[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opowiadał o kształcie i rozmiarach budowli,którą ujrzał wśród pustyń i o tym wszystkim co widział i słyszał w jej wnętrzu. Faraon Dżeser słuchał uważnie, nie przerywając.Gdychłopiec skończył opowieść, wiadca raczył zadać mu kilka pytań - Więc mówisz, że bogowie owi w podróż ku niebuwzlecieć zamierzali? - Tak, panie. - Wraz z całą ