[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Zak³ad?! —jêkn¹³ Promieñ.— Jaki zak³ad?Bola³o go siedzenie, zniewa¿one wê¿owym ogonem, a w zêbach zgrzyta³ piasek.Ten sen by³ jakoœ dziwnie realny i coraz mniej mu siê to podoba³o.— Co ja tu robiê?!— Aktualnie nie ¿yjesz.Umar³eœ, a to wszystko doko³a.to tylko resztki twej pamiêci.— Umar³em? Dlaczego?— Cukierki — odrzek³a Bogini tajemniczo, z kpi¹cym uœmieszkiem.— I co dalej? — spyta³ Promieñ bezradnie.— Przegra³eœ, wiêc p³acisz.Zanim Promieñ znów zd¹¿y³ otworzyæ usta, otoczenie zmieni³o siê w mgnieniu oka.Nagle stali oboje w ciemnym, ponurym miejscu — na skraju ogromnego leja o stromych œcianach, w którym panowa³ ci¹g³y ruch, jakby k³êbi³o siê tam robactwo.Stamt¹d te¿ wydobywa³ siê jednostajny ha³as, przeci¹g³y jêk i skrobanie.Czuæ by³o równie¿ ohydny fetor.Promieñ wytê¿y³ wzrok we wstrêtnym, sinym pó³mroku i wstrz¹snê³o nim odkrycie, ¿e w dole k³êbi siê istotnie robactwo — lecz ludzkie.Niezliczone rzesze nagich cia³, wspinaj¹ce siê na œciany, zeœlizguj¹ce siê znów w owo piekielne k³êbowisko, gdzie ka¿dy walczy³ z ka¿dym, by utrzymaæ siê choæ na moment na powierzchni.Po chwili Promieñ zacz¹³ odró¿niaæ kobiety i mê¿czyzn, starców i m³odych.Nie dostrzeg³ ¿adnego dziecka, lecz widaæ by³y za s³abe, wiêc pewnie tonê³y.a mo¿e wcale ich tu nie by³o.— Nie ma tu dzieci — powiedzia³a Bogini, jakby s³ysz¹c jego myœli.— One dostaj¹ nastêpn¹ szansê.200— Co to jest? — wyszepta³ Promieñ zdrêtwia³ymi wargami.Widok by³ przera¿aj¹cy.— Œmietnisko dusz.Odpadki.Ci, którzy zgnili tak, ¿e nic ju¿ nie da siê z nich zrobiæ.Jest tu wszystko, co tylko chcesz: okrucieñstwo, ob³uda, pycha, zawiœæ, chciwoœæ prowadz¹ca do zbrodni, ojcobójstwo i matkobójstwo, oszczerstwo, nienawiœæ, rozwi¹z³oœæ, miernota i bezmyœlnoœæ.a wszystko najwy¿szej próby.¯adnych drobnych wykroczeñ w rodzaju kradzie¿y jab³ek z cudzego sadu.Niez³a kolekcja.Bogini przechyli³a siê lekko, patrz¹c w dó³ z min¹ gospodyni oceniaj¹cej stan dojrza³oœci kompostu.— No, czas na ciebie.Pchnê³a Promienia niedbale w plecy.Ch³opak chwia³ siê przez sekundê na skraju piekielnego do³u.Jego rêce rozpaczliwie drapa³y powietrze, a¿ jedna trafi³a na skraj zielonej sukni i wczepi³a siê w ni¹ z ca³ej mocy.Bogini z obojêtnoœci¹ maluj¹c¹ siê na piêknej twarzy próbowa³a pozbyæ siê ciê¿aru.Takim ruchem, jakby strzepywa³a paj¹ka.— Bez grymasów, proszê — powiedzia³a tonem matki strofuj¹cej dziecko, które nie chce jeœæ owsianki.Przera¿enie sparali¿owa³o Promienia niemal ca³kowicie.Wszystkie si³y wk³ada³ tylko w to, by nie wypuœciæ zbawczej fa³dy.A tymczasem olbrzymka z ³atwoœci¹ odgina³a mu palce, jakby by³y ŸdŸb³ami trawy.Zacisn¹³ powieki, marz¹c o przebudzeniu.Nie by³ w stanie wydaæ g³osu ze œciœniêtego gard³a.Tylko w g³êbi ducha wy³ jak zwierzê: „Nie chcê! Nie chcê! Nie tam! Tylko nie tam! Maamoo! Maaaamooo!".Tkanina wyœliznê³a mu siê spomiêdzy palców, run¹³ w dó³.i spad³ na coœ twardego i sypkiego.Znów s³ysza³ szum oceanu.Zerkn¹³ przez szparê lekko uchylonych powiek.Le¿a³ na piasku, zwiniêty w ciasny k³êbek na kszta³t p³odu, nie móg³ przestaæ dygotaæ.Czyjaœ rêka zaczê³a delikatnie g³askaæ jego kark i plecy i nie przestawa³a, póki nie uspokoi³ siê na tyle, ¿e zdo³a³ zmieniæ pozycjê.Wtedy okaza³o siê, ¿e owa pieszczotliwa d³oñ nale¿a³a do NIEJ.Tym razem jednak w³adczyni zaœwiatów mia³a normalne rozmiary, a jej oczy zmieni³y barwê na zielon¹ — pod kolor sukni.— Czemu.? —jêkn¹³ Promieñ.— „Czemu" mia³eœ tam trafiæ, czy „czemu" ciê wyci¹gnê³am? — Jej szmaragdowe oczy zwêzi³y siê kpi¹co.— Oba.— Odœwie¿ê ci zatem pamiêæ, Zwyciêski Promieniu Œwitu.Kiedy rozmawialiœmy ostatnim razem, by³eœ aroganckim bydlakiem.Uwa¿a³eœ siê, s³usznie zreszt¹, za najpotê¿niejszego maga na ziemi.Tyle tylko, ¿e nie mia³eœ w³adzy nad w³asn¹ œmierci¹.Trafi³eœ do Oka Œwiata i oœmieli³eœ siê zrobiæ mi propozycjê.201Mia³am daæ ci drugie ¿ycie, a ty che³pi³eœ siê, ¿e zostaniesz w³adc¹ œwiata i takie tam ró¿ne bzdury.Promieñ s³ucha³ z oczami w s³up, nie wierz¹c w³asnym uszom.— To niemo¿liwe.— stêkn¹³.Bogini klasnê³a w rêce i rozeœmia³a siê serdecznie.— Niestety, mo¿liwe! — zawo³a³a radoœnie.— To by³o cudowne! Dawno siê tak nie bawi³am.Ma³y, malutki magik.a tak zadufany, jakby by³ bogiem samym! A przecie¿ wszystko, nawet magiê, dosta³eœ ode mnie.Och, œmia³am siê, a¿ gwiazdy zmienia³y swe drogi! Zupe³nie ci do g³owy wtedy nie przysz³o, ¿e zapomnisz o wszystkim, gdy tylko twoja dusza zagnieŸdzi siê w nowym ciele.Co prawda Los próbowa³ pchaæ ciê trochê w stronê celu, ale krêci³eœ siê w kó³ko, jak ¿uk po kartce papieru.No i okroi³am ci nieco talent — rozeœmia³a siê znów z³oœliwie.— Kim by³em przedtem? — spyta³ Promieñ.— Stworzycielem?— Zgad³eœ.Baaardzo silnym Stworzycielem.— A czemu.?— Dostarczy³eœ mi rozrywki — odpowiedzia³a, znów uprzedzaj¹c jego pytanie.Jej twarz z³agodnia³a, nabieraj¹c wyrazu macierzyñskiej czu³oœci.— Trochê jednak siê zmieni³eœ.Lubisz koty.Staæ ciê teraz na bezinteresownoœæ.Czasami.Nawet na wspó³czucie, choæ to rzadko ci siê zdarza.A poza tym.wzywa³eœ mnie.Krzycza³eœ „mamo".A przecie¿ to ja jestem Matk¹ Œwiata.Matk¹ wszystkiego, wiêc i twoj¹.— Jeœli to wszystko prawda.— powiedzia³ Promieñ uroczyœcie —.to w poprzednim wcieleniu by³em koszmarnym pó³g³Ã³wkiem.W³adza nad œwiatem, te¿ coœ.Na co komu w³adza nad ca³ym œwiatem? Idiotyczne.— A wiêc ju¿ nie chcesz w³adzy nad œwiatem?— Wola³bym w³adzê nad w³asnym rozumem, bo chyba w³aœnie go tracê.— Có¿, trochê jednak ci u³atwi³am pocz¹tki.Arystokratyczny ród, niema³y talent, by³eœ bogaty.Promieñ wzruszy³ ramionami.— Pieni¹dze? I co z tego? Mia³em za to koszmarnych rodziców.To te¿ by³o z góry ustalone?— Oczywiœcie.— Bogini rozeœmia³a siê z³oœliwie.— Taki ma³y ¿arcik.— A ja nie uwa¿am tego za zabawne! Dlaczego mi to zrobi³aœ? Ten zimny sukinsyn znêca³ siê nade mn¹!— Lubiê subtelne figle.To by³o o tyle œmieszne, ¿e w poprzednim ¿yciu zd¹¿y³eœ sp³odziæ dziecko.Ono mia³o w³asne dzieci i tak dalej, a¿ do twojego ojca, który zreszt¹ pod wzglêdem charakteru wydaje siê doskona³ym odbiciem dawnego ciebie.W pewnym sensie jesteœ swoim w³asnym praprawnukiem.I czy to nie zabawne?202— Cha, cha, cha.— powiedzia³ Promieñ ponuro.— Czy teraz zostanê tutaj ? — spyta³, tocz¹c spojrzeniem po pla¿y.Bogini wsta³a.Znów wydawa³a siê bardzo wysoka i onieœmielaj¹ca.— Mam co do ciebie inne plany.Wrócisz i to nawet w stare cia³o.Zbyt wiele z tob¹ zabawy, by tak od razu wrzucaæ ciê do kot³a.Przydasz siê jeszcze.Promieñ mimowolnie zrobi³ minê kopniêtego psa.— I jeszcze coœ.Podejdziesz do Stalowego, spojrzysz mu w oczy i powiesz, ¿e jestem z niego bardzo niezadowolona.I ¿e ukarzê go znacznie surowiej, jeœli nie przestanie produkowaæ swoich ³akoci.Robiê cuda, ale to nie znaczy, ¿e je lubiê.Cuda wprowadzaj¹ niepotrzebne zamieszanie.A teraz wracaj.Promienia ogarnê³a s³aboœæ.Wszystko doko³a zamazywa³o siê, pla¿ê i ocean zalewa³a ciemnoœæ.Wraca³.* * *Wsta³ blady, zimny œwit—jak to w górach jesieni¹.Z ust ludzi unosi³y siê ob³oczki pary.Wiatr Na Szczycie zwiesi³ bezsilnie rêce.Straszliwa lodowata zgroza nie opuszcza³a go od chwili, gdy przera¿ony Wilk imieniem Wy¿ynny przyniós³ na rêkach Myszkê.Ch³opiec nie oddycha³, by³ bledziutki i mia³ sine usta.Zaczyna³ sztywnieæ, co oznacza³o, ¿e œmieræ dosiêg³a go ju¿ kilka godzin temu.Wiatr ogl¹da³ szczup³e cia³o ma³ego Wêdrowca, szukaj¹c œladów przemocy.Nie znalaz³ niczego.¯adnych ran, ¿adnych otaræ skóry ani siñców na szyi, œwiadcz¹cych o duszeniu.Wygl¹da³o na to, ¿e Myszka zasn¹³ i ju¿ siê nie obudzi³.W mgnieniu oka z³a nowina obieg³a ca³¹ osadê.Ubolewano z powodu tak strasznego nieszczêœcia, a jednoczeœnie wszyscy mieszkañcy odczuli niepokój.Œmieræ w czasie Strzy¿y — z samego gruntu œwiêta ¿ycia i p³odnoœci — by³a bardzo z³ym znakiem.Zaczêto zwo³ywaæ ch³opców z Drugiego Krêgu i wtedy poczyniono nastêpne, nie mniej wstrz¹saj¹ce odkrycia.Jako drugiego odnaleziono Iskrê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]