[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Charakterniki to są i piekielne czarty! Nie wydoliprzeciw takim ludzka moc. Puszczyk skrzyżował ręce napiersi, powiódł po żołdakach wzrokiem śmiałym i władczym. - Nie będziemy więc -oznajmił gromko i dobitnie - mieszać się do tego konfliktu sił piekielnych!Niech tam sobie demony walczą z demonami, czarownicy z czarownikami, a upioryz powstałymi z grobów umrzykami.Nie będziemy im przeszkadzać! My sobie tutajspokojnie poczekamy na rezultat boju. Twarze żołdaków pojaśniały.Morale wzrosło wyczuwalnie. - Te schody - podjął mocnymgłosem Skellen - to jedyna droga wyjścia.Poczekamy tu.Zobaczymy, ktospróbuje nimi zejść. Z góry rozległ się straszliwyhuk, ze sklepienia ze słyszalnym szelestem posypała się sztukateria.Zaśmierdziało siarką i spalenizną. - Za ciemno tu! - zawołałPuszczyk, gromko i śmiało, by dodać ducha swemu wojsku.- Żywo, zapalić, cosię da! Pochodnie, łuczywa! Musimy dobrze widzieć, kto pojawi się na tychschodach! Napełnić jakimś paliwem te żelazne kosze! - Jakim paliwem, panie? Skellen bez słowa pokazał,jakim. - Obrazami? - spytał zniedowierzaniem żołdak.- Malowidłami? - Tak jest - parsknąłPuszczyk.- Co tak patrzycie? Sztuka umarła! W drzazgi poszły ramy, wstrzępy obrazy.Dobrze wysuszone drewno i przesycone pokostem płótno zajęłysię natychmiast, ożyły jasnym płomieniem. Boreas Mun patrzył.Był jużcałkowicie zdecydowany.* * * Huknęło, błysnęło, kolumna,zza której w ostatnim niemal momencie zdążyli odskoczyć, rozpadła się.Trzonzłamał się, zdobiona akantem głowica gruchnęła o posadzkę miażdżąc terakotowąmozaikę.W ich stronę poleciał z sykiem piorun kulisty.Yennefer odbiła go,krzycząc zaklęcia i gestykulując. Vilgefortz szedł w ichstronę, jego płaszcz powiewał jak smocze skrzydła. - Yennefer się nie dziwię -mówił, idąc.- Jest kobietą, a więc istotą ewolucyjnie niższa, rządzonązamętem hormonalnym.Ty jednak, Geralt, jesteś przecież nie tylko mężczyzną znatury rozsądnym, ale i mutantem, na emocje niepodatnym. Skinął ręką.Huknęło,błysnęło.Piorun odbił się od wyczarowanej przez Yennefer tarczy. - Mimo twego rozsądku -przemawiał dalej Vilgefortz przelewając ogień z dłoni do dłoni - w jednejsprawie wykazujesz zadziwiającą a niemądrą konsekwencję: niezmienniepragniesz wiosłować pod prąd i sikać pod wiatr.To musiało skończyć się źle.Wiedz, że dziś, tu, na zamku Stygga, wysikałaś się pod huragan.* * * Gdzieś na dolnychkondygnacjach wrzała walka, ktoś krzyczał okropnie, zawodził, wył z bólu.Cośsię tam paliło, Ciri węszyła dym i swąd spalenizny, czuła powiew ciepłegopowietrza. Coś huknęło z taką mocą, że ażzadygotały wspierające sklepienie kolumny, a ze ścian posypał się stiuk. Ciri ostrożnie wyjrzała zzawęgła.Korytarz był pusty.Poszła nim szybko i cicho, mając po prawej i polewej rzędy ustawionych w niszachposągów.Widziała juz kiedyś te posągi. W snach. Wyszła z kotytarza.Iwpakowała się prosto na człowieka z dzidą.Odskoczyła, gotowa do salt iuników.I wówczas zorientowała się, że to nie człowiek, ale siwa, chuda izgarbiona kobieta.I że to nie dzida, ale miotła. - Więziona jest gdzieś tutaj- odchrząknęła Ciri - czarodziejka o czarnych włosach.Gdzie? Kobieta z miotłą milczaładługo, poruszając ustami, jak gdyby coś żuła. - A mnie skąd to wiedzieć,gołąbeczko? - wymamrotała wreszcie.- Dyć ja tu ino sprzątam. - Nic, ino sprzątam po nich isprzątam - powtórzyła, w ogóle nie patrząc na Ciri.- A oni nic, ino cięgiembrudzą.Pojrzyj sama, gołąbeczko. Ciri spojrzała.Na posadzcewidniała zygzakowato rozmazana smuga krwi.Smuga ciągnęła się kilka kroków ikończyła przy skurczonym pod ścianą trupie.Dalej leżały jeszcze dwa trupy,jeden zwinięty w kłębek, drugi nieprzyzwoicie wręcz rozkrzyżowany.Obok nichleżały kusze. - Cięgiem brudzą - kobietawzięła kubeł i szmatę, uklękła, zabrała się do wycierania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]