[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. W kwadrans później staliśmy przed wejściem do kościoła podwezwaniem Świętego Józefa.Kiedy byłem mały, miałem wielu kolegów katolików,którzy mijając każdy kościół, żegnali się znakiem krzyża.Ponieważ nie chciałemsię wyróżniać, koledzy nauczyli mnie, jak to się robi i ja również zacząłem siężegnać.Któregoś dnia jechałem z matką samochodem.Mijaliśmy kościół MariiPanny, a ja, jak przystało na wzorowego katolika, którym nie byłem, mimowolniewykonałem znak krzyża, wzbudzając przerażenie mojej matki - metodystki.Po tymincydencie, mój psychoanalityk tygodniami wychodził z siebie, usiłując dociec,skąd u mnie taki impuls. Kiedy tam staliśmy z Saxony, drzwi kościoła otworzyły się iwyszedł z nich ksiądz.Szybko pokonał strome kamienne schody i poczęstowawszynas zdawkowym skinieniem głowy, pospieszył dalej.Odwróciłem się za nim iwidziałem jak wsiada do wiśniowego Oldsmobile Cutlass. Saxony ruszyła do kościoła, a ja za nią.Dzień był wyjątkowoładny: dosyć chłodno, silny wiatr miotał gałęziami drzew, wzbijając tumanyletniego kurzu, a górą rozpruwał powłokę chmur jak na przyspieszonym filmie.Ostre i czyste słońce tkwiło jak pieczęć pośrodku kobaltowoniebieskiej koperty. - Idziesz? Nie bój się, cmentarne krasnoludki nie gryzą. - Już lecę, Proszę pani. Dopędziłem ją i wziąłem za rękę. - Patrz - wskazała stopą nagrobek. - Ha! Brian Taylor.Coś podobnego! A tutaj - Anne Megibow.RanyJulek, rzeczywiście wszyscy tu są.Zacznij spisywać nazwiska, Sax, a ja sięrozejrzę. Prawdę mówiąc, nie byłem zachwycony tym odkryciem.Niezależnieod romantycznej strony zagadnienia, wolałem, żeby moi bohaterowie karmili sięczystym natchnieniem.Przygody, miejsca akcji, postacie, nazwiska - wszystko topowinno wychodzić wyłącznie od autora, a nie z cmentarza, książki telefonicznej,czy gazety.France stał się nagle dla mnie nieco zbyt ludzki. Od czasu do czasu zdarzało się, że jakiś zajadły wielbicielojca sforsował kordon bezpieczeństwa otaczający nasz dom w Kalifornii.Ulubionąhistorią ojca w tej serii była opowieść "O Kobiecie Która Zadzwoniła Do Drzwi".Dzwoniła tak długo i przeraźliwie, że ojciec uznał, iż na pewno coś się stało.Zzasady nigdy sam nie otwierał drzwi, ale tym razem zrobił wyjątek.Kobieta,dzierżąca w dłoni jego fotos o wymiarach osiem na dziesięć cali, obrzuciła swojebożyszcze bacznym spojrzeniem i chwiejnie cofnęła się ze stopnia werandy. - Dlaczego pan jest taki niski?! - zaszlochała spazmatycznie ioddaliła się we łzach. Saxony miała rację co do nagrobków: były intrygujące i jakośtak smutno piękne.Napisy na nich opowiadały dzieje cierpienia: o dzieciachurodzonych drugiego sierpnia, zmarłych czwartego sierpnia, o kobietach imężczyznach, których dzieci poumierały na długo przed nimi.Łatwo było sobiewyobrazić parę małżonków w średnim wieku, którzy siedzą w ponurym, szarym domu,nie odzywając się da siebie ani słowem, a na kominku stoją zdjęcia ich zmarłychsynów i córek.Niewykluczone, że żona przez całe życie zwracała się do męża per"panie mężu". - Tomaszu? Poprawiałem właśnie przysadzisty wazon z kwiatami u czyjegośwezgłowia.Kiedyś musiały to chyba być nagietki, ale teraz wyglądały jak małe,sponiewierane kulki z krepiny. - Tomaszu! Chodź tutaj! Saxony znajdowała się w drugim końcu cmentarza, który opadałstokiem w jej strona.Kucała przy jakimś grobie, podpierając się dla równowagi.Wyprostowałem się, przy czym kolana strzeliły odgłosem - dwóch suchych łamanychpatyków.Okaz zdrowia i tężyzny fizycznej. - Nie wiem, czy się ucieszysz.Tu leży twój przyjaciel Inkler. - Bujasz! - Tak jest, Gert Inkler.Urodzony w 1913, zmarł w 19.poczekaj chwilę - przetarła ręką powierzchnie szaroróżowego kamienia.- Zmarł1964.Nie był taki stary. - Oto cały pożytek z poznawania świata.Cholera! Już myślałem,że dokonaliśmy wiekopomnego odkrycia, że trafiliśmy na bohatera MarshallaFrance'a, który nigdy nie pojawił się w żadnej z jego książek, a tu się okazuje,że to tylko jakiś sztywniak z miejscowego cmentarza! - Przemawiasz jak Humphrey Bogart - "sztywniak z cmentarza"! - Nie zamierzałem naśladować Humphreya Bogarta, Saxony.Wybaczmi brak oryginalności, ale n,~ wszyscy jesteśmy twórcami. - Daj spokój, Tomaszu.Czasami szukasz dziury w całym tylko poto, żeby sprawdzić, czy się złapią na twoją przynętę. - Niespójna metafora. Wstałem i otarłem dłonie o spodnie. - Bardzo przepraszam, panie profesorze. Przerzucaliśmy się drobnymi złośliwościami, aż w pewnej chwiliSaxony zobaczyła coś za moimi plecami i umilkła.Umilkła, to za słabopowiedziane: cała jej twarz zamknęła się w jednej chwili jak lotnisko podczaszamieci. - Przyjemne miejsce na piknik. Wiedziałem, kto to jest. - Hej, Anno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]