[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— zastanowi³ siê.— To naprawdê szczególne, ods³aniaæ przed ¿o³nierzem odwiecznego wroga najs³absze swoje punkty.Ba, i ma³o tego, puœciæ go jeszcze z powrotem, by wszystko powtórzy³ swoim.—Ano widzisz, panie.Alerowie mogli uwierzyæ w dobre intencje Rawata, tak jak ja móg³bym uwierzyæ Alerowi, który stan¹³by tutaj, mówi¹c po armektañsku.Ale uwierzyæ nie znaczy zaufaæ! Jest, panie, zupe³nie niemo¿liwe, byœmy odes³ali takiego wojownika, wyposa¿aj¹c go w wiedzê o tym, co robiæ, ¿eby nas zniszczyæ.A gdyby jednak by³ szpiegiem? S¹dzê, wasza godnoœæ — skonkludowa³ Ambegen — ¿e Rawat pos³u¿y³ srebrnym za narzêdzie.Pokaza³ im, ¿e ma du¿¹ wiedzê o ich œwiecie, wiedzê bardzo dla nich niebezpieczn¹.Nie mog¹c tej wiedzy unicestwiæ (bo sk¹d pewnoœæ, ¿e nie mamy wiêcej takich ludzi, jak Rawat?) udzielili mu wyjaœnieñ, ale takich, które mog³y obróciæ tê wiedzê na ich korzyœæ.I w krytycznym momencie puœcili go do nas.Czy rozumiesz mnie, wasza godnoœæ?Linez patrzy³ w mrok.— Bez trudu.Bior¹c, panie, twój przyk³ad, gdyby ten alerski wojownik — wskaza³ miejsce obok Ambegena — wiedzia³ o jakichœ wewnêtrznych wrogach Cesarstwa, to byœmy mu wmawiali, ¿e ten wróg stanowi zagro¿enie tak¿e dla Aleru.— No wiêc teraz, wasza godnoœæ, gdybyœ mia³ (ale tak w dwóch s³owach) powtórzyæ wszystko, co powiedzia³ Rawat, a co dotyczy³o tylko nas, nie Aleru i kamiennych bogów.Hm?Linez pokiwa³ g³ow¹.— W³aœciwie same ostrze¿enia i pogró¿ki.¯e jak ich zmusimy do spalenia smoka, to przybêd¹ tutaj ca³e hordy z³otych.A potem przyjd¹ jeszcze gorsi, obdarzeni nowym rozumem.Ca³a reszta.— Ca³a reszta to piêkna bajda o nieszczêsnym, potulnym narodzie, który nic nie robi, tylko broni swoich wiosek.Bo ci srebrni Alerowie, wasza godnoœæ, to jest taki naród poczciwy, który obojêtne, jak by nie wzrós³ w si³ê, bêdzie ca³kiem dla nas niegroŸny, a wiêc mo¿na i trzeba mu pomóc.Ja, panie, dowodzi³em tam setkami ludzi, którzy lada chwila mogli zostaæ wyr¿niêci do nogi, w³aœnie przez tych poczciwych Alerów.Nie mog³em pozwoliæ sobie na dawanie wiary takim bredniom.Boli mnie, ¿e oficer taki, jak Rawat.Przychodzi do mnie, i nic, nawet pó³, nawet æwieræ z³ego s³owa o srebrnych.Siedzi u nich od tygodnia, i nie znalaz³ nic, co warto by potêpiæ, przed czym warto by ostrzec przyjaciela! Ale nie, bo to ja, wasza godnoœæ, przyszed³em tam krzywdziæ niewinnych.— w s³owach nadsetnika zabrzmia³a szczera gorycz.Zaleg³o d³ugie milczenie.— Zbyt surowo oceniasz go, panie — raz jeszcze powiedzia³ Armektañczyk.— Rozmawia³em z nim przed chwil¹ — powtórzy³.— On siedzi przy rannych ¿o³nierzach, jakby chcia³ ich przeprosiæ za te rany, myœli teraz, ¿e gdyby by³ z nimi, to by wielu z tych ran mog³o nie byæ.Wielkie s³owa, jak przymierza i œwiaty, przestaj¹ znaczyæ cokolwiek, kiedy weŸmie siê za rêkê umieraj¹cego ch³opaka, który ju¿ nie bêdzie strzela³ z ³uku.Nie ma ju¿ snów o sojuszu, bo to w³aœnie by³y tylko sny, a teraz s¹ zabici na pobojowisku i ranni ludzie na wozach, mo¿na ich dotkn¹æ, to rzeczywistoœæ! I ta rzeczywistoœæ mu mówi, ¿e zabrak³o go tam, gdzie najbardziej by³ potrzebny i móg³ zrobiæ najwiêcej dobrego.— Owszem, móg³.Ale nie zrobi³.Chcesz ujmowaæ siê, panie, za ka¿dym, kto móg³ zrobiæ coœ dobrego, i nie zrobi³? Wiesz, ilu jest takich na œwiecie?— Wasza godnoœæ, ten cz³owiek przez trzy miesi¹ce ¿y³ w dwóch œwiatach.Wczeœniej mia³ sposobnoœæ przekonaæ siê, ¿e porozumienie jest mo¿liwe, a nawet ³atwe, jeœli obu stronom na tym zale¿y.To wywar³o na nim wielkie wra¿enie, chyba nawet wiêksze, ni¿ sam s¹dzi³.Ponadto.nie powiedzia³ mi o tym, ale wiem.jego ¿ycie zaczê³o rozsypywaæ siê nagle.Mêczony tymi snami, przesta³ sprawdzaæ siê jako dowódca i widzia³ to, a z drugiej strony, nie mia³ dok¹d uciec, nie mia³ do czego wróciæ — Linez przekonywa³ z dziwn¹ ¿arliwoœci¹.— To cz³owiek czynu, wiêc zacz¹³ gor¹czkowo szukaæ nowego miejsca dla siebie, i zaj¹³ pierwsze, jakie dojrza³, i ju¿ nie chcia³ go straciæ, wiêc gotów by³ oszukiwaæ sam siebie i zamykaæ oczy na to, co widzieli inni.Ja, wasza godnoœæ — zwierzy³ siê nieoczekiwanie — rozumiem go, bo sam kiedyœ by³em w podobnej sytuacji.Nie bez powodu porzuci³em wojsko.Mo¿e dzisiaj, panie, dziêki tobie uczyni³em coœ, czego nie umia³em uczyniæ przed laty.Chcê za to podziêkowaæ, ale chcê te¿ powiedzieæ, ¿e jeœli — nawet o tym nie wiedz¹c — da³eœ mi dzisiaj szansê odkupienia czegoœ, to na podobn¹ szansê zas³uguje tak¿e ten oficer.Linez zamilk³, trochê wzruszony.Ambegen posta³ chwilê, potem odszed³ parê kroków na bok i spogl¹da³ na dalek¹ ³unê.— ChodŸmy, wasza godnoœæ — powiedzia³ po jakimœ czasie.— Poka¿emy siê naszym podkomendnym.*Szeroko roz³o¿eni wokó³ lasku ¿o³nierze wstawali na widok dowódców.Noc by³a równie jasna, jak poprzednia; w œwietle gwiazd i ksiê¿yca widaæ by³o uœmiechy na twarzach zmêczonych, lecz zadowolonych ludzi.Wydano ju¿ wieczorny posi³ek, pomimo to nikt jeszcze nie spa³; wa¿niejsze od wypoczynku by³o dzielenie siê wra¿eniami, prowadzenie sporów o to, jak wielkie odnieœli zwyciêstwo.Linez i Ambegen chodzili od oddzia³u do oddzia³u, s³uchaj¹c rozmów, zagaduj¹c do ¿o³nierzy, pytaj¹c o to, czy tamto.Wszêdzie ju¿ by³o wiadomo, co oznacza wielka ³una, choæ, rzecz jasna, wojsko nie mia³o pojêcia, ¿e ten ogieñ niechybnie œci¹gnie nowe tysi¹ce Alerów.— Liczysz wiêc, panie — zapyta³ Linez, gdy przez chwilê byli sami, id¹c w stronê nastêpnego oddzia³u — ¿e wyniknie z tego po¿ytek dla nas?— Liczê? Jestem prawie pewien — oznajmi³ Ambegen.— Tylko pomyœl, wasza godnoœæ: tysi¹ce, jeœli nie dziesi¹tki tysiêcy rozwœcieczonych bestii, które zgromadz¹ siê tutaj i nie znajd¹ wroga! Wymorduj¹ siê nawzajem, jestem o tym przekonany! Nic nie zniszcz¹, bo nic ju¿ tutaj do zniszczenia nie ma, tak samo jest zreszt¹ na szlaku, którym od paru miesiêcy z³oci chodz¹ do jêzora.Same zgliszcza, nie ma ju¿ czego ¿a³owaæ.Zwabiamy ich tym ogniem na pustyniê, pozostanie tylko pilnowaæ, by jakieœ luŸne gromady nie rozla³y siê dalej po kraju.Ale ju¿ nied³ugo bêdziemy mieli tutaj parê tysiêcy ¿o³nierzy.Mam zamiar poprosiæ jego godnoœæ Lineza — lekko sk³oni³ g³owê; wyraŸnie by³ w dobrym humorze — o ch³opów ze wszystkich okolicznych wiosek, z narzêdziami do kopania ziemi i do prac ciesielskich.Bêd¹ op³aceni z wojskowej kasy, tak¿e i ty, panie, otrzymasz pokrycie wszelkich strat i wydatków.Omówimy to póŸniej dok³adnie.Trzeba bêdzie przygotowaæ kwatery w twoich dobrach.Przyjd¹ du¿e tabory, wiêc myœlê, ¿e dowódca tych wojsk zdo³a dokarmiæ tak¿e i wieœniaków.— Dowódca tych wojsk? — zastanowi³ siê Linez.— Ale¿, wasza godnoœæ, doprawdy nie s¹dzi³em, ¿e staæ ciê na kokieteriê.Jutro rano pójd¹ goñcy do Toru, a gdy wróc¹, bêdziesz ju¿ tysiêcznikiem i naczelnym wodzem tej armii!— Liczê na to — przyzna³ Ambegen.Po czym zaraz nawi¹za³ do przerwanego w¹tku:— Zatoczymy tu obóz warowny, zdolny pomieœciæ do pó³tora tysi¹ca piechoty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]