[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taksamo jak cała reszta.Ale nie skazałem ich na zagładę, gdy mogłem i chciałem touczynić, ponieważ kocham was wszystkich.Żegnaj, Barry. Jeszcze przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem Marekodwrócił się i lekko zbiegł po schodach.Za plecami usłyszał jakiś trzask, alenie odwrócił się.Wybiegł tylnymi drzwiami, a gdy nadeszli bracia Andrew, byłjuż daleko, za szpalerem drzew.Przystanął i wytężył słuch. - Jeszcze jest na górze - oświadczył jakiś głos.- Widzęgo. Barry poodbijał zasłaniające okno deski, aby być bardziejwidocznym z zewnątrz.Marek zrozumiał, że uczynił to, aby dać mu więcej czasu naucieczkę.Nisko pochylony puścił się pędem w kierunku rzeki. - A więc to o to chodziło - powtórzył szeptem Barry, tymrazem zwracając się w stronę orzechowej podobizny Molly.Ująwszy rzeźbę w obiedłonie, usiadł przy odsłoniętym oknie, oświetlony od tyłu blaskiem lampy.- O tochodziło - powtórzył, próbując sobie przypomnieć, czy Molly rzeczywiście zawszesię uśmiechała.Nie podniósł nawet wzroku, kiedy po całym domu rozległ siętrzask płomieni; przytulił jedynie rzeźbioną główkę, jakby chciał ją ochronić. Marek stał na oddalającym się szybko parowcu, wpatrzony wpłomienie, i płakał.Kiedy łódź obiła się o skałę, uruchomił silnik i dalejpopłynęli już z jego pomocą.Dotarłszy do Shenandoah, Marek skierował łódź napołudnie.Płynęli tak, póki masywny parowiec nie zaczął grzęznąć w błocie.Zbliżał się świt.Marek posortował ubrania, które zgarnął przedtem byle jak isporządził paczki z prowiantem.Przyda im się tyle, ile zdołają unieść. Kiedy kobiety zaczną się budzić, da im herbaty, razowca iwysadzi na brzeg.Łódź wyprowadzi na środek rzeki i puści w dryf ku dolinie.Napewno się tam przyda.A potem wraz z dziewczynami ruszy przez las do domu.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]