[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzejpozostali w milczeniu weszli do kuchni i nie wierząc własnym oczom w milczeniuwpatrywali się w chłopca. W końcu któryś przemówił: - To Bena? Molly przytaknęła.Jej ręka ściskała dłoń Marka aż do bólu.Marek stał tuż przy niej i z przerażeniem patrzył na braci. - Kiedy? - zapytał ten sam, który zadał poprzedniepytanie. - Pięć lat temu, w styczniu. Jej rozmówca westchnął ciężko. - Będziesz musiała pójść z nami, Molly.Chłopiec też.Potrząsnęła głową i zrobiło jej się słabo ze strachu. - Nie! Dajcie nam spokój.Nikomu nie przeszkadzamy!Zostawcie nas! - Takie jest prawo - odparł beznamiętnie rat.- Wiesz otym równie dobrze jak my. - Obiecaliście! - Nasze porozumienie nie dotyczyło t e g o.- Zrobił krok wjej stronę.Marek wyszarpnął dłoń z uścisku Molly i rzucił się na niego. - Zostaw moją mamę! Idź sobie! Nie ruszaj mojej mamy! Ktoś pochwycił Molly za ramiona i przytrzymał ją; ktoś innyzłapał i uniósł w górę Marka, który kopał i wił się z wściekłością, wrzeszczącbez przerwy jak opętany. - Nie róbcie mu krzywdy! - krzyknęła Molly, próbując sięwyswobodzić.Nie poczuła prawie ukłucia zastrzyku.Jak przez mgłę dobiegł jąostatni rozpaczliwy krzyk Marka, a potem nie było już nic.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]