[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatrzyma³a siê jak wryta.- S³ucham?- Powiedzia³em "nie"! - mrukn¹³ Jablonsky.- ¯adnych telefonów, ¿adnejpolicji.Uwa¿am, ¿e lepiej nie mieszaæ w to w³adzy.- Co to, na Boga, ma znaczyæ? - znów mog³em dostrzec, rumieñcewykwitaj¹ce wysoko na obu policzkach.Poprzednio by³y rezultatem strachu,teraz - sprawia³y wra¿enie pierwszych zwiastunów gniewu.Jak siê mastarego, który ju¿ zd¹¿y³ zapomnieæ, ilu szybów naftowych jestw³aœcicielem, nie jest siê przyzwyczajonym do jakichkolwiek sprzeciwów.-Musimy wezwaæ policjê - doda³a mówi¹c wolno i cierpliwie, jak doros³y,który coœ t³umaczy dziecku.- Ten cz³owiek jest zbrodniarzem.I morderc¹.WLondynie zabi³ cz³owieka.- W Marble Springs zreszt¹ te¿ - spokojnie uzupe³ni³ Jablonsky.-Posterunkowy Donnelly zmar³ dziœ po po³udniu o godzinie pi¹tejczterdzieœci.- Donnelly.nie ¿yje? - mówi³a teraz szeptem.- Sk¹d pan wie?- Z dziennika radiowego o szóstej.Wys³ucha³em tu¿ przed wyjazdem zparkingu w œlad za wami.Lekarze, transfuzja krwi, wszystko, co tylkomo¿liwe.Ale nie ¿yje.- To straszne! - spojrza³a na mnie, by³ to jednak tylko przelotny rzutoka, nie mog³a znieœæ mojego widoku.- A pan.pan powiada "nie wzywaæpolicji!".Co to ma znaczyæ?- To, co powiedzia³em - olbrzym zachowywa³ równowagê ducha.- Obejdziesiê bez policji.- Pan Jablonsky ma w³asne koncepcje, panno Ruthven - wyjaœni³em osch³ymtonem.- Wynik twojego procesu jest z góry przes¹dzony - beznamiêtnie powiedzia³mi Jablonsky.- Jak na faceta, któremu zosta³y trzy tygodnie ¿ycia,traktujesz sytuacjê z du¿ym opanowaniem.Niech no panienka nie dotyka tegotelefonu!- Do mnie nie bêdzie pan strzela³ - znajdowa³a siê ju¿ po drugiej stroniepokoju.- Przecie¿ nie jest pan morderc¹?- Nie bêdê do pani strzela³ - zgodzi³ siê.- Wcale nie muszê.- Dopad³jej w trzech d³ugich susach, poruszaj¹c siê szybko i zwinnie jak kot,wyrwa³ telefon, chwyci³ dziewczynê za ramiê i poci¹gn¹³ z powrotem nakrzes³o stoj¹ce obok mnie.Próbowa³a siê oswobodziæ, ale Jablonsky niezwraca³ na to uwagi.- Nie ¿yczysz sobie policji, co? - spyta³em w zamyœleniu.- Wygl¹da nato, ¿e policja mog³aby siê dla ciebie okazaæ krêpuj¹ca, przyjacielu.- Znaczy siê, ¿e nie ¿yczê sobie towarzystwa? - mrukn¹³.- Znaczy siê, ¿emo¿e bardzo bym siê waha³ przed odpaleniem tego pistoletu?- Znaczy siê, w³aœnie tak.- Nie liczy³bym zbytnio na to - uœmiechn¹³ siê.Ale ja zaryzykowa³em.Nogi trzyma³em podkulone pod siebie, d³onie naporêczach krzes³a.Krzes³o opiera³o siê sztywno o œcianê.Zerwa³em siê zniego jednym susem, celuj¹c w miejsce o jakieœ piêtnaœcie centymetrówponi¿ej splotu s³onecznego.Ale nie dotar³em do celu.Przedtem zastanawia³em siê tylko, co potrafizrobiæ praw¹ rêk¹, teraz mia³em siê sam o tym przekonaæ.Potrafi³ szybciejni¿ ktokolwiek praw¹ przerzuciæ pistolet do lewej, z kieszeni marynarkiwyci¹gn¹æ pa³kê i zdzieliæ skacz¹cego przeciwnika przez ³eb.Pewnie, czegoœtakiego móg³ siê po mnie spodziewaæ, ale mimo to by³ to wyczyn nie lada.Po jakimœ czasie ktoœ obla³ mnie zimn¹ wod¹, siad³em wiêc pojêkuj¹c ipróbowa³em pomacaæ czubek g³owy.Ale kiedy obie rêce ma siê zwi¹zane naplecach, nie sposób tego dokonaæ.Pozostawi³em wiêc g³owê jej w³asnemulosowi, podnios³em siê chwiejnie, zwi¹zane rêce przyciskaj¹c do œciany,przy której le¿a³em, i pokuœtyka³em do najbli¿szego krzes³a.Spojrza³em naJablonsky'ego: zajêty by³ montowaniem na lufie Mauzera czarnegoperforowanego cylindra z metalu.Popatrzy³ na mnie i uœmiechn¹³ siê.Zawszesiê tylko uœmiecha³.- Drugim razem mogê nie mieæ tyle szczêœcia - powiedzia³ nieœmia³o.Warkn¹³em.- Panno Ruthven - ci¹gn¹³ dalej.- To ja skorzystam z telefonu.- Po co pan mi o tym mówi? - zaczyna³a naœladowaæ mój sposób bycia iwcale jej z tym nie by³o do twarzy.- Mam zamiar zadzwoniæ do pani ojca.Chcê, ¿eby mi pani poda³a jegonumer.Na pewno jest zastrze¿ony.- Po co chce pan dzwoniæ?- Wyznaczono nagrodê za pani przyjaciela - Jablonsky odpar³ nie ca³kiem apropos.- Oznajmiono to zaraz po komunikacie o zgonie Donnelly'ego.W³adzestanowe wyp³ac¹ piêæ tysiêcy dolarów za ka¿d¹ informacjê, która przyczynisiê do zatrzymania Johna Montague Talbota.- Uœmiechn¹³ siê do mnie: TMontague, Co? No có¿, chyba lepsze to ni¿ Cecil.- JedŸ dalej - powiedzia³em oschle.- Najwidoczniej zniesiono czas ochronny na pana Talbota - powiedzia³Jablonsky.- Chc¹ go mieæ ¿ywego lub umar³ego, wszystko jedno jak.Agenera³ Ruthven obieca³ podwoiæ tê nagrodê.- Dziesiêæ tysiêcy dolarów? - spyta³em.- Dziesiêæ tysiêcy.- Sk¹pirad³o.Rozdzia³ III (cd.)- Wed³ug ostatnich obliczeñ stary Ruthven wart by³ dwieœcie osiemdziesi¹tpiêæ milionów dolarów.Móg³by oferowaæ trochê wiêcej.- Po namyœleJablonsky przyzna³ mi racjê.- W sumie piêtnaœcie tysiêcy.Co to jestpiêtnaœcie tysiêcy?- S³ucham dalej - odezwa³a siê dziewczyna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]