[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pani Lincoln i pan Montoya postąpili zgodnie z planem, który oddziałek naszej straży wymyślił wspólnie na swoich zebraniach.Bez jednego słowa komendy czy ostrzeżenia oboje wypalili w powietrze dwa, trzy razy, jednocześnie dmuchając w gwizdki, ile tchu w piersiach.Niestety u Mossów któryś z domowników obudził się i pozapalał światła w królikami.Dwójka strażników mogła przypłacić ten błąd życiem, ale na szczęście ukryli się za krzakami granatu. Rabusie sami pomykali jak króliki. Wskoczyli na drabinę i w parę sekund zniknęli za ogrodzeniem, porzucając nie tylko wspaniałą, długą aluminiową drabinę, ale i worki, wyjęte z klatek stworzenia, łomy, gruby zwój liny i nożyce do cięcia drutu.Nasz mur, wysoki na trzy metry, prócz zwyczajnego kolczastego drutu ma na górze jeszcze kawałki tłuczonego szkła, do tego całą niewidoczną laserosiatkę.Na nic się wszystko zdało: kolczatka została gładko przecięta.Jaka szkoda, że nie stać nas było, aby podłączyć ją do prądu i zastawić dodatkowe pułapki.Dobrze, że chociaż szkło - nasza najstarsza, najprostsza sztuczka - zaszkodziło przynajmniej jednemu bandziorowi.Kiedy się rozwidniło, po wewnętrznej stronie muru widać było ciągnący się do samej ziemi szeroki warkocz zakrzepłej krwi. Znaleźliśmy też porzuconego glocka 19.Tak więc pani Lincoln i pan Montoya mogli zginąć.Gdyby złodzieje nie potracili głów ze strachu, pewnie wywiązałaby się strzelanina.Ktoś w domu Mossów też mógłby zostać ranny albo zabity. Cory wytknęła to wszystko z wyrzutem tacie, kiedy wieczorem usiedli sami w kuchni. - Wiem - przyznał ojciec zmęczonym, pełnym żalu tonem.- Myślisz, że nie rozważaliśmy takich sytuacji? Właśnie dlatego chcemy ich na dobre zniechęcić.Nawet ostrzegawcze strzały w powietrze nie zagwarantują bezpieczeństwa.Nic nie da pełnej gwarancji. - To, że raz uciekli, nie znaczy, że zawsze tak będzie. - Wiem - powtórzył tato. - No więc.co dalej? Będziecie bronić królików czy pomarańczy, a przy tym może zginie czyjeś dziecko? Tato milczał. - Nie możemy tak żyć! - krzyknęła Cory, aż podskoczyłam.Pierwszy raz słyszałam, by tak podniosła głos. - Już tak żyjemy - oznajmił ojciec głosem, w którym nie było ani gniewu, ani żadnej innej uczuciowej reakcji na jej wrzask, tylko znużenie i smutek.Nigdy przedtem nie słyszałam, żeby tato mówił takim tonem - jak ktoś bardzo zmęczony, prawie że.pokonany.A przecież wygrał.Dzięki jego planowi zwyciężyliśmy dwóch uzbrojonych rabusiów, i nawet nie musieliśmy robić im krzywdy.Fakt, że sami się poranili, to już ich problem. Jasna sprawa, że wrócą - nie ci, to drudzy.Na to już nic nie poradzimy.Cory miała rację.Inni włamywacze mogą nie rzucić broni i wziąć nogi za pas.Więc co? Mamy leżeć w łóżkach i pozwolić odbierać sobie cały dobytek, mając nadzieję, że zadowolą się plądrowaniem ogródków? Jak długo poprzestanie na tym złodziej? I jak to jest głodować? - Bez ciebie rodzina nie ma żadnych szans - ciągnęła Cory, już bez krzyku.- To ty mogłeś stać twarzą w twarz z kryminalistami.Następnym razem, kiedy padnie na ciebie, możesz dać się zastrzelić, pilnując cudzych królików. - Zauważyłaś - odparł tato - że wczorajszej nocy na gwizdki zareagowali wszyscy nasi strażnicy, którzy nie mieli warty? Wyszli z domów, gotowi bronić całego sąsiedztwa. - Co mnie obchodzą inni! To o ciebie się martwię! - Nie - odpowiedział.- Nie wolno nam tak myśleć, Cory.Prócz Boga mamy tylko siebie.Nieważne, co sądzę o Mossie, a on o mnie, ja wychodzę bronić jego obejścia, tak samo jak on będzie bronił mojego.I wszyscy pilnujemy się nawzajem. Urwał na moment. - Poza tym podjąłem różne środki ostrożności.Ty i dzieci jesteście dobrze zabezpieczeni na wypadek, gdyby. - Basta! - uniosła się znów Cory.- Myślisz, że tylko o to mi chodzi? O pieniądze? Sądzisz, że.? - Nie, dziecinko, nie. Znowu zapadła cisza. - Wiem, jak to jest, gdy się zostaje samemu.To nie jest świat dla samotnych. Tym razem zamilkli na dobre.Wyglądało na to, że nic więcej nie powiedzą.Leżałam w pościeli, zastanawiając się, czy już pora, bym wstała, zamknęła drzwi i zapaliła lampkę, żeby popisać.Tymczasem okazało się, że to jeszcze nie koniec. - Co byśmy zrobili, gdybyś zginął? - nalegała macocha, chyba płacząc.- Co poczniemy, jeśli zastrzelą cię przez jakieś cholerne króliki? - Będziecie żyć dalej! - odpowiedział jej ojciec.- To wszystko, co ktokolwiek może dziś zrobić.Przetrwać.Przetrzymać.Pozostać przy życiu.Nie wiem, czy jeszcze kiedyś nastaną znów dobre czasy, ale wiem, że to nie będzie miało żadnego znaczenia dla tych, którzy ich nie doczekają
[ Pobierz całość w formacie PDF ]