[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie byliśmy na brzegu sami - na skarpie siedzieli rzędem wędkarze, wszyscy trzymali wędki i wszyscy mieli - jak należy - białe albo słomiane kapelusze. Nasz widok wcale nie wzniecił popłochu, jak się obawiałem; łowili dalej, tylko jeden z nich, facet zadartym nosem i siwym kompletem wąsów i bokobrodów, w pasiastym waciaku i pasiastych spodniach, przyłożył palec do ust, uprzedzając, żebyśmy nie straszyli ryb.Kiwnąłem uspokajająco głową i kontynuowałem pościg za Sienieczka, którego udało mi się złapać w chwili, kiedy ten już szykował się do skoku do wody.Tak się śpieszyłem ze złapaniem go, że w rezultacie złapałem za ucho, chłopiec znieruchomiał i zaczął jęczeć. Nie wiedząc co robić dalej odwróciłem się i zobaczyłem, że po brzegu, chwyciwszy w ręce długą niebieską spódnicę, zgrabna jak marzenie, biegnie ślicznotka, na którą wytrzeszczam gały nie tylko ja, ale i wszyscy wędkarze. Ślicznotka podbiegła do nas i otworzyła usteczka, ukazując brak przednich zębów, co, oczywiście, zburzyło jej idealny obraz w oczach tych, co blisko niej się znajdowali. - Młody człowieku - powiedziała niezbyt głośno, ale zdecydowanie, zwracając się do Sieni.- Twoje szczęście, że Tim cię złapał wcześniej niż ja.Teraz, hultaju, o mało co nie zawaliłeś operacji, dla sukcesu której niektórzy ludzie już zginęli, a inni jeszcze zginą.Operację, od której zależy przyszłość Ziemi. Mimo że mówiła cicho wydawało mi się, że od jej głosu kołyszą się betonowe ściany cytadeli sponsorów.Wędkarze powinni byli w panice uciec na te słowa.Ale wędkarze niczego nie słyszeli i nadal rozkoszowali się promieniami słoneczka. Sienieczka zbladł ze strachu.Wydawało mi się, że nigdy jeszcze w życiu tak się nie wystraszył. - Ja tylko przekąpać.i od razu na brzeg.nie myślałem, że.Nigdy więcej już nie będę - mamrotał malec.Zrobiło mi się go żal.Irka zobaczyła, że moja ręka kieruje się do jego głowy, żeby go pogłaskać i uspokoić; w mgnieniu oka runęła do przodu i szarpnęła mnie za rękę. - Nie waż się - wrzasnęła szeptem.- Skoro robię dziecku reprimande, to ty, Lancelocie, bądź uprzejmy, pocierp chwilę i nie mieszaj się, jak babunia do procesu pedagogicznego! Pestalozzi cholerny! Stanęliśmy z Sienieczką jak wmurowani - okazało się, że Irka zna takie uczone słowa! - Chodźmy stąd - poleciła.- Wędkarze już nas zapamiętali.Na pewno ktoś pobiegnie i zakabluje nas. Ruszyliśmy z Sienieczką pokornie i z poczuciem winy za nią po zielonym brzegu.Było już gorąco, choć dzień nie doszedł jeszcze nawet do południa.Lekkie kłębiaste obłoki tajały zbliżając się do słońca, jakk gdyby jego ciepło wysuszało je. Wróciliśmy pod magazyny i zatrzymaliśmy się, żeby przyjrzeć wieży. Najbardziej przypominała betonowy pień.Jego średnica wynosiła jakieś sto metrów, wysokość - jeszcze więcej.W górnej części gładkich ścian widać było okna typu strzelnice, a górna krawędź wieży miała wyraźne zęby. Podstawa pnia ginęła w wodzie - ciemnej, wartkiej rzeczce, szerokiej jak ulica, na której swobodnie mijają się cztery samochody.Wydało mi się dziwnym, że rzeczka jest taka wartka, przecież na planie miała kształt zamkniętego pierścienia - fosy.Rozumiałem, że będziemy musieli pokonać tę przeszkodę wodną, ale nie wyobrażałem sobie jak.Tym bardziej nie miałem pojęcia co potem - nie było mowy o wspięciu się na stumetrową betonową ścianę. Jednocześnie ujawniła się jeszcze jedna przeszkoda. Jeden z wędkarzy podniósł się, zobaczyłem, że jego spławik, odciągnięty do oporu w prawo przez prąd, zniknął od wodą, a wędkarz zaciął i pociągnął zdobycz do siebie.Srebrna rybko wyskoczyła z wody, ale w tej samej chwili z wody wysunęła się straszliwa paszcza, zakończona ostrym drapieżnym dziobem.Otworzył się pysk - potwór chwycił rybkę i połknął ją wraz z haczykiem i przynętą.Wędkarze jęknęli chórem i zbiegli się do kolegi wyrazić swoje współczucie.Ale widać było, że wcale nie są zdziwieni incydentem - widocznie wiedzieli, co się czai w otaczającej wieżę fosie.Jakaś lodowata dłoń chwyciła i ścisnęła moje serce: wyobraziłem sobie jak wejdziemy w nocy do tej wody i jak potwory pożrą Irkę i Sienieczkę.O sobie jakoś nie pomyślałem. - Co to? - zapytał Sienieczka.- Nigdy czegoś takiego nie widziałem. - Ja też nie widziałem - przyznałem.- Ale sądzę, że w nocy one śpią. - Tylko nie wpadajcie w panikę - powiedziała rozeźlony Irka.- Już macie ochotę zwiać gdzie oczy poniosą. - Nikt nie zamierza uciekać - powiedziałem. - Pełzacz załatwi je jak kocięta - powiedziała Irka. Miałem wrażenie, że ostatnie zdanie wymyśliła właśnie chwilę temu. - Chodźmy, obejrzymy miasto - powiedziałem, żeby tylko zażegnać kłótnię. - Im mniej będziemy spacerować, tym mniej wpadniemy w oko - zaoponowała Irka. - Jestem ciekaw jak się żyje w szczęśliwym mieście Arkadia! - Ja też jestem ciekaw - dołączył się Sienieczka. - Dobrze - zgodziła się Irka.- Tylko niczego nie dotykajcie, nie ściągajcie na siebie uwagi, nie bijcie się i nie kłóćcie. - Jasne - powiedziałem.- Nie ma sprawy. Rozumiałem, że Irka nie mniej niż my chce się przejść po bajecznym mieście.Przecież nawet jeśli przeżyjemy, to nigdy tu już nie trafimy.Irka obejrzała nas krytycznie, kazał mi wyczyścić plamę na spodniach, a Sieńce strzepnąć czapkę i wyczyścić trawą buty. - Jeśli ktoś was zapyta o coś - pouczyła nas - jesteśmy szczęśliwą rodziną: Becker-ojciec, Becker-matka i Becker-syn. - A kto to Becker-syn? - zapytał Sienieczka. - Ty, mój skarbie - powiedziała Irka i pstryknęła go paznokciem w czoło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]