[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wrzasn¹³emile si³ w p³ucach."To jest to, Kamyk! To jest w³aœnie szczêœcie!" -przekaza³ smok.Pêd powietrza zrywa³ w³osy z g³owy.Po¿eracz Chmur wostatniej chwili wzniós³ siê w górê, gdy prawie dotykaliœmywierzcho³ków fal.P³uca wype³ni³a nam s³ona wilgoæ.Wzbijaliœmy siê coraz wy¿ej.S³ysza³em, jak smocze skrzyd³akroj¹ powietrze.Czu³em napiêcie miêœni pod bia³ym futrem.Po¿eracz Chmur zacz¹³ mruczeæ.Najpierw jednostajnie, potemna coraz to inne sposoby.Odkrywa³em jakieœ systemy w tychmruczeniach, powtarzaj¹ce siê frazy i zawi³e ozdobniki, a¿wreszcie zrozumia³em.Mój towarzysz œpiewa³.Lecieliœmy na wschód, maj¹c wybrze¿e po lewej stronie.Pod nami przesuwa³y siê granatowe plamy wodnych g³êbi ijasne p³achty mielizn.Na morskich falach uwija³y siê ³odzierybackie.Kilkakrotnie widzia³em statki handlowe, spokojnied¹¿¹ce do wyznaczonych celów, a raz wojenny czteromasztowieco czerwonych ¿aglach.Z wysoka wydawa³ siê maleñki jakzabawka puszczona przez dziecko na powierzchniê stawu.¯a³owa³em, ¿e nie lecimy ni¿ej i nie mog³em obejrzeæ godok³adniej, lecz Po¿eracz Chmur pos³a³ mi sugestywny obrazcz³owieka celuj¹cego z paskudnie wygl¹daj¹cej kuszy.Zmienia³y siê krajobrazy wybrze¿a.Zblak³a zieleñ wydmustêpowa³a g³êbokiej ciemnej barwie sosnowych zaroœli, bynagle znów odmieniæ siê w jasne, prawie bia³e strzechyrybackiej osady.Gdzieniegdzie b³yska³y, niczym ³aty naodzieniu w³Ã³czêgi, poletka jaskrawo¿Ã³³tego cukrowca.Zwabiony s³upem dymu, Po¿eracz Chmur zboczy³ w stronêpe³nego morza.Dopala³ siê stateczek, od którego ostrymkursem na zachód oddala³ siê cesarski "wojennik".Smokzni¿y³ lot i zatoczy³ kr¹g, by lepiej siê przyjrzeæ.Ohydnawoñ drapa³a w gardle, wywo³uj¹c md³oœci i zawrót g³owy.Kojarzy³a siê przy tym z czymœ dobrze mi znanym.Gdyzniesmaczony Po¿eracz Chmur wróci³ na poprzedni¹ trasê,poszpera³em w pamiêci i wspomnia³em identyczny zapachsuchego zielska z zapasów P³owego.Stosowa³ je jakoznieczulenie przy silnych bólach zêbów, nastawianiu koœciczy szyciu ran.W du¿ych dawkach by³o niebezpieczn¹trucizn¹, a rozpuszczone w alkoholu sprowadza³o wizje ipowoln¹ œmieræ.Jak widaæ po wypalonej skorupie kolebi¹cejsiê wolno na fali, cesarz surowo egzekwowa³ prawo.Niebawem ciekawe i piêkne widoki wypar³ zmej œwiadomoœci powa¿ny problem.By³o zimno.Wiatr wciska³siê pod ubranie, wykorzystuj¹c najmniejsze szczelinki.Kuli³em siê, owin¹wszy g³owê i szyjê szalem od Miedzianego.¯a³owa³em, ¿e nie jest o kilkanaœcie ³okci d³u¿szy.Nie wyobra¿a³em sobie, ¿e mo¿na tak zziêbn¹æ.Z wolnalodowacia³em.Teraz zrozumia³em, czemu Po¿eraczChmur mia³ grube, puchate futro i temperaturê piecachlebowego.Bez tego po paru godzinach przebywania wpowietrzu spad³by w postaci kawa³ka lodu.Spuœci³em powiekii "hipnotyzowa³em" ból zmarzniêtych uszu.Pewnie dlategoprzegapi³em deltê, portowe miasta i lot wzd³u¿ g³Ã³wnegokoryta rzeki.Zorientowa³em siê dopiero, gdy Po¿eracz Chmurzacz¹³ schodziæ w dó³ d³ugim, ³agodnym œlizgiem.Otworzy³emoczy i, ku swojemu przera¿eniu, zobaczy³em rosn¹cy przednami szklisty mur Zamku Magów.Tego nie by³o w planach.Mieliœmy si¹œæ na uboczu i skromnie zapukaæ do bramy, a nierozbijaæ siê o magiczne œciany.Czerñ i plugastwo! Mójwierzchowiec pokona³ szczyt muru z minimalnym zapasem.Przechyli³ siê na prawe skrzyd³o i, wykorzystuj¹c zab³¹kanypowietrzny strumieñ, okr¹¿y³ jedn¹ z wie¿ nonszalanckim³ukiem.Nastêpne wie¿e potraktowa³ jak w grze "kamyczki-strumyczki".Przeskakiwa³ z dachu na dach, szybuj¹c lekko.Popisywa³ siê po prostu.Prosi³em, ¿eby przesta³.Ostrzega³em przed Starszyzn¹ Krêgu i nieprzyjemnoœciami,jakie mog¹ tu spotkaæ nachalne smoki.Groch o œcianê.Smocze popisy skoñczy³y siê gwa³townie i nieprzyjemnie.Kreœl¹c w powietrzu pêtle, wpadliœmy w œcianê gêstej ulewy.Nagle oœlepliœmy.Po¿eracz Chmur, zaskoczony i zszokowany,usi³owa³ cofn¹æ siê, t³uk¹c bezsensownie skrzyd³ami.Zaczepi³ jednym o fragment architektury i runêliœmy.Œwiatmachn¹³ koz³a.Zacz¹³em ¿egnaæ siê z ¿yciem.Upadek skoñczy³siê okropnym wstrz¹sem, chyba na moment straci³emprzytomnoœæ.Nastêpne, co pamiêtam, to ogród do góry nogami.Wisia³em g³ow¹ w dó³, zaczepiony stop¹ w asekuracyjnejpêtli.Doko³a ros³a marchewka.Mignê³o mi, ¿e coœ musi w tymbyæ - ju¿ drugi raz zlecieliœmy w jarzynki."Przepraszam" - dobieg³o ze strony Po¿eracza Chmur.Tylkotyle.Naprawdê.Markotny Po¿eracz Chmur liza³ zranioneskrzyd³o, a ja usi³owa³em siê uwolniæ.Nie zd¹¿y³em.Zobaczyliœmy, jak szar¿uje na nas zdumiewaj¹ca postaæ.Wojownik w efektownie rozwianej szacie, z w³osem zje¿onym wbitewnym szale i d³ugim, b³yszcz¹cym ostrzem wzniesionym nadg³ow¹.W mgnieniu oka wyobrazi³em sobie rzeŸ, do jakiejmog³o dojœæ ju¿ za moment.Rannego, rozszala³ego Po¿eraczaChmur, krew tryskaj¹c¹ strumieniami, oderwane rêce i nogi.Ito w³aœnie teraz, gdy chcia³em zdawaæ egzamin! Zrobi³em to,co pierwsze przysz³o mi do g³owy.Tu¿ przed nosem napastnikapojawi³a siê ¿elazna krata
[ Pobierz całość w formacie PDF ]