[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ociê¿a³ym ruchem stwór uniós³ siê i stan¹³ wœród g³azów.Mia³ kszta³ty cz³owieka, ale jasne by³o, ¿e nie pochodzi³ z rodu ludzkiego.Liczy³ sobie dobre dwanaœcie stóp, a wokó³ pasa mia³ kilka nie garbowanych skór ozdobionych kawa³kami koœci, metalu i sznurami kolorowych paciorków - byæ mo¿e klejnotów - które tworzy³y rodzaj spódniczki.Ale nie to ró¿ni³o go najbardziej od ludzi.Po pierwsze nie mia³ w ogóle szyi.Jego bezw³osa, niemal pozbawiona rysów g³owa le¿a³a niczym jab³ko na kwadratowych, pokrytych szorstk¹ skór¹ ramionach.Tu³Ã³w by³ jedn¹ prost¹ kolumn¹, z której wyrasta³y rêce i nogi, okr¹g³e i nieproporcjonalnie grube jak kawa³ki rury.Spódniczka - zakrywa³a kolana, ³ydki zaœ zas³oniête by³y przez ska³y.£okcie jego ogromnych r¹k tworzy³y potê¿ne zawiasy, a przedramiona wielkoœci¹ dorównywa³y ramionom.D³onie by³y niezrêczn¹, grubokoœcist¹ karykatur¹ ludzkich; mia³y tylko trzy palce, z których jeden by³ kciukiem wyposa¿onym wy³¹cznie w pojedynczy staw.W prawej d³oni olbrzym trzyma³ okut¹ zardzewia³ym ¿elazem pa³kê, której - zdawa³oby siê - nawet taki potwór nie powinien daæ rady podnieœæ.A jednak wielka rêka unosi³a j¹ z tak¹ ³atwoœci¹, z jak¹ Carolinus trzyma³ swoj¹ laskê.Olbrzym otworzy³ usta.- Hê! - wyda³ g³os.- He! He!DŸwiêk ten zmrozi³ ich.By³ to niewiarygodnie niski chichot, jeœli mo¿na w ogóle coœ takiego sobie wyobraziæ.I choæ g³os ten brzmia³ nisko niczym tuba, wyraŸnie dobiega³ z gard³a stwora.Nie by³o w tym nic œmiesznego.Po wydaniu g³osu monstrum zamilk³o i œledzi³o swymi okr¹g³ymi, bladoniebieskimi oczami ruchy wielkiego œlimaka.Jim otworzy³ swój smoczy pysk i dysza³ jak pies po d³ugim biegu.Z ty³u Smrgol poruszy³ siê wolno.- Tak - zadudni³ ze smutkiem, trochê jakby do siebie - tego siê obawia³em.Olbrzym.W ciszy, która póŸniej nast¹pi³a, sir Brian zsiad³ z konia i zacz¹³ poprawiaæ poprêgi siod³a.- Spokojnie, Blanchard - powiedzia³ cicho.Ale wielki bia³y rumak trz¹s³ siê tak gwa³townie, ¿e nie móg³ ustaæ w miejscu.Brian potrz¹sn¹³ g³ow¹ i puœci³ poprêgi.- Wygl¹da na to, ¿e muszê walczyæ pieszo - powiedzia³.Pozostali obserwowali Carolinusa.Czarodziej wspar³ siê na swej lasce i wygl¹da³ rzeczywiœcie staro, zmarszczki na jego twarzy pog³êbi³y siê.Przypatrzy³ siê olbrzymowi, a potem odwróci³ do Jima i dwóch pozosta³ych smoków.- Ca³y czas mia³em nadziejê - rzek³ - ¿e nie dojdzie do tego.Jednak - wskaza³ rêk¹ zbli¿aj¹c¹ siê larwê, milcz¹cego Bryagha i przygl¹daj¹cego siê im olbrzyma - jak widzicie, œwiat nie zawsze toczy siê w tê stronê, w któr¹ chcemy, i trzeba go wstrzymywaæ i na nowo kierowaæ.Skrzywi³ siê, wyci¹gn¹³ buteleczkê, czarkê i poci¹gn¹³ ³yk mleka.Chowaj¹c z powrotem naczynia zwróci³ siê do Dafydda.