[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— W¹¿! — rzek³em.— Czemu nie wieloryb? Nie, dalej roimy.Trucizna, jak widzieliœmy, musia³a dostawaæ siê przez usta.Poza tym Seweryn nie powiedzia³, ¿e nie mo¿e przenieœæ ksiêgi.Rzek³ jeno, ¿e woli pokazaæ mi j¹ tutaj.I wzu³ rêkawice.Przez to wiemy, ¿e tê ksiêgê dotyka siê w rêkawicach.I odnosi siê to tak¿e do ciebie, Bencjuszu, jeœli spe³ni siê twoja nadzieja i znajdziesz j¹.A skoro jesteœ taki us³u¿ny, móg³byœ mi pomóc.IdŸ do skryptorium i bacz na.Malachiasza.Nie spuszczaj go z oka.— Uczyniê to — rzek³ Bencjusz i wyszed³ rozradowany, jak siê zdaje, swoj¹ misj¹.Nie mogliœmy wstrzymywaæ d³u¿ej innych mnichów i pokój zape³ni³ siê ludŸmi.Minê³a pora obiadu i Bernard pewnie gromadzi³ ju¿ swój dwór w sali kapitulnej.— Nic tu po nas — rzek³ Wilhelm.Przysz³a mi do g³owy pewna myœl.— Czy morderca nie móg³ cisn¹æ ksiêgi przez okno, by potem pójœæ po ni¹ na ty³y szpitala?Wilhelm przyjrza³ siê z pow¹tpiewaniem wielkim oknom pracowni, które wygl¹da³y na szczelnie zamkniête.— SprawdŸmy — rzek³.Wyszliœmy i obejrzeliœmy od ty³u budowlê, która prawie przylega³a do muru, zostawiaj¹c jednak w¹skie przejœcie.Wilhelm porusza³ siê ostro¿nie, poniewa¿ na tej przestrzeni œnieg z poprzednich dni zachowa³ siê nie naruszony.Nasze nogi odciska³y na zamarzniêtej, lecz ³amliwej skorupie widoczne znaki, gdyby wiec ktoœ przeszed³ tedy przed nami, œnieg by nam to wyjawi³.Nie zobaczyliœmy nic.Opuœciliœmy szpital i porzuciliœmy moj¹ nêdzn¹ hipotezê, a kiedy szliœmy przez ogród, zapyta³em Wilhelma, czy naprawdê ufa Bencjuszowi.— Nie do koñca — rzek³ Wilhelm — ale w ka¿dym razie nie powiedzieliœmy mu nic, czego by i tak nie wiedzia³, osi¹gnêliœmy zaœ to, ¿e zacz¹³ siê lêkaæ ksiêgi.Wreszcie powierzaj¹c mu baczenie na Malachiasza, zyskujemy to, ¿e i Malachiasz bêdzie go mia³ na oku, Malachiasz, który najwidoczniej szuka ksiêgi na w³asn¹ rêkê.— A czego chcia³ klucznik?— Rych³o dowiemy siê.Z pewnoœci¹ czegoœ chcia³, i to chcia³ szybko, by unikn¹æ niebezpieczeñstwa, które go przera¿a³o.To coœ jest pewnie znane Malachiaszowi, inaczej bowiem nie da siê wyjaœniæ rozpaczliwego wezwania, z jakim Remigiusz zwróci³ siê doñ.— Tak czy owak ksiêga zniknê³a.— Jest to rzecz zgo³a niepodobna do prawdy — rzek³ Wilhelm, kiedy docieraliœmy ju¿ do sali kapitulnej.— Jeœli by³a, a Seweryn wszak powiedzia³, ¿e by³a, to albo zosta³a wyniesiona, albo jeszcze tam jest.— A poniewa¿ nie ma jej, ktoœ musia³ j¹ wynieœæ — wyci¹gn¹³em wniosek.— Nie wiadomo, czy nie nale¿a³oby przeprowadziæ rozumowania, wychodz¹c od innej przes³anki mniejszej.Poniewa¿ wszystko wskazuje na to, ¿e nikt nie móg³ jej wynieœæ.— Wiêc powinna tam jeszcze byæ.Ale jej nie ma.— Chwileczkê.Powiadamy, ¿e jej nie ma, poniewa¿ jej nie znaleŸliœmy.Ale mo¿e nie znaleŸliœmy dlatego, ¿e nie widzieliœmy jej tam, gdzie by³a.— Ale patrzyliœmy wszêdzie!— Patrzyliœmy, ale nie widzieliœmy.Albo widzieliœmy, ale nie rozpoznaliœmy.Adso, jak Seweryn opisa³ nam tê ksiêgê, jakich s³Ã³w u¿y³?— Powiedzia³, ¿e znalaz³ ksiêgê, która nie by³a z jego, po grecku.— Nie! Teraz przypominam sobie.Powiedzia³: dziwn¹ ksiêgê.Seweryn by³ cz³owiekiem uczonym, a dla uczonego ksiêga po grecku nie jest dziwna, gdy¿ rozpozna³by przynajmniej alfabet.I uczony nie okreœli³by równie¿ jako dziwn¹ ksiêgi arabskiej, nawet jeœli arabskiego nie zna.— przerwa³.— I có¿ mog³a robiæ ksiêga arabska w pracowni Seweryna?— Lecz czemu mia³by oceniæ jako dziwn¹ ksiêgê arabsk¹?— Z tym w³aœnie k³opot.Jeœli okreœli³ j¹ jako dziwn¹, to dlatego, ¿e wygl¹da³a niezwyczajnie, przynajmniej dla niego, który by³ herboryst¹, nie zaœ bibliotekarzem.A zdarza siê w bibliotekach, ¿e kilka manuskryptów starodawnych zszywa siê razem, ³¹cz¹c w jednym tomie teksty odmienne i ciekawe, jeden po grecku, drugi po aramejsku.—.a trzeci po arabsku! — krzykn¹³em ra¿ony olœnieniem.Wilhelm wyci¹gn¹³ mnie gwa³townie z narteksu, zmuszaj¹c do biegu w stronê szpitala.— Teutoñski ba³wanie, g³¹bie kapuœciany, nieuku, patrzy³eœ tylko na pierwsze strony, nie zaœ na resztê!— Ale¿ mistrzu — dysza³em — to ty patrzy³eœ na stronice, które ci pokazywa³em, i rzek³eœ, ¿e to arabski, a nie greka!— To prawda, Adso, to prawda, to ja jestem ba³wanem, biegnij, szybko!Dotarliœmy do pracowni i z trudem przepchnêliœmy siê do œrodka, bo nowicjusze wynosili w³aœnie zw³oki.Inni ciekawscy krêcili siê po izbie.Wilhelm rzuci³ siê do sto³u, podnosi³ woluminy, szukaj¹c owego wieszczego, zwala³ je kolejno na ziemiê pod zatrwo¿onymi spojrzeniami obecnych, potem otwiera³ wszystkie dwakroæ.Niestety, manuskryptu arabskiego ju¿ nie by³o.NiewyraŸnie przypomina³em sobie jego star¹ oprawê, niezbyt mocn¹, dosyæ zniszczon¹, z cienkimi opaskami metalowymi.— Kto tu wchodzi³ po moim wyjœciu? — zapyta³ Wilhelm jednego z mnichów.Ten wzruszy³ ramionami, by³o jasne, ¿e wchodzi³ ka¿dy i nikt.Staraliœmy siê rozwa¿yæ, jakie s¹ mo¿liwoœci.Malachiasz? By³o to podobne do prawdy, wiedzia³, czego chce, mo¿e baczy³ na nas i ujrza³, jak wychodzimy z pustymi rêkami, wiêc niechybnie wróci³.Bencjusz? Przypomnia³em sobie, ¿e kiedy dosz³o do utarczki s³ownej przy tekœcie arabskim, rozeœmia³ siê.Wtedy s¹dzi³em, ¿e œmieje siê z mojego nieuctwa, ale pewnie œmia³ siê z naiwnoœci Wilhelma, bo on wiedzia³ dobrze, jak czasem wygl¹da stary manuskrypt; mo¿e pomyœla³ to, czego my nie pomyœleliœmy od razu, a co powinniœmy byli pomyœleæ, to jest, ¿e Seweryn nie zna arabskiego, i jest zatem rzecz¹ dziwn¹, i¿ przechowuje wœród swoich ksi¹g tak¹, której nie móg³ przeczytaæ.A mo¿e by³ jeszcze ktoœ trzeci?Wilhelm czu³ siê g³êboko upokorzony.Stara³em siê go pocieszyæ, od trzech dni szuka tekstu greckiego — mówi³em — jest zatem rzecz¹ naturaln¹, i¿ w toku oglêdzin odsuwa³ na bok wszystkie ksiêgi, które nie by³y po grecku.A on odpowiada³, ¿e jest z pewnoœci¹ rzecz¹ ludzk¹ b³¹dziæ, s¹ jednak tacy, którzy b³¹dz¹ wiêcej ni¿ inni, i owych zwie siê g³upcami, on zaœ do nich nale¿y, i rozwa¿a³, czy warto by³o uczyæ siê w Pary¿u i Oksfordzie, skoro nie potrafi siê póŸniej pomyœleæ, i¿ manuskrypty oprawia siê równie¿ po kilka, o czym wiedz¹ nawet nowicjusze, oprócz tak g³upich jak ja, taka zaœ para g³upców jak my dwaj mia³aby powodzenie na jarmarkach, i to w³aœnie winniœmy czyniæ, miast rozwik³ywaæ tajemnice, a osobliwie, kiedy mamy do czynienia z ludŸmi znacznie od nas bystrzejszymi.— Lecz na nic zdadz¹ siê ³zy — zakoñczy³.— Jeœli wzi¹³ j¹ Malachiasz, od³o¿y³ ju¿ do biblioteki.I odnajdziemy j¹ jedynie, jeœli bêdziemy umieli wejœæ do finis Africae.Jeœli wzi¹³ j¹ Bencjusz, pomyœla³, ¿e prêdzej czy póŸniej zrodzi siê w mej g³owie podejrzenie, które w istocie powzi¹³em, i wrócê do pracowni, w przeciwnym wypadku nie dzia³a³by tak pospiesznie.A zatem ukry³by j¹, a jedynym miejscem, w którym z pewnoœci¹ by jej nie schowa³, jest to, od którego zaczêlibyœmy poszukiwania, czyli jego cela.Wracajmy wiêc do sali kapitulnej i obaczmy, czy podczas przes³uchania klucznik powie coœ u¿ytecznego.Albowiem ostatecznie nie wiem jeszcze jasno, jaki jest plan Bernarda; który przecie¿ szuka³ tego cz³eka jeszcze przed œmierci¹ Seweryna i z innych powodów.Wróciliœmy do sali kapitulnej.Dobrze uczynilibyœmy, gdybyœmy najpierw udali siê do celi Bencjusza, poniewa¿ jak dowiedzieliœmy siê póŸniej, nasz m³ody przyjaciel nie mia³ w istocie w tak wielkim powa¿aniu Wilhelma i nie pomyœla³, ¿e ów tak szybko wróci do pracowni; z tej przyczyny, s¹dz¹c, ¿e nie bêdzie siê go w tamtej stronie szukaæ, poszed³ ukryæ ksiêgê w³aœnie w swojej celi.Ale o tym opowiem póŸniej.Przedtem bowiem wydarzy³y siê rzeczy tak dramatyczne i zatrwa¿aj¹ce, ¿e zapomnieliœmy o tajemniczej ksiêdze.A jeœli nawet nie zapomnieliœmy, poch³onê³y nas inne pilne trudy zwi¹zane z misj¹, któr¹ Wilhelm by³ nadal obarczony.DZIEÑ PI¥TYNONAKiedy to wymierza siê sprawiedliwoœæ i ma siê k³opotliwe uczucie, ¿e nikt nie ma racji.W sali kapitulnej Bernard Gui usadowi³ siê poœrodku za wielkim sto³em z orzecha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]