[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeszed³em do rogu, gdzie rozpoczyna³ siê labirynt.Tam uspokoi³em umys³, rozluŸni³em miêœnie i postawi³em lew¹ stopê na Wzorcu.Nie zatrzymuj¹c siê ani na chwilê, ruszy³em naprzód czuj¹c, jak pr¹d przep³ywa przez moje cia³o.B³êkitne iskry trysnê³y wokó³ butów.Kolejny krok.Tym razem rozleg³ siê wyraŸny trzask i poczu³em opór.Zatoczy³em pêtlê, zmuszaj¹c siê do poœpiechu, pragn¹c mo¿liwie szybko dotrzeæ do Pierwszej Zas³ony.Gdy j¹ osi¹gn¹³em, poczu³em mrowienie we w³osach, a iskry sta³y siê d³u¿sze i bardziej jaskrawe.Opór narasta³.Ka¿dy krok wymaga³ wiêkszego wysi³ku ni¿ poprzedni.Trzaski by³y coraz g³oœniejsze, a pr¹d bardziej intensywny.W³osy sta³y mi dêba; strz¹sa³em z palców iskry.Nie spuszcza³em wzroku z p³on¹cej linii i napiera³em bez przerwy.Nagle opór usta³.Zachwia³em siê, ale szed³em dalej.Min¹³em Pierwsz¹ Zas³onê i jak zawsze tutaj, ogarnê³o mnie poczucie spe³nienia.Wspomnia³em poprzednie przejœcie, w Rebmie, mieœcie pod powierzchni¹ morza.Zakoñczony w³aœnie etap by³ pocz¹tkiem powrotu mej pamiêci.Tak.Par³em dalej, iskry wybuch³y od nowa i rozbudzi³y siê pr¹dy.Czu³em mrowienie w ca³ym ciele.Druga Zas³ona.Zakrêty.Ten etap zawsze wymaga³ najwy¿szego wysi³ku, przemiany jaŸni w czyst¹ Wolê.Wra¿enie by³o niesamowite i potê¿ne.W tej chwili liczy³o siê dla mnie tylko pokonanie Wzorca.Zawsze by³em w tym miejscu, walczy³em, nigdy nie odchodzi³em i nie odejdê, stawiaj¹c swoj¹ wolê przeciw temu labiryntowi mocy.Czas przesta³ istnieæ.Pozosta³o tylko napiêcie.Iskry siêgnê³y mi do piersi.Wkroczy³em na Wielki £uk i walczy³em o ka¿dy krok.Rozpada³em siê bez przerwy i odradza³em na ka¿dym metrze jego d³ugoœci, przypiekany ogniami stworzenia, ch³odzony mrozem entropijnego koñca œwiata.Na zewn¹trz i w g³¹b, i obrót.Jeszcze trzy skrêty, kawa³ek prostej, kilka ³uków.Zawrót g³owy, wra¿enie zanikania i intensyfikacji, jakbym oscylowa³ wokó³ granicy istnienia.Zwrot za zwrotem, za zwrotem, za zwrotem.Krótki, ciasny ³uk.Prosta, wiod¹ca do Koñcowej Zas³ony.Przypuszczam, ¿e dysza³em wtedy ze zmêczenia i ocieka³em potem.Z trudem przesuwa³em stopy.Iskry siêga³y do ramion, potem do oczu - przesta³em widzieæ Wzorzec miêdzy mrugniêciami.Jasno, ciemno, jasno, ciemno.I Zas³ona.Pchn¹³em do przodu praw¹ stopê rozumiej¹c, jak musia³ siê czuæ Benedykt, gdy czarna trawa uwiêzi³a jego nogi.Tu¿ przed tym, jak go og³uszy³em.Sam czu³em siê og³uszony.Lewa stopa do przodu - bardzo wolno, a¿ trudno by³o uwierzyæ, ¿e naprawdê siê poruszy³a.Ramiona by³y b³êkitnym p³omieniem, nogi kolumnami ognia.Nastêpny krok.I nastêpny.I jeszcze jeden.Czu³em siê jak o¿ywiony pos¹g, topniej¹cy ba³wan, jak pêkaj¹cy filar.Dwa kroki.Trzy.Sun¹³em w tempie lodowca, ale mia³em do dyspozycji ca³¹ wiecznoœæ i niezmienn¹ sta³oœæ woli, która zostanie doceniona.Min¹³em Zas³onê.Za ni¹ czeka³ ostry skrêt.Trzy kroki, by go pokonaæ i dotrzeæ do ciemnoœci i spokoju.Najgorsze ze wszystkiego.Przerwa na kawê dla Syzyfa! Tak brzmia³a moja pierwsza myœl, gdy opuœci³em Wzorzec.I druga: Znów mi siê uda³o! I trzecia: Nigdy wiêcej!Pozwoli³em sobie na luksus kilku g³êbokich oddechów i otrz¹sn¹³em siê lekko.Potem wyj¹³em z kieszeni Klejnot i na ³añcuchu podnios³em go do oka.Wewn¹trz by³ czerwony, oczywiœcie, g³êbok¹, wiœniow¹ czerwieni¹, przydymion¹ i pe³n¹ lœnieñ.Mia³em wra¿enie, ¿e po drodze przez Wzorzec nabra³ mocniejszego blasku.Przygl¹da³em siê uwa¿nie, myœl¹c o instrukcjach i porównuj¹c je z tym, co ju¿ wiedzia³em.Kiedy ktoœ przejdzie Wzorzec i dotrze do tego miejsca, mo¿e go wykorzystaæ i przenieœæ siê w dowolny punkt, jaki zdo³a sobie wyobraziæ.Wymaga to jedynie chêci i aktu woli.Muszê przyznaæ, ¿e przez moment czu³em lêk.Jeœli oczekiwany efekt wyst¹pi tak, jak zwykle, mogê sam siê wpakowaæ w doœæ niecodzienn¹ pu³apkê.Ale Erykowi siê uda³o.Nie zosta³ uwiêziony w sercu kryszta³u, gdzieœ daleko w Cieniu.Dworkin, który pisa³ te instrukcje, by³ wielkim cz³owiekiem.Ufa³em mu.Uspokajaj¹c myœli, uwa¿niej wpatrzy³em siê we wnêtrze kamienia.By³o tam zniekszta³cone odbicie Wzorca, otoczone migaj¹cymi punktami œwiat³a, maleñkie p³omyki i rozb³yski, przedziwne krzywe i œcie¿ki.Podj¹³em decyzjê, zogniskowa³em wolê.Spowolniona czerwieñ.jakbym zanurza³ siê w oceanie cieczy o wysokiej lepkoœci.Z pocz¹tku bardzo powoli.Unosi³em siê w coraz gêœciejszym mroku, a wszystkie cudowne œwiat³a lœni³y daleko, bardzo daleko przede mn¹.Pozorna prêdkoœæ ros³a.P³atki œwiat³a, migotliwe i odleg³e.Chyba odrobinê szybciej - brakowa³o punktu odniesienia.By³em py³kiem jaŸni o nieokreœlonym wymiarze, œwiadomym ruchu, œwiadomym konfiguracji, ku której zmierza, teraz niemal prêdko.Czerwieñ prawie zniknê³a, podobnie jak wra¿enie istnienia oœrodka.Znikn¹³ opór.Pêdzi³em.Zdawa³o mi siê, ¿e wszystko to trwa tylko moment - moment, który jeszcze nie min¹³.Wydawa³o siê niezwyk³e, pozaczasowe.Moja prêdkoœæ w stosunku do tego, co uznawa³em teraz za cel, by³a ogromna.Niewielki, spl¹tany labirynt rós³, rozszerza³ siê w coœ podobnego do trójwymiarowej wersji samego Wzorca.Nakrapiany barwnymi œwiat³ami rós³ przede mn¹, przypominaj¹c niezwyk³¹ galaktykê, pogr¹¿on¹ w wiecznej nocy, otoczon¹ blad¹ aureol¹ py³u, z ramionami tysiêcy migoc¹cych punktów.Galaktyka ros³a lub ja mala³em i zbli¿a³a siê lub to ja siê zbli¿a³em, a¿ byliœmy blisko, razem; wype³nia³a ca³¹ przestrzeñ, od góry do do³u, od prawej do lewej, a moja szybkoœæ zdawa³a siê stale rosn¹æ.Pochwyci³ mnie i oszo³omi³ jej blask.Dostrzeg³em smugê œwiat³a i wiedzia³em, ¿e to jest pocz¹tek.Znalaz³em siê zbyt blisko, zagubiony, by dostrzegaæ jeszcze ogólny uk³ad, ale sploty migotanie, sprzê¿enie wszystkiego, co widzia³em dooko³a, budzi³o w¹tpliwoœæ, czy trzy wymiary to doœæ, by wyjaœniæ osza³amiaj¹c¹ zmys³y z³o¿onoœæ, jak¹ mia³em przed sob¹.Od galaktycznej analogii umys³ przeskoczy³ na przeciwny biegun, sugeruj¹c nieskoñczenie wymiarow¹ przestrzeñ Hilberta cz¹stek subatomowych.By³o to jednak desperackie porównanie.Szczerze i zwyczajnie, nic z tego nie rozumia³em.Mia³em tylko coraz silniejsze wra¿enie - wywo³ane przez Wzorzec czy mo¿e instynktowne - ¿e muszê przejœæ przez ten labirynt, by wkroczyæ na nowy poziom mocy, jakiego pragn¹³em.Nie myli³em siê.Wessa³o mnie do wewn¹trz, a moja pozorna szybkoœæ nie zmniejszy³a siê wcale.Przelatywa³em i wirowa³em po ognistych drogach, przebijaj¹c niematerialne chmury lœnienia i blasku.Nie istnia³y tu obszary zwiêkszonego oporu jak we Wzorcu, a pocz¹tkowy impet wystarcza³, by przenieœæ mnie do centrum
[ Pobierz całość w formacie PDF ]