[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastanawiałem się bez końca, dlaczegonigdy nie spotkaliśmy Ramirów w ich cielesnej postaci, chociaż ich fizyczneistnienie nie ulegało dla mnie najmniejszej wątpliwości; zachodziłem w głowęczym ich tak bardzo rozgniewaliśmy, że bez pardonu zniszczyli prawie całąeskadrę i dlaczego wreszcie nie rozpylili ostatniego statku, skoro już z namiwalczą i zagłada gwiazdolotu leży w ich możliwościach.To była tajemnica,którą za wszelką cenę musiałem przeniknąć, ale tego nie umiałem.Myślałem też oLusinie i nieszczęsnym Głosie, o Irenie, która tak okrutnie nas porzuciła,myślałem o Ellonie i mądrym, sympatycznym psie Mizarze, ale przede wszystkim onowym szpiegu Ramirów.Nienawidziłem go jak nikogo dotąd i w swej nienawiścigotów byłem obedrzeć ze skóry ku przestrodze każdego, kto chciałby być agentemnaszych wrogów. Do drzwi w umówiony sposób zapukał Oleg.Wpuściłem go. - Wszyscy wolni od wacht zebrali się w sali obserwacyjnej-powiedział chmurnie.- Jak się czujesz, Eli? - Dlaczego o to pytasz? - Jesteś bardzo blady. - Za to pełen zdecydowania.Chodźmy! - Poczekaj - zatrzymał mnie.- Chciałbym wiedzieć, kogopodejrzewasz o szpiegostwo. - Dowiesz się na zebraniu.Chodźmy.Ale Oleg był uparty: - Eli, jestem dowódcą eskadry.Mam prawo wiedzieć więcej iwcześniej niż inni. Zastanowiłem się.Oleg przyparł mnie do muru, ale znalazłemwyjście.Uśmiechnąłem się krzywo. - A jeśli podejrzewam ciebie? -zapytałem. - Mnie?! Oszalałeś, Eli? - Być może.Wszyscy przecież niedawno postradaliśmy rozum inie jest wykluczone, że nie całkiem jeszcze powróciliśmy do zdrowia.-Patrzyłem mu prosto w oczy.- Jeśli wydasz rozkaz, będę go musiał wykonać, alebardzo cię proszę, nie rób tego! - Idziemy! - rzucił krótko i ruszył przodem.Ekranygwiezdne w sali obserwacyjnej zostały wygaszone.Na podwyższeniu ustawiono-stolik, przy którym usiedliśmy z Olegiem.Popatrzyłem na salę, w którejzgromadzili się wszyscy moi przyjaciele, ludzie i Demiurgowie.Pod ścianą niczymmajestatyczny posąg wznosił się górujący nad wszystkimi Gracjusz w towarzystwieOrlana.W pierwszym rzędzie siedziały Mary z Olgą, a między nimi Romero.Marypatrzyła na mnie z takim niepokojem, że pospiesznie odwróciłem oczy.Olegpoprosił o ciszę. - Wiecie już o tragedii, jaka rozegrała się niedawno wlaboratorium - powiedział.- Teraz jednak zebraliśmy się nie po to, żeby uczcićnaszych poległych przyjaciół.Kierownik naukowy wyprawy jest zdania, że wykryłna statku kolejnego szpiega Ramirów i pragnie przedstawić ogólnemu zebraniuzałogi odpowiednie tego dowody.Wstałem. - Zanim to uczynię - powiedziałem - chciałbym prosićzebranych o przegłosowanie kary, na jaką ich zdaniem szpieg zasłużył.Mojapropozycja brzmi: kara śmierci! - Śmierć?! - dobiegł mnie oburzony głos Romera._ Jego protest utonął w głośnych krzykach sali.Oburzali sięnie tylko ludzie, lecz także Demiurgowie, a majestatyczny Gracjusz zacząłwściekle wymachiwać rękami.Spokojnie czekałem, aż gwar ucichnie. - Tak, kara śmierci! -powtórzyłem.-Nie uwięzienie, niekonserwacja, lecz właśnie stracenie.Kara śmierci to przeżytek starożytności,relikt barbarzyńskich czasów, ale nalegam na jej orzeczenie, gdyż szpiegostwojest również reliktem barbarzyństwa.Kara za hańbiącą zbrodnię również powinnabyć hańbiąca. Romero uniósł laskę, prosząc w ten sposób o głos.- Zechcepan wymienić nazwisko zbrodniarza, admirale, i dokładnie opisać przestępstwo -powiedział.Dopiero wówczas zdecydujemy czy zasługuje on na karę główną. Wiedziałem, że wszyscy będą przeciwko mnie i byłem na to zgóry przygotowany, powiedziałem więc zimno: - Kara musi być orzeczona zanimwymienię nazwisko zbrodniarza! - Ale dlaczego, admirale? Może nam pan to wytłumaczyć? - Wszyscy tu jesteśmy przyjaciółmi i kiedy podam nazwiskoszpiega, nie zdołacie od razu się od niego odciąć, odzwyczaić od myśli, że jestwaszym przyjacielem i natychmiast zaczniecie podświadomie szukać okolicznościłagodzących.Ja natomiast chcę, żeby ukarane zostało samo przestępstwo. - To bardzo pięknie, ale w razie orzeczenia kary śmiercizostanie stracony konkretny członek załogi, według pana nader nam bliski, a nieabstrakcyjny przestępca! - upierał się Romero. - Gdybym mógł osądzać jedynie przestępstwo, ignorując zpogardą samego zbrodniarza, wtedy bym mu wybaczył.Niestety jest to niemożliwe. - Jak pan uważa, admirale! W każdym razie ja, zanim niepoznam nazwiska szpiega, powstrzymam się od głosowania. Romero usiadł i z kolei głos zabrał Oleg: - Kierownik naukowy wyprawy przedstawił problem, którynazwałbym problemem kodeksu.W starożytności istniał przepis, zgodnie z którymkarano sprawcę niegodnego czynu za sam czyn, nie biorąc pod uwagę żadnych innychokoliczności.Eli zatem proponuje przywrócić, moim zdaniem słusznie, staryobyczaj. - Ale również w starożytności zespół ludzi orzekających owinie, a nazywany wówczas sądem, wiedział o czyjej winie orzeka! - zaoponowałgorąco Romero. Postanowiłem za wszelką cenę zmusić go do milczenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]