[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Od strony wygódki dobiegły pospieszne kroki.Bren podniósłoczy, w które uderzył snop światła z latarki.Trzymała ją czarna, błyskającaiskierkami metalu postać. - Bren-ji? - zapytała Jago.- Przepraszamy.Obawiam się, że toogólna awaria.Nic ci nie jest? - Wszystko w porządku - odparł.- Chcesz powiedzieć, że tourządzenie, które właśnie przywieziono i zainstalowano, tak po prostu wysiadło? - W tej chwili naprawdę nie wiemy.Podejrzewamy, że tenpierwszy incydent został zaaranżowany.Badamy, co teraz się stało.Proszę cię,nie ruszaj się stąd. Poczucie bezpieczeństwa gdzieś zniknęło.Myśl o napastnikachchodzących po korytarzach, podczas gdy on siedzi w wannie, nie była przyjemna. - Wychodzę. - Ja tu będę - rzekła Jago.- Nie musisz, nadi-ji. - Wolałbym.Wszystko w porządku.Właśnie chciałem sobiepoczytać. - Będę w pokoju przyjęć.Powiem Djinanie. Jago wyszła.Bren ubrał się przy świecach i wziął jedną z nichze sobą, ale ktoś już pozapalał lampy w sypialni i w salonie.W okna uderzałdeszcz.Brenowi ta szara jednolitość zaczęła już się wydawać naturalna.Żal musię zrobiło Banichiego, który prawdopodobnie był gdzieś na dworze.Martwił sięteż o jego bezpieczeństwo.Nie rozumiał, jak można sztucznie wywołać uderzeniepioruna ani co takiego mogli znaleźć, co zmieniło ich pogląd na tę sprawę. Wszedł do pokoju przyjęć.Jago stała przed oknem.Przytłumioneświatło sprawiało, że jej twarz wyglądała z profilu jak maska; ćwieki lśniły najej mundurze.Patrzyła na jezioro i na zasnute równo chmurami niebo. - Nie próbowaliby tego samego dwa razy - odezwał się.Nie mogąbyć aż tak szaleni. Jago spojrzała na niego i roześmiała się dziwnym, urywanymśmiechem. - Może to właśnie znaczy, że są sprytni.Spodziewają się, żenie potraktujemy tego jako rzeczy oczywistej. - Oni? -.albo on, albo ona.Ateva nie wie, nadi.Próbujemy siędowiedzieć. Uznał, że znaczy to, by nie zawracał jej głowy.Wyjrzał przezokno, co nic mu nie dało. - Idź i poczytaj sobie - rzekła Jago. Jakby można było tak szybko wrócić do katalogów narciarskich.On na pewno nie mógł.Nie znosił informacyjnej próżni; nie podobali mu sięmilczący strażnicy, czający się w jego pokoju przyjęć, ani to, że być możeuzasadnienie ich obecności właśnie w tej chwili wspina się na mur. Poczytaj sobie, akurat.Bren zapragnął, by z okna otwierałsię widok na cokolwiek innego niż na tę monotonną szarość. Stwierdził, że nie jest w nastroju.Za bardzo był zdenerwowary. - Nadi Bren.Odejdź od okna. Nie myślał o takich rzeczach.Zły na siebie, że dał się złapaćdwa razy, potrząsnął głową i cofnął się. Jago patrzyła na niego z pełną niepokoju troską.Oddelegowanado pilnowania głupca, pomyślał Bren, który kręci się wciąż koło okien. - Przepraszam - powiedział. - Myśl, jak ktoś, kto usiłuje cię dopaść - rzekła.- Nieoddawaj im przysług.Idź, usiądź, odpręż się. Zabójca z Gildii, powiedział Banichi.Ktoś, kogo Banichi znał.Spotykał się z nim na gruncie towarzyskim. A jednak nie wiedział, dlaczego ten ktoś złamał zasady? - Jago, jak się zdobywa licencję? - Na co, Bren-ji? - No, wiesz.Gildia.- Nie chciał poruszać z Jago drażliwychtematów.Żałował, że w ogóle zaczął. - Żeby otrzymać licencję od Gildii? Ateva wybiera. Wcale to nie wyjaśniło, co kieruje zdrową umysłowo osobę na tęścieżkę.Jago nie wydawała się takim typem atevy jeśli w ogóle istniał typowyreprezentant tego zawodu. - Bren-ji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]