[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trup znik³.Zatrzyma³am siê w rozpêdzie, bo tknê³o mnie, ¿e znów mieszam czasy i wydarzenia, a Marta zaczê³a siê pukaæ w czo³o.— Opamiêtaj siê, trup le¿y w moim pokoju.Ju¿ siê do niego przyzwyczai³am.— W twoim pokoju, s³usznie.To czekaj, co ten Grocholski mo¿e robiæ w telewizji? Radca prawny, by³y prokurator.— A nie lepiej, ¿eby Grocholski rz¹dzi³ mafi¹, a Pêtak siê spali³.? Chocia¿ nie, masz racjê, taki cichy radca prawny telewizji! Pêta siê wszêdzie, ze wszystkimi mo¿e gadaæ i tak dalej, ma dostêp.— Doskonale, pozorne zniszczenie archiwalnych taœm ju¿ mamy, £ukasz dopada tych starych materia³Ã³w, jak idiota radzi siê Grocholskiego, Grocholski szuka u ciebie, Pêtak go tam dopada.— Wiêc morderc¹ bêdzie Pêtak? — ucieszy³a siê Martusia.— No, wreszcie go mamy! Mo¿e to i lepiej, ¿e nikt z telewizji.— Podwójnym morderc¹.Ale jakoœ go musimy do tej telewizji wpasowaæ.Kajtek i Pawe³ek s³uchali z wielkim zainteresowaniem, nie wtr¹caj¹c siê wcale, chichocz¹c tylko od czasu do czasu.Kajtek w koñcu nie wytrzyma³, podsun¹³ zachêcaj¹co kandydaturê jakiegoœ Wrednego Zbinia.Martusia wpad³a w euforiê.— Kto to jest Wredny Zbinio? — spyta³am surowo.— Ach, taka pluskwa i supergnida! Wymarzony Pêtak! Siedzi nad Dominikiem, nawet nad Tyciem, i judzi, ¿e te¿ mi od razu do g³owy nie przyszed³, zdolny do wszystkiego, to przecie¿ on nam utr¹ci³ ten poprzedni scenariusz! Krakowskiej telewizji wyrwa³ z rêki kasowy serial, w ostatniej chwili, wa³a zrobi³ z Dominika, Tycio poszed³ na ustêpstwo, jakby gówno jad³, ale poszed³, i niech siê w blondynkê przemieniê, jeœli nie za gruby szmal, bo haka na niego nie maj¹.!— O ile wiem, nie musisz siê przemieniaæ — wtr¹ci³ delikatnie Pawe³ek, patrz¹c na jej w³osy.— Ty g³upi jesteœ, ja mam rozjaœnione! — obrazi³a siê Martusia.— Czy ten Wredny Zbinio odwala³by w³asn¹ rêk¹ mokr¹ robotê? — wtr¹ci³am siê, ju¿ usi³uj¹c myœleæ twórczo.— Nie wynaj¹³by jakiegoœ?Odpowiedzieli mi wszyscy troje razem, przy czym zdania by³y podzielone.Wredny Zbinio podobno do wysi³ków fizycznych siê nie pcha³, chocia¿ grywa³ w golfa i w tenisa, wiêc kondycjê posiada³, ogólnie lubi³ wys³ugiwaæ siê kim popad³o, z drugiej jednak¿e strony do intryg przejawia³ wielki talent i powinien mieæ doœæ rozumu, ¿eby w swoje prywatne zgryzoty nikogo obcego nie wprowadzaæ, zatem mordowaæ móg³ zarówno osobiœcie, jak i przez pos³y.Wysz³o na to, ¿e otwiera siê przede mn¹ szeroki wachlarz mo¿liwoœci, u¿ywaæ do ró¿nych czynów mog³am, kogo chcia³am.Zgodnie z moimi wyliczeniami Bartek pojawi³ siê po kwadransie.Usiad³ przed ekranami, puœcili mu po¿ar od pocz¹tku.Grzecznie poprosi³, ¿eby mu ktoœ mniej wiêcej streœci³ akcjê, a przynajmniej wyjaœni³, o co chodzi i czemu maj¹ s³u¿yæ te piromañskie efekty.Spe³ni³yœmy jego proœbê tak gorliwie, ¿e zg³upia³ z tego doszczêtnie, Martusia bowiem k³ad³a nacisk na scenariusz, a ja na t³o z dawnych czasów.— Nie macie przypadkiem ogólnego konspektu? — spyta³ w koñcu ¿a³oœnie.— Ten Pudlak.On tu jest, czy go nie ma?— Jeszcze nie wiemy — odpar³a jedna z nas.— Nie ma, on ju¿ le¿y trupem gdzie indziej — odpar³a druga.Kajtek i Pawe³ek zachichotali.— W konia mnie tu robicie? — zdziwi³ siê Bartek.— Gdzie¿byœmy, coœ ty, w ¿yciu! — zapewni³a go ¿arliwie Martusia.— Konspekt jest, Joanna ma w komputerze.— I nie tylko, ty masz wydruk u siebie — przypomnia³am.— Ale ja nie jadê do domu! Mówi³am, do ciebie, proszê bardzo, a potem na rozpustê i nic mnie od tego nie powstrzyma!— Nie ma po¿aru — uspokoi³ nas Bartek ³agodnie.— To znaczy jest po¿ar, owszem, ale co do konspektu, to niekoniecznie dzisiaj.Jutro, na przyk³ad, wezmê od Marty, umówimy siê.Jak ty jesteœ z zajêciami?Nie wtr¹ca³am siê w ich uzgodnienia, poniewa¿ natchnienie we mnie rozkwita³o, chcia³am ju¿ wracaæ do siebie i siadaæ przy klawiaturze.Coœ tam sobie ustalili.Za¿¹da³am tego ca³ego widowiska na kasetach VHS, bo chcia³am mieæ do niego sta³y dostêp, fragmenty mog³y siê okazaæ bezcenne, nie musia³abym szczegó³owo opisywaæ gotowych widoków.Poza tym korci³ mnie ten z garbkiem na nosie.Porzuci³am telewizjê i uda³am siê do domu, niemal si³¹ wlok¹c ze sob¹ Martusiê.Uwolni³am j¹ dopiero, kiedy akcja posunê³a nam siê nieŸle do przodu i mordowanie S³odkiego Kocia stanê³o, mo¿na powiedzieæ, u progu.Podwójny szanta¿ sta³ siê faktem dokonanym, S³odki Kocio, który jeszcze nie mia³ u nas nazwiska, dzia³a³ najbardziej aktywnie, Grocholski, poœrednicz¹cy w tym interesie, gromadzi³ ¿er dla siebie, P³ucek zaœ, zagro¿ony dwustronnie, uprawia³ w tle kreci¹ robotê.Mocno to wszystko by³o skomplikowane, wiêc rozwój akcji zapisa³am w punktach, bez wnikania na razie jeszcze w szczegó³y.* * *¯ycie prywatne naszych scenariuszowych bohaterów nie nastrêcza³o mi zbyt wielkich trudnoœci, tak zwane stosunki miêdzyludzkie zna³am raczej dobrze.W ci¹gu trzech dni pracy bez udzia³u Martusi pok³Ã³ci³am ze sob¹ dwie pary, jedn¹ ma³¿eñsk¹, a drug¹ niezupe³nie zalegalizowan¹, prawie pogodzi³am zwaœnionych kochanków i pog³êbi³am jedn¹ mi³oœæ bez wzajemnoœci.Mi³oœæ bez wzajemnoœci okaza³a siê szalenie u¿yteczna, bo samotna i nieszczêœliwa heroina dysponowa³a wolnym czasem i mog³a œledziæ upatrzony przedmiot westchnieñ.Dziêki czemu dostrzeg³a wokó³ niego tajemnicze poczynania przestêpcze.Tu mnie oczywiœcie zastopowa³o, bo te bebechy telewizyjne wci¹¿ by³y mi obce.Zadzwoni³am do Marty.— Gdzie jesteœ? — spyta³am na wstêpie.— Na twoich schodach — odpar³a radoœnie.— Na pierwszym piêtrze, Bartek te¿ idzie, ale kawa³ek za mn¹, bo skoczy³ naprzeciwko po piwo.Mam kasety.Ucieszy³am siê nadzwyczajnie.— Jak wesz³aœ, nie dzwoni¹c?— Jakaœ twoja s¹siadka akurat wychodzi³a.Mo¿e pogadamy, jak ju¿ dotrê na trzecie, co.?Zgodzi³am siê chêtnie, pootwiera³am wszystkie drzwi i od razu wyjê³am szklanki.Bartek poœwiêci³ na zakup zaledwie piêæ minut, ale przez te piêæ minut Martusia zd¹¿y³a poinformowaæ mnie, ¿e ca³kiem nie wie, co robiæ, bo Dominik wprawdzie jej nie kocha, ale chce, ona go kocha, ale nie chce, to znaczy nie, te¿ chce, ale nie chce go kochaæ, i znów siê szarpie.Szarpanie, mimo wszystko, wygl¹da³o jakoœ pogodniej, wiêc powstrzyma³am siê od komentarzy.Bartek pojawi³ siê po chwili, przeprosi³ za nieoczekiwane najœcie, co nie mia³o ¿adnego sensu, bo by³ przecie¿ potrzebny, i znów przyst¹piliœmy do ogl¹dania po¿aru.Wymyœli³am ten po¿ar i czepia³ siê mnie teraz jak rzep psiego ogona.Pociech¹ by³a mi myœl, ¿e pogorzelec mnie nie zna, nie ma pojêcia o moich wizjach i nie przyleci z awantur¹ oraz ¿¹daniem odszkodowania.Ogl¹daliœmy to zaœ g³Ã³wnie z uwagi na dŸwiêk.— S³uchaj, myœmy przy ogl¹daniu w ogóle nie zwrócili uwagi na to, co tam s³ychaæ — powiedzia³a Martusia z przejêciem.— Na odg³osy dooko³a.Ca³e ludzkie gadanie nam uciek³o, bo sami robiliœmy ha³as.Teraz pos³uchaj.A, na koñcu jest jeszcze dokrêtka, Pawe³ek pojecha³ zrobiæ pogorzelisko, tak sobie, na wszelki wypadek.— I tak jestem bardzo niezadowolona, ¿e ¿aden z nich nie doczeka³ powrotu pana domu — oznajmi³am potêpiaj¹co.— Nale¿a³o popatrzeæ, jak zareaguje i co zrobi.I co z tym sejfem, otworzy³ go czy nie?— W ka¿dym razie usun¹³, bo na pogorzelisku ju¿ nie ma sejfu.Sama zaraz zobaczysz.— Piwo jest zimne — zawiadomi³ Bartek.— Bardzo dobrze.Czekajcie, schowam resztê do lodówki.Rych³o po¿a³owa³am, ¿e nie mam s³uchu dzikiego zwierzêcia, bo melan¿ akustyczny panowa³ tam potê¿ny.Wœród krzyków, trzasków, huków i ogólnego rejwachu ledwo od czasu do czasu udawa³o siê wyodrêbniæ fragmenty zrozumia³ych s³Ã³w.Byæ mo¿e wywrzeszczanych g³oœniej albo bli¿ej kamery.Najlepiej wychodzi³y okrzyki stra¿aków, ale i ludzie robili, co mogli.„.¿yli bombê.” zabrzmia³o wyraŸniej oraz „.dnego nie trafi.”, co odczytaliœmy zgodnie jako: „na biednego nie trafi³o”, „
[ Pobierz całość w formacie PDF ]