[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chcia³ j¹ zagarn¹æ dla siebie, nie mog¹c jej nic daæ.Jedyne, co móg³ zaproponowaæ, to ¿a³osn¹ egzystencjê na ruinach zameczku, wœród paru krów, koni, owiec, doœæ licznego drobiu, znacznie liczniejszych szczurów i nietoperzy oraz trzech osób s³u¿by: starego lokaja, kucharki i dziewki do wszystkiego.Nie takim bogactwem pragn¹³ j¹ obdarzyæ! Czemu¿, jak kretyn, tak bez opamiêtania trwoni³ spadek po ciotecznej babce, co mu do g³upiego ³ba strzeli³o, ¿eby obsypywaæ z³otem jakieœ idiotyczne kurtyzany, fetowaæ cyrkowców i chórzystki z opery, rozdawaæ przyjacio³om i wrogom najlepsze konie, przegrywaæ po salonach dzikie sumy, a wygrane zostawiaæ s³u¿bie.?! Ta s³u¿ba jest teraz dziesiêæ razy bogatsza od niego.Cymba³ grzmi¹cy.!!!Samokrytykê odpracowa³ sam ze sob¹ rzetelnie, ale niewiele to pomog³o.Jedyny ratunek, Wielki Diament, znów zacz¹³ natrêtnie pchaæ mu siê na myœl.Gdyby zdo³a³ siê nim pos³u¿yæ.O nie, teraz ju¿ by nie robi³ z siebie idioty, ¿adnej g³upiej rozrzutnoœci, zainwestowaæ rozumnie i daæ sobie spokój z ¿yciem ponad stan.Ta przecudowna dziewczyna nie prezentuje ¿adnych rozszala³ych kaprysów, to anio³ z nieba, a nie grymaœna kokota.¯y³ jako tako i nie chodzi³ w ³achmanach tylko dziêki racjonalnym pogl¹dom wierzycieli.Zdaj¹c sobie sprawê, ¿e ze zrujnowanego dok³adnie d³u¿nika niczego nie wydoj¹, woleli cierpliwie poczekaæ na poprawê jego losu.Bogaty o¿enek wci¹¿ wydawa³ siê wielce prawdopodobny i sami gotowi byli mu raiæ ró¿ne w³aœciwe partie, dziwi¹c siê tylko z lekk¹ irytacj¹, ¿e nie bierze wdowy po bankierze, mo¿e i niezupe³nie m³odej, ale tarzaj¹cej siê w dostatkach i jeszcze ca³kiem na chodzie.A córka kupca winnego, milionera, a¿ siê trzês³a do niego.Lada chwila powinien siê za³amaæ i coœ z tego wybraæ.W oczekiwaniu tej radosnej chwili wci¹¿ karmili go i odziewali na kredyt.Nawet w³asnego konia, oddanego w zastaw, móg³ wicehrabia w razie potrzeby wypo¿yczaæ.Wicehrabia zaœ teraz ju¿ ogl¹da³ diament codziennie i ba³ siê wybuchu afery.By³ œwiêcie przekonany, ¿e w razie najmniejszego sw¹du, straci³by Klementynê bezpowrotnie.Gryz³ siê tak, ¿e sposêpnia³ i nawet nieco zmieni³ siê na twarzy.Mo¿e by i zmarnia³ doszczêtnie albo pope³ni³ jakieœ g³upstwo, gdyby nie wtr¹ci³ siê los.Los przybra³ postaæ deszczu, który lun¹³ znienacka.Wicehrabia stercza³ w³aœnie ponuro przed wystaw¹ jubilera, którego wcale nie zamierza³ odwiedzaæ, bo na nic siê jeszcze nie zdecydowa³, a widok wszelkich klejnotów denerwowa³ go niewymownie, wystawie przygl¹da³ siê zatem masochistycznie.Na stan nieba nie zwraca³ ¿adnej uwagi, nag³a ulewa zaskoczy³a go, odwróci³ siê gwa³townie w poszukiwaniu jakiegoœ schronienia i ujrza³ hrabiego Dêbskiego w krytym powozie, zwalniaj¹cym tu¿ przed nim.Hrabia dostrzeg³ go w tym samym momencie, kaza³ zatrzymaæ i zaprosi³ m³odzieñca najpierw do pojazdu, a potem do siebie.Klementyny nie by³o, bawi³a gdzieœ w goœcinie.Obaj usiedli przy winie, czekaj¹c na jej powrót, wyj¹tkowo bowiem nie mieli w planach ¿adnej wieczornej rozrywki.Hrabia Dêbski na zaburzenia wzroku nie cierpia³.O rêkê córki bywa³ proszony niezliczon¹ iloœæ razy od chwili, kiedy ukoñczy³a piêtnaœcie lat, objawy rozmaitych gwa³townych uczuæ by³y mu doskonale znane, pamiêta³ nawet doœwiadczenia w³asne.Domyœla³ siê, na co ciê¿ko choruje zgnêbiony wicehrabia, lubi³ go, zna³ rodzinê, ceni³ niegdyœ jego ojca, pozwoli³ sobie teraz na wspó³czucie, aczkolwiek zachêcaæ go do oœwiadczyn nie mia³ najmniejszego zamiaru.Chcia³ mu tylko nieco ul¿yæ.Wicehrabia na ogl¹danej przed chwil¹ wystawie zauwa¿y³ miêdzy innymi rubinowe spinki, których sam by³ niegdyœ szczêœliwym posiadaczem, i widok nape³ni³ go g³êbokim rozgoryczeniem, po³¹czonym ze wstrêtem do siebie.Pierwsze ¿yczliwe s³owo pozbawi³o go równowagi i opanowania.Coœ w nim pêk³o.- Masz pan, hrabio, do czynienia z bydlakiem i kretynem - rzek³ gwa³townie.- Powinien pan wezwaæ s³u¿bê i wyrzuciæ mnie za drzwi.Sam, dobrowolnie, nie wyjdê, nie zdobêdê siê na to.Kocham pannê Klementynê do szaleñstwa, wyznajê to, ¿eby unikn¹æ nieporozumieñ.Nie proszê pana o jej rêkê, za nic, nie oœmielam siê, tak jak nie oœmieli³em siê dotychczas wyjawiæ jej moich uczuæ.Chory jestem od tego.- Doœæ osobliwe stanowisko - zauwa¿y³ hrabia dyplomatycznie i ³agodnie.- Ci¹¿y na panu jakaœ.hm.nieprzyjemnoœæ?- Ci¹¿y, jedna, zasadnicza.Nie mam pieniêdzy, straci³em wszystko, jestem nêdzarzem.Nie wiem, co zrobiæ, bo nie przywi¹¿ê do mojej nêdzy kobiety, któr¹ kocham ponad wszystko na œwiecie, a ¿yæ bez niej nie potrafiê.Mówi³ pan, ¿e zmizernia³em, nic dziwnego, karmiê siê g³Ã³wnie wyrzutami sumienia, a to niestrawne po¿ywienie.Darowaæ sobie nie mogê, ¿e by³em takim g³upcem, dopiero niedawno.no, ju¿ prawie trzy lata.oprzytomnia³em i spojrza³em prawdzie w oczy.Owszem, przyznajê, myœla³em o bogatym o¿enku, ale z chwil¹ ujrzenia pañskiej córki moje myœlenie skoñczy³o siê jak no¿em uci¹³.Raczej strzelê sobie w ³eb.Hrabia Dêbski mia³ pogodne usposobienie i du¿y zasób poczucia humoru.Wyznanie go rozœmieszy³o, bo kwestie finansowe wœród przeszkód w ewentualnym poœlubieniu Klementyny sta³y akurat na ostatnim miejscu.- To rzadko bywa najlepszym rozwi¹zaniem - przerwa³, taktownie kryj¹c rozweselenie i dolewaj¹c wina niezwyk³emu konkurentowi.- A co w³aœciwie panu zosta³o? Bo z ka¿dego maj¹tku zawsze coœ zostaje.- Zosta³o - przyzna³ wicehrabia z gniewnym sarkazmem.- Kilka krów, kilka œwiñ.Poœlubiê kobietê, któr¹ uwielbiam, i uszczêœliwiê j¹ koniecznoœci¹ karmienia nierogacizny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]