[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Têdy - powiedzia³ Tiro, studiuj¹c notatki ze zmarszczonym czo³em.- Tak mi siê wydaje.- Tak, pamiêtam - potwierdzi³em.- W¹skie przejœcie miêdzy winiarni¹ a wysok¹ czerwon¹ kamienic¹.Omiot³em wzrokiem plac i szeœæ odchodz¹cych od niego promieniœcie uliczek.Stary Sekstus wybra³ tamtej nocy najwê¿sz¹ z nich, która na dodatek, poniewa¿ szybko skrêca³a, dawa³a najmniej widoku w g³¹b.Mo¿e by³a to najkrótsza, a mo¿e te¿ jedyna droga do kobiety zwanej Elen¹.Rozejrza³em siê i dostrzeg³em mê¿czyznê przemierzaj¹cego plac na prze³aj.Wzi¹³em go za drobnego kupca b¹dŸ sklepikarza, cz³owieka o pewnych zasobach, choæ nie zamo¿nego, jak os¹dzi³em po jego znoszonych, lecz dobrej roboty butach.Widz¹c swobodê jego poruszania siê i to, ¿e bez zainteresowania wodzi³ oczyma po placu, jakby niczego konkretnego nie zauwa¿a³, uzna³em, ¿e musi byæ miejscowym, który przechodzi têdy setki razy, mo¿e codziennie.Przystan¹³ przy zegarze s³onecznym, ustawionym na u¿ytek publiczny na niskim postumencie, marszcz¹c brew i krzywi¹c nos.Podszed³em do niego i rzuci³em cytat:- Niech bogowie ukarz¹ tego, kto pierwszy wynalaz³ godziny i kto pierwszy postawi³ zegar s³oneczny w Rzymie!- Ach! - Zaskoczony podniós³ na mnie wzrok, uœmiechn¹³ siê szeroko i natychmiast podj¹³ deklamacjê: - Biada biada! Podzieli³y mój dzieñ na odcinki jak zêby grzebienia!- Zatem znasz tê sztukê - zacz¹³em, ale on nie da³ sobie przerwaæ.- Kiedym by³ ch³opcem, mój brzuch by³ mi zegarem i nigdy mn¹ Ÿle nie pokierowa³.Teraz nawet gdy stó³ siê ugina, nie ma posi³ku, dopóki cienie siê nie wyd³u¿¹.Rzymem rz¹dzi zegar, a Rzymianie cierpi¹ g³Ã³d i pragnienie przez ca³y czas!Rozeœmialiœmy siê cicho.- Obywatelu - powiedzia³em.- Czy znasz tê okolicê?- Oczywiœcie.Mieszkam tu od lat.- Wiêc chyba mo¿esz mi pomóc.G³odu ani pragnienia nie czujê, ale jest inna potrzeba, któr¹ rad bym zaspokoiæ.Jestem mi³oœnikiem ptaków.- Ptaków? Nie ma tu ¿adnych poza go³êbiami.Zbyt ¿ylaste, jak na mój gust - rzek³ z uœmiechem ods³aniaj¹cym szczerbê miêdzy zêbami.- Mia³em na myœli bardziej wyszukane ptactwo.Czuj¹ce siê jak w domu i na wodzie, i na ziemi, i na niebie.Przyjaciel przyjaciela powiedzia³ mi, ¿e mo¿na tu spotkaæ ³abêdzie.Zrozumia³ od razu.- Szukasz „Domu £abêdzi”.Skin¹³em g³ow¹.- Prosto tamt¹ ulic¹.- Wskaza³ pomiêdzy winiarniê a czerwon¹ kamienicê.- Czy któraœ z pozosta³ych uliczek mo¿e mnie równie ³atwo tam zaprowadziæ?- Nie, chyba ¿e chcesz spacerowaæ dwa razy d³u¿ej ni¿ trzeba.Nie, ta ulica jest jedyn¹ praktyczn¹ drog¹.Odchodzi od niej tylko kilka œlepych zau³ków.I spacer siê op³aci - doda³ z mrugniêciem.- Mam nadziejê.ChodŸ, Tironie.Odwróciliœmy siê we wskazanym kierunku i ruszyliœmy naprzód.Widzia³em tylko na odleg³oœæ kilku metrów.Budynki po obu stronach by³y wysokie i nawet w jasnym przedpo³udniowym œwietle zdawa³o siê, ¿e ich œciany wi꿹 nas w ciemnym, wilgotnym ceglanym w¹wozie.Sta³y tu g³Ã³wnie kamienice mieszkalne, wiele z nich mia³o tylko jedne drzwi i pozbawione by³y okien na parterze, szliœmy wiêc miêdzy d³ugimi odcinkami go³ych murów.Górne kondygnacje wystawa³y ponad dolne, zapewniaj¹c schronienie w razie deszczu, ale noc¹ musia³y tworzyæ g³êbokie kieszenie cienia.W uchwytach przymocowanych do muru mniej wiêcej co piêædziesi¹t metrów tkwi³y wci¹¿ jeszcze dymi¹ce pochodnie z ubieg³ej nocy.Pod ka¿d¹ z nich wmurowano niedu¿y kamieñ z wyrzeŸbion¹ sylwetk¹ ³abêdzia, topornie wykonan¹ przez jakiegoœ taniego rzemieœlnika.Kamienie by³y reklam¹, a pochodnie mia³y doprowadziæ nocn¹ klientelê do „Domu £abêdzi”.- Ju¿ niedaleko - oznajmi³ Tiro znad swojej tabliczki woskowej.- Minêliœmy ju¿ uliczkê odchodz¹c¹ w lewo, a teraz inna jest po prawej.Wed³ug zapisów Rufusa, Sekstus Roscjusz gdzieœ tu natrafi³ na du¿¹ plamê krwi poœrodku ulicy.Ale chyba nie s¹dzisz, ¿e ona nadal tu bêdzie, po tylu miesi¹cach.Tiro nie zd¹¿y³ nadaæ swej wypowiedzi charakteru pytania.Spojrzawszy pod nogi, ucich³ przy ostatnich s³owach i stan¹³ jak wryty.WeŸcie pod uwagê, ¿e cia³o cz³owieka zawiera sporo krwi.Pamiêtajcie te¿ o porowatej strukturze brukowych kamieni i ledwo wystarczaj¹cej kanalizacji burzowej Rzymu, zw³aszcza w ni¿ej po³o¿onych dzielnicach.Uwzglêdnijcie równie¿ bardzo s³abe opady minionej zimy.Jednak nawet przy wszystkich tych czynnikach by³o jasne, ¿e stary Sekstus Roscjusz musia³ le¿eæ poœrodku tej uliczki bardzo d³ugo, krwawi¹c i krwawi¹c bez koñca, by pozostawiæ tak wielk¹, niezmywaln¹ plamê.By³a niemal idealnie okr¹g³a i szeroka na d³ugoœæ ramienia doros³ego mê¿czyzny.Na krawêdziach zatarta i przyblak³a, niepostrze¿enie stapia³a siê z ogólnym brudem.Jednak na œrodku zachowa³a wci¹¿ ciemn¹, stê¿on¹, poczernia³¹ czerwieñ.Codzienny ruch przechodz¹cych dziesi¹tek stóp wytar³ kamienie do ich normalnej, oleistej g³adzi, ale kiedy uklêkn¹³em, aby siê bli¿ej przyjrzeæ, mog³em wci¹¿ jeszcze odró¿niæ drobne, zaschniête skrzepy w g³êbszych szczelinach.Spojrza³em w górê.Nawet ze œrodka uliczki nie mo¿na by³o zajrzeæ do któregokolwiek z okien na wy¿szych piêtrach inaczej, jak pod bardzo ostrym k¹tem.Aby zobaczyæ, co siê dzieje na ulicy, mieszkañcy musieliby siê mocno wychyliæ za parapet.Najbli¿sze drzwi wiod³y do d³ugiej kamienicy po lewej stronie, na rogu w¹skiego zau³ka.Œciana po prawej by³a równie pozbawiona wyrazu, tylko nieco za nami znajdowa³ siê sklep z ¿ywnoœci¹.Jeszcze nie by³ otwarty.Ca³y jego front zajmowa³y szerokie, kwadratowe drewniane wrota, pomalowane na blado¿Ã³³ty kolor.U ich szczytu widnia³y rozmaite piktogramy przedstawiaj¹ce zbo¿a, warzywa i przyprawy.Znacznie ni¿ej w rogu ujrza³em inny znak, który sprawi³, ¿e zadr¿a³em z wra¿enia.- Tiro! ChodŸ tu, zobacz!Kucn¹³em przy wrotach.Do wysokoœci pasa by³y pokryte warstw¹ sadzy i brudu, tym grubsz¹ i ciemniejsz¹, im bli¿ej bruku.Mimo to o jakieœ pó³ metra od ziemi ca³kiem wyraŸnie widzia³em odcisk ludzkiej d³oni.Przy³o¿y³em swoj¹ d³oñ i znów zadr¿a³em: bez w¹tpienia dotyka³em krwawego œladu pozostawionego przed miesi¹cami przez Sekstusa Roscjusza.Tiro spojrza³ na odcisk, potem znów na plamê na bruku.- S¹ tak daleko od siebie - szepn¹³.- Tak.Ale ten œlad musia³ zostaæ odciœniêty najpierw.Wsta³em i poszed³em do rogu.Odchodz¹ca w bok uliczka mo¿e by³a ni¹ dawniej; teraz jednak odcina³ j¹ dwupiêtrowej wysokoœci mur.Powsta³y w ten sposób zau³ek nie mia³ wiêcej ni¿ siedem metrów d³ugoœci, szeroki zaœ by³ na pó³tora.U jego koñca ktoœ pali³ wczeœniej œmieci; z górki szarobia³ego popio³u stercza³y kawa³ki koœci i po³amanych naczyñ.Nie wychodzi³o nañ ¿adne okno, ani z otaczaj¹cych go œcian, ani z domu po przeciwnej stronie ulicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]