoty z doborem ubrania.Wreszcie w³o¿y³ swoje zwyk³e d¿insy, b³êkitn¹sztruksow¹koszulê, ciemnoniebieski krawat z w³Ã³czki i tweedow¹ marynarkê ze skórzanymi³atami na³okciach.Przesun¹³ szczotk¹ po krótkich w³osach, aby zachêciæ je do u³o¿enia wpo¿¹danymkierunku, a potem zszed³ z powrotem na ulicê i wsiad³ na rower.Przez park przejecha³ bez niespodzianek.Zjecha³ Pi¹t¹ Avenue na po³udnie, poczymOsiemdziesi¹t¹ Czwart¹ dotar³ do Drugiej Avenue.Restauracja znajdowa³a siê tu¿za rogiem.Gdy zamyka³ rower, rêce lekko mu dr¿a³y.Wchodz¹c do restauracji, zastanawia³siê,dlaczego jest taki spiêty.W „Elio” by³ t³ok.Po lewej rêce znajdowa³ siê ma³y barek na piêæ osób.Poprawejsta³o skupisko stolików, przy których raczyli siê kolacj¹ ludzie znani ztelewizyjnychekranów.Jack przygl¹da³ siê jedz¹cym, szukaj¹c znajomej twarzy Laurie i jejb³yszcz¹cychkasztanowych w³osów.- Czym mogê s³u¿yæ? - spyta³ ktoœ, przekrzykuj¹c gwar rozmów.W jego g³osie da³siês³yszeæ leciutki, gard³owy niemiecki akcent.Jack obróci³ siê i ujrza³ kierownika sali.- Mamy rezerwacjê, jak s¹dzê - powiedzia³ Jack.- Na jakie nazwisko?- Montgomery, jak mniemam.Gospodarz spojrza³ na listê.- Ach tak, naturalnie.Panna Montgomery jeszcze nie przysz³a, lecz jest ju¿ innyzzaproszonych goœci.Siedzi przy barze.Za moment poproszê pana do stolika.Jack utorowa³ sobie drogê miêdzy klientami, obieraj¹c z grubsza kierunek na bar.Zobaczy³ Lou siedz¹cego na wysokim sto³ku; w rêku œciska³ piwo i od czasu doczasuzaci¹ga³ siê papierosem.Jack dotkn¹³ jego ramienia.Lou spojrza³ na niego zwisielczymwyrazem twarzy.- Nie wygl¹dasz na uszczêœliwionego.Lou zdusi³ papierosa w popielniczce z min¹ winowajcy.- Bo nie jestem.Bojê siê.Zaniepokoi³em siê o Laurie po naszej rozmowie dziœrano.Spêdzi³em z ni¹ wiêkszoœæ dnia i nie mog³em nie zauwa¿yæ, ¿e zachowuje siêdziwnie, jakbyby³a na rauszu.Kiedy w koñcu zdoby³em siê na odwagê i zapyta³em, co siê dzieje,tylko siêrozeœmia³a i odpar³a, ¿e dowiem siê wieczorem.Obawiam siê, ¿e zamierzawyjechaæ.Ktowie, czy nie dosta³a gdzieœ oferty pracy.Patolodzy s¹dowi s¹ poszukiwani.Wiemo tym zca³¹ pewnoœci¹.Jack nie potrafi³ siê powstrzymaæ od uœmiechu.Patrz¹c na Lou, mia³ wra¿enie, ¿eogl¹da swoje lustrzane odbicie - i widok ten by³ wprost ¿a³osny.Lou zadrêcza³siê tymsamym co on.- Œmiej siê ze mnie, ile chcesz - powiedzia³ Lou.- Zas³ugujê na to.- Ja nie œmiejê siê z ciebie.Œmiejê siê z nas obu.To samo i mnie przysz³o dog³owy.Co wiêcej, wybra³em nawet miejsce: Zachodnie Wybrze¿e.- Serio?Jack przytakn¹³.- Nie wiem, czy to mi polepsza czy pogarsza humor - wyzna³ Lou.- Cieszê siê, ¿emam towarzystwo, ale to zapewne znaczy, ¿e obaj mamy racjê.Jack odchyli³ siê, aby móc lepiej siê przypatrzeæ Lou.By³ pod wra¿eniem.Detektywogoli³ siê, usuwaj¹c z twarzy popo³udniowy cieñ zarostu, a nawet posmarowa³w³osy pomad¹,tak ¿e jego równiutki przedzia³ek lœni³.Wymiêta sportowa marynarka i obwis³espodniezniknê³y, zast¹pione przez idealnie odprasowany garnitur, œwie¿¹ koszulê i nowykrawat.Najbardziej zdumiewaj¹ce jednak by³y wyglansowane na wysoki po³ysk buty Lou.- Pierwszy raz widzê ciê w garniturze - zaobserwowa³ Jack.- Wygl¹dasz, jakbyœwyszed³ z czasopisma, i nie mam tu bynajmniej na myœli czasopisma „TrueDetective”.- Zwykle wk³adam go na pogrzeby - stwierdzi³ Lou.- Pokrzepiaj¹ca uwaga - odrzek³ Jack.- Przepraszam - odezwa³ siê stoj¹cy obok Jacka kierownik sali.- Stolik jest ju¿gotowy.Czy chcieliby panowie usi¹œæ, czy te¿ zostaæ tutaj, przy barze?- Usi¹dziemy - odpar³ Jack bez zastanowienia.Pragn¹³ jak najszybciej uwolniæsiê oddymu papierosowego, od którego a¿ gêsto by³o przy barze.Stolik znajdowa³ siê w g³êbi sali i ¿eby do niego dotrzeæ, nale¿a³o siê wykazaæzrêcznoœci¹, gdy¿ sta³o tam mnóstwo sto³Ã³w.Zaledwie Jack i Lou wcisnêli siê naswojemiejsca, pojawi³ siê kelner z butelk¹ zimnego szampana i dwiema butelkamidrogiego wina.Bez zw³oki przyst¹pi³ do otwierania szampana.- Ej¿e! - odezwa³ siê Jack.- Pomyli³ pan stoliki.Jeszcze niczego niezamówiliœmy.- Czy to nie jest przyjêcie panny Montgomery? - zapyta³ kelner
[ Pobierz całość w formacie PDF ]