[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W miasteczku rozmawiali z ludŸmi, którzy polowali na pó³nocnych stokach gór i podrugiej stronie Limpopo.Byli to ma³omówni Burowie z poplamionymi tytoniembrodami -wysocy mê¿czyŸni o oczach, z których bi³ spokój buszu.W dŸwiêku ich uprzejmej,niespiesznej mowy Sean wyczu³ gwa³town¹, zaborcz¹ mi³oœæ do zwierz¹t, na którepolowali, ido kraju, po którym poruszali siê w sposób tak nieskrêpowany.Byli ulepieni zinnej gliny ni¿Afrykanerzy w Natalu, a tak¿e ludzie, z którymi spotka³ siê w Witwatersrandzie;nabiera³ donich szacunku, który mia³ jeszcze wzrosn¹æ w przysz³oœci, wówczas gdy przysz³omu z nimiwalczyæ.Powiedzieli mu, ¿e przez góry nie prowadzi ¿aden szlak, ale mo¿na je obejœædooko³a.Droga zachodnia zahacza³a o pustyniê Kalahari, ponur¹ krainê, gdzie ko³a wozówgrzêz³y wpiasku, a kolejne wodopoje by³y coraz bardziej oddalone od siebie.Na wschodzierozci¹ga³asiê za to bujna tropikalna puszcza, obfita w wodê i zwierzynê; po³o¿ona nanizinie, którastawa³a siê tym gorêtsza, im bli¿ej by³o do morza - tam w³aœnie, w prawdziwymbuszu, kry³ysiê s³onie.Sean i Duff udali siê na wschód i nie trac¹c z oczu wznosz¹cych siê po lewejstroniegór, wjechali w puszczê.2.Po tygodniu trafili na pierwsze œlady s³oni: po³amane drzewa i odarte z korypnie.Mimo ¿e pochodzi³y prawie sprzed miesi¹ca - drzewa by³y ju¿ wyschniête - Seanpoczu³, jakprzeszywa go dreszcz podniecenia.Tej nocy ca³¹ godzinê spêdzi³ na czyszczeniu ioliwieniubroni.Las zgêstnia³ i wozy z trudem przeciska³y siê miêdzy drzewami.Co jakiœczasnapotykali polany: otwarte, poroœniête traw¹ vleis , gdzie, niczym stadadomowego byd³a,pas³y siê bawo³y i skrzecza³y bia³e ibisy wydziobuj¹ce im z grzbietów kleszcze.Terenpoprzecinany by³ gêsto strumieniami, przypominaj¹cymi krystalicznie czyste,obfituj¹ce wpstr¹gi szkockie potoki, tyle ¿e ich woda by³a ciep³a jak krew, a brzegiporoœniête buszem.Wzd³u¿ strumieni, w lesie i na polanach, pas³a siê zwierzyna: impale z zagiêtymido ty³urogami, pierzchaj¹ce przy pierwszej próbie podejœcia, kudu z wielkimi uszami iza³zawionymioczyma, czarne antylopy z bia³ymi brzuchami i zakrzywionymi niczym marynarskiekordelasy poro¿ami, zebry, truchtaj¹ce z powag¹ t³ustego kucyka, podczas gdydooko³adokazywali ich towarzysze: gnu, koz³y wodne, nyale, antylopy roan - i na koñcus³onie.Sean i Mbejane trafili na œlad, id¹c milê przed karawan¹.By³ œwie¿y, takœwie¿y, ¿esok wci¹¿ sp³ywa³ z pnia drzewa mahoba-hoba, tam gdzie kora najpierw zosta³apodwa¿onak³em, a potem zerwana.Drzewo pod spodem by³o nagie i bia³e.- Trzy samce - stwierdzi³ Mbejane.- Jeden bardzo du¿y.- Zaczekaj tutaj.- Sean spi¹³ konia i pogalopowa³ z powrotem.Duff le¿a³ nasiedzeniupierwszego wozu, ko³ysz¹c siê miêkko w takt jazdy, ze zsuniêtym na twarzkapeluszem irêkoma za³o¿onymi za g³owê.- Duff! S³onie! - wrzasn¹³ Sean.- Nie dalej jak godzinê drogi st¹d.Siod³ajkonia,cz³owieku!Duff by³ gotów w piêæ minut.Mbejane czeka³ na nich; zbada³ ju¿ trop i ustali³kierunek.Jechali za nim wolno strzemiê przy strzemieniu.- Polowa³eœ ju¿ przedtem na s³onie, ch³opcze? - zapyta³ Duff.- Nigdy - odpar³ Sean.- Jasny gwint! - Duff sprawia³ wra¿enie zaniepokojonego.- Uwa¿a³em ciê zaeksperta.Chyba lepiej bêdzie, jak wrócê i dokoñczê drzemki.Mo¿esz mnie zawo³aæ, kiedynabierzesztrochê wprawy.- Nie przejmuj siê - rozeœmia³ siê Sean, nie mog¹c opanowaæ rozsadzaj¹cego gopodniecenia.- Wiem na ten temat wszystko, co trzeba.Wychowano mnie naopowieœciach opolowaniach na s³onie.- To uspokaja moje obawy - mrukn¹³ z sarkazmem Duff.Mbejane obejrza³ siê przezramiê, nie kryj¹c ogarniaj¹cej go irytacji.- Lepiej teraz nie rozmawiaæ, Nkosi.W ka¿dej chwili mo¿emy siê na nie natkn¹æ.Pod¹¿ali wiêc dalej w milczeniu, mijaj¹c wysokie do kolan placki ¿Ã³³tego nawozu,który przypomina³ wygl¹dem wnêtrze materaca sporz¹dzonego z w³Ã³kien kokosowych;szliœladem odbitych w kurzu owalnych stóp i po³amanych ga³êzi.To pierwsze polowanie by³o udane.Lekki wietrzyk wia³ im w twarz, a œwie¿ygor¹cytrop wiód³ prosto przed siebie.Zbli¿ali siê, z ka¿d¹ minut¹ zwiêkszaj¹c szansêna celny strza³.Sean siedzia³ sztywno wyprostowany w siodle, z przerzucon¹ przez kolana strzelb¹i oczymaprzeszukuj¹cymi niespokojnie busz.Nagle Mbejane zbli¿y³ siê do Seana.- Tutaj siê po raz pierwszy zatrzyma³y.Jest gor¹co i chcia³y odpocz¹æ, ale tomiejsceim siê nie spodoba³o i ruszy³y dalej.Teraz szybko je odnajdziemy.- Busz robi siê zbyt gêsty - mrukn¹³ Sean, spogl¹daj¹c na spl¹tane ga³êzie, wstronêktórych prowadzi³ trop.- Bêdziemy musieli zostawiæ tutaj konie pod opiek¹Hlubiego i iœædalej pieszo.- Potrafiê biegaæ znacznie szybciej, kiedy siedzê w siodle, ch³opcze - próbowa³protestowaæ Duff.- Z konia! - sykn¹³ Sean i skin¹³ na Mbejane, ¿eby prowadzi³.Ruszyli dalej.Wielkiekrople potu kapa³y Seanowi z brwi i sp³ywa³y po policzkach.Star³ jeniecierpliwym ruchem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]