[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powietrze zatrzeszcza³o i zapachnia³o ozonem.- O, bogowie - jêkn¹³ Jaskier w podziwie.- Có¿ to bêdzie za ballada, Yennefer!Zaklêcie, rzucone zgrabn¹ nó¿k¹, nie ze wszystkim uda³o siê czarodziejce.Pierwszy wóz, wraz ze wszystkim, co siê na nim znajdowa³o, nabra³ po prostu kaczeñcowo ¿Ã³³tej barwy, czego ho³opolscy wojownicy w zapale bitewnym nawet nie zauwa¿yli.Z drugim wozem posz³o lepiej - ca³a jego za³oga w okamgnieniu zmieni³a siê w ogromne, kostropate ¿aby, które, rechoc¹c uciesznie, rozkica³y siê na wszystkie strony.Wóz, pozbawiony kierownictwa, przewróci³ siê i rozlecia³.Konie, r¿¹c histerycznie, umknê³y w dal, wlok¹c za sob¹ u³amany dyszel.Yennefer zagryz³a wargi i ponownie zamacha³a nog¹ w powietrzu.Kaczeñcowy wóz, wœród skocznych tonów muzyki, dobiegaj¹cej sk¹dœ z góry, rozp³yn¹³ siê nagle w kaczeñcowy dym, a ca³a jego obsada klapnê³a w trawê, og³upia³a, tworz¹c malownicz¹ kupê.Ko³a trzeciego wozu z okr¹g³ych zrobi³y siê kwadratowe i skutek by³ natychmiastowy.Konie stanê³y dêba, wóz wywali³ siê, a ho³opolskie wojsko wykuli³o siê i posypa³o na ziemiê.Yennefer, ju¿ z czystej mœciwoœci, macha³a zawziêcie nog¹ i krzycza³a zaklêcia, zamieniaj¹c Ho³opolan na chybi³ trafi³ w ¿Ã³³wie, gêsi, stonogi, flamingi i pasiaste prosiêta.Zerrikanki wprawnie i metodycznie dorzyna³y pozosta³ych.Smok, poszarpawszy wreszcie sieæ na strzêpy, zerwa³ siê, za³opota³ skrzyd³ami, zarycza³ i pomkn¹³, wyci¹gniêty jak struna, za ocala³ym z pogromu, umykaj¹cym szewcem Kozojedem.Kozojed pomyka³ jak jeleñ, ale smok by³ szybszy.Geralt, widz¹c rozwieraj¹c¹ siê paszczê i b³yskaj¹ce zêby, ostre jak sztylety, odwróci³ g³owê.Us³ysza³ makabryczny wrzask i obrzydliwy chrzêst.Jaskier krzykn¹³ zduszonym g³osem.Yennefer, z twarz¹ bia³¹ jak p³Ã³tno, zgiê³a siê w pó³, wykrêci³a w bok i zwymiotowa³a pod wóz.Zapad³a cisza, przerywana jedynie okazjonalnym gêganiem, kumkaniem i pokwikiwaniem niedobitków ho³opolskiej milicji.Vea, uœmiechniêta nie³adnie, stanê³a nad Yennefer, szeroko rozstawiwszy nogi.Zerrikanka unios³a szablê.Yennefer, blada, unios³a nogê.- Nie - powiedzia³ Borch, zwany Trzy Kawki, siedz¹cy na kamieniu.Na kolanach trzyma³ smocz¹tko, spokojne i zadowolone.- Nie bêdziemy zabijaæ pani Yennefer - powtórzy³ smok Villentretenmerth.- To ju¿ nieaktualne.Co wiêcej, teraz jesteœmy wdziêczni pani Yennefer za nieocenion¹ pomoc.Uwolnij ich, Vea.- Rozumiesz, Geralt? - szepn¹³ Jaskier, rozcieraj¹c zdrêtwia³e rêce.- Rozumiesz? Jest taka staro¿ytna ballada o z³otym smoku.Z³oty smok mo¿e.- Mo¿e przybraæ ka¿d¹ postaæ - mrukn¹³ wiedŸmin.- Równie¿ ludzk¹.Te¿ o tym s³ysza³em.Ale nie wierzy³em.- Panie Yarpenie Zigrin! - zawo³a³ Villentretenmerth do krasnoluda uczepionego pionowej ska³y na wysokoœci dwudziestu ³okci nad ziemi¹.- Czego tam szukacie? Œwistaków? Nie jest to wasz przysmak, jeœli dobrze pamiêtam.ZejdŸcie na dó³ i zajmijcie siê Rêbaczami.Potrzebuj¹ pomocy.Nie bêdzie siê ju¿ zabijaæ.Nikogo.Jaskier, rzucaj¹c niespokojne spojrzenia na Zerrikanki, czujnie kr¹¿¹ce po pobojowisku, cuci³ wci¹¿ nieprzytomnego Dorregaraya.Geralt smarowa³ maœci¹ i opatrywa³ poparzone kostki Yennefer.Czarodziejka sycza³a z bólu i mrucza³a zaklêcia.Uporawszy siê z zadaniem, wiedŸmin wsta³.- Zostañcie tu - powiedzia³.- Muszê z nim porozmawiaæ.Yennefer krzywi¹c siê wsta³a.- Idê z tob¹, Geralt - wziê³a go pod rêkê.- Mogê? Proszê, Geralt.- Ze mn¹, Yen? Myœla³em.- Nie myœl - przycisnê³a siê do jego ramienia.- Yen?- Ju¿ dobrze, Geralt.Spojrza³ w jej oczy, które by³y ciep³e.Jak dawniej.Pochyli³ g³owê i poca³owa³ w usta, gor¹ce, miêkkie i chêtne.Jak dawniej.Podeszli.Yennefer, podtrzymywana, dygnê³a g³êboko, jak przed królem, ujmuj¹c sukniê koñcami palców.- Trzy Kaw.Villentretenmerth.- powiedzia³ wiedŸmin.- Moje imiê w wolnym przek³adzie na wasz jêzyk oznacza Trzy Czarne Ptaki - powiedzia³ smok.Smocz¹tko, wczepione pazurkami w jego przedramiê, podstawi³o kark pod g³aszcz¹c¹ d³oñ.- Chaos i £ad - uœmiechn¹³ siê Villentretenmerth.- Pamiêtasz, Geralt? Chaos to agresja, £ad to obrona przed ni¹.Warto pêdziæ na koniec œwiata, by przeciwstawiæ siê agresji i z³u, prawda, wiedŸminie? Zw³aszcza, jak mówi³eœ, gdy zap³ata jest godziwa.A tym razem by³a.To by³ skarb smoczycy Myrgtabrakke, tej otrutej pod Ho³opolem.To ona mnie wezwa³a, bym jej pomóg³, bym powstrzyma³ gro¿¹ce jej z³o.Myrgtabrakke odlecia³a ju¿, krótko po tym, gdy zniesiono z pola Eycka z Denesle.Czasu mia³a doœæ, gdy wy gadaliœcie i k³Ã³ciliœcie siê.Ale zostawi³a mi swój skarb, moj¹ zap³atê.Smocz¹tko pisnê³o i zatrzepota³o skrzyde³kami.- Wiêc ty.- Tak - przerwa³ smok.- Có¿, takie czasy.Stworzenia, które wy zwykliœcie nazywaæ potworami, od pewnego czasu czuj¹ siê coraz bardziej zagro¿one przez ludzi.Nie daj¹ ju¿ sobie rady same.Potrzebuj¹ Obroñcy.Takiego.wiedŸmina.- A cel.Cel, który jest na koñcu drogi?- Oto on - Villentretenmerth uniós³ przedramiê.Smocz¹tko pisnê³o przestraszone.- W³aœnie go osi¹gn¹³em.Dziêki niemu przetrwam, Geralcie z Rivii, udowodniê, ¿e nie ma granic mo¿liwoœci.Ty te¿ znajdziesz kiedyœ taki cel, wiedŸminie.Nawet ci, co siê ró¿ni¹, mog¹ przetrwaæ.¯egnaj, Geralt.¯egnaj, Yennefer.Czarodziejka, chwytaj¹c mocniej ramiê wiedŸmina, dygnê³a ponownie.Villentretenmerth wsta³, spojrza³ na ni¹, a twarz mia³ bardzo powa¿n¹.- Wybacz szczeroœæ i prostolinijnoœæ, Yennefer.To jest wypisane na waszych twarzach, nie muszê nawet staraæ siê czytaæ w myœlach.Jesteœcie stworzeni dla siebie, ty i wiedŸmin.Ale nic z tego nie bêdzie.Nic.Przykro mi.- Wiem - Yennefer poblad³a lekko.- Wiem, Villentretenmerth.Ale i ja chcia³abym wierzyæ, ¿e nie ma granicy mo¿liwoœci.A przynajmniej w to, ¿e jest ona jeszcze bardzo daleko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]