- Panie ³uczniku - powiedzia³ niemal oficjalnym tonem.- Harpie wróci³y do twierdzy, ale kiedy inni zaatakuj¹ nas, wylec¹.Spójrz, jak nisko wisz¹ teraz chmury nad twierdz¹.Wskaza³ w górê.By³a to prawda - warstwa chmur wybrzuszy³a siê jak strop w jakimœ starym budynku, a delikatne, utrudniaj¹ce obserwacjê opary wisia³y ju¿ na wysokoœci trzydziestu stóp.- Zza tej zas³ony bêd¹ nurkowaæ harpie - rzek³ czarodziej - i prawie nie dadz¹ ci czasu na naci¹gniêcie ³uku.Czy w tych warunkach dasz radê trafiaæ je swymi strza³ami?Dafydd podniós³ oczy w górê.- Jeœli chmury nie obni¿¹ siê.- zacz¹³.- Nie mog¹ - stwierdzi³ Carolinus.- Potêga mej ró¿d¿ki nie dopuœci ich bli¿ej.- Wiêc - odpar³ Dafydd - pod warunkiem, ¿e nie bêd¹ szybsze ni¿ ta, któr¹ przed chwil¹ ustrzeli³em, mam spore szansê.Zwa¿, ¿e nie mówiê, i¿ ¿adna siê nie przedrze.Jestem tylko cz³owiekiem - choæ s¹ tacy, co myœl¹, ¿e jestem kimœ wiêcej - zbrojnym w ³uk i strza³y.Ale mam nadziejê, ¿e przeszyjê ka¿d¹ z nich, nim zdo³a uczyniæ nam krzywdê.- Doskonale! - rzek³ Carolinus.- Nikt z nas nie mo¿e ¿¹daæ wiêcej ni¿ odrobiny nadziei.Nie zapomnij, ¿e ich jad jest truj¹cy, choæby sama harpia by³a ju¿ martwa.Odwróci³ siê do Briana.- Proponujê, sir Brianie - powiedzia³ - byœ zaj¹³ siê larw¹, zw³aszcza ¿e musisz walczyæ pieszo.W ten sposób najbardziej siê przydasz.Wiem, ¿e wola³byœ tego zdradzieckiego smoka, ale larwa stanowi wiêksze niebezpieczeñstwo dla tych, co nie maj¹ na sobie zbroi.- Wyobra¿am sobie, ¿e nie³atwo j¹ uœmierciæ - rzek³ rycerz, odrywaj¹c siê od oglêdzin swojej tarczy i zerkaj¹c na stok, po którym zbli¿a³ siê wielki œlimak.- Jej ¿ywotne organy ukryte s¹ g³êboko we wnêtrznoœciach - wyjaœni³ Carolinus - a jako istota bezrozumna bêdzie walczyæ nawet œmiertelnie ranna.Jeœli zdo³asz, odetnij jej najpierw czu³ki z oczami i oœlep j¹.- Czego ocze.- zacz¹³ Jim i poczu³, ¿e g³os uwi¹z³ mu w suchym gardle.Prze³kn¹³ œlinê, by móc dokoñczyæ.- Czego oczekujecie ode mnie?- Ale¿, walcz z olbrzymem, ch³opcze! Walcz z olbrzymem! - zarycza³ Smrgol, a¿ gigant us³ysza³ to i przeniós³ swe okr¹g³e oczy na starego smoka.- Ja zaœ zabiorê siê za tê wesz, Bryagha.Jerzy posieka larwê, ³ucznik zajmie siê harpiami, Mag powstrzyma z³e czary, a wilk odpêdzi piaszczomroki i to bêdzie to!Jim otworzy³ usta, by przestrzec stryjecznego dziadka Gorbasha przed - jak s¹dzi³ - tanim optymizmem, gdy zda³ sobie sprawê, ¿e to nie o to chodzi.Smrgol rozmyœlnie próbowa³ bagatelizowaæ sprawê, by dodaæ mu odwagi.I to w sytuacji, gdy stary smok sam by³ jedn¹ nog¹ na tamtym œwiecie i bez w¹tpienia nawet nie móg³ mierzyæ siê z potê¿nym, m³odym Bryaghem.Nagle Jim poczu³, ¿e serce zamiera mu w piersi.Rozejrza³ siê po wszystkich.Skoro stary i niedo³ê¿y Smrgol nie mo¿e równaæ siê z Bryaghem, to czy Brian poradzi sobie z ohydn¹ larw¹, która by³a ju¿ o trzydzieœci jardów od nich? Czy to uczciwe, by Aragh na trzech ³apach mierzy³ siê - przy ca³ej swej niewra¿liwoœci na ich pisk - z hord¹ pozosta³ych przy ¿yciu piaszczomróków? A jak Dafydd, choæ jest wspania³ym ³ucznikiem, mo¿e mieæ nadzieje, ¿e zdo³a bezb³êdnie zestrzeliæ wszystkie harpie, które niespodziewanie zjawiaæ siê bêd¹ tu¿ nad jego g³ow¹? Czy wreszcie mo¿na by³o spodziewaæ siê, ¿e stary czarodziej sam zdo³a powstrzymaæ ca³e otaczaj¹ce ich Z³o, gdy rozgorzeje walka? Jim przynajmniej mia³ konkretny powód, by znaleŸæ siê tutaj: Angie.Ale inni byli tu przede wszystkim dla niego, wci¹gniêci w tê beznadziejn¹ walkê.G³êbokie poczucie winy wstrz¹snê³o nim.Zwróci³ siê do rycerza.- Brianie - rzek³.- Ani ty, ani inni wcale nie musicie tego robiæ.- Ale¿ tak, na Boga - odpar³ rycerz, zajêty swym rynsztunkiem.- Larwy, olbrzymy.Przecie¿ zawsze walczy siê z nimi, gdy stan¹ na twej drodze.Przyjrza³ siê swej w³Ã³czni i od³o¿y³ j¹ na bok.- Nie, za d³uga jest do walki pieszej - zamrucza³ pod nosem.- Smrgolu - powiedzia³ Jim odwracaj¹c siê do smoka - czy nie widzisz tego? Bryagh jest znacznie m³odszy od ciebie.A z tob¹ nie jest dobrze.- Ee.- wymamrota³ pospiesznie Secoh i przerwa³, jakby poczu³ siê zmieszany i za¿enowany.- Mów, ch³opcze! - hukn¹³ Smrgol.- No.- zaj¹kn¹³ siê b³otny smok - chcia³em w³aœnie po.powiedzieæ, ¿e nie móg³bym zmusiæ siê do walki z t¹ larw¹ ani z olbrzymem.Naprawdê, nie móg³bym.Czujê, jakbym rozpada³ siê na kawa³ki, gdy pomyœlê, ¿e zbli¿am siê do jednego z nich.No, ale móg³bym walczyæ z innym smokiem.To nie jest takie straszne.takie przera¿aj¹ce, to znaczy.jeœli tamten smok z³amie mi kark.Urwa³ i znów zaj¹kn¹³ siê.- Wiem, ¿e to brzmi g³upio.- Nieprawda.Zuch z ciebie! - zarycza³ Smrgol.- Cieszê siê, ¿e jesteœ ze mn¹! Sam zupe³nie nie mogê wzbiæ siê w powietrze, ci¹gle jestem trochê sztywny.Gdybyœ jednak zdo³a³ wzlecieæ w górê i sprawiæ, ¿eby ta jaszczurka morska zesz³a tu, gdzie bêdê móg³ go dostaæ, to sêpy bêd¹ mia³y niez³¹ ucztê.I dla wyra¿enia swego uznania poczêstowa³ b³otnego smoka potê¿nym uderzeniem ogona, zwalaj¹c go niemal z nóg.Jim ponownie zbli¿y³ siê do Carolinusa.- Nie ma odwrotu - rzeki czarodziej, zanim Jim zdo³a³ coœ powiedzieæ.- To jest partia szachów, w której wycofanie jednej figury oznacza klêskê graczy.Wy powstrzymajcie potwory, a ja powstrzymam moce, gdy¿ potwory skoñcz¹ ze mn¹, jeœli wy padniecie, a moce skoñcz¹ z wami, je¿eli dadz¹ sobie wpierw radê ze mn¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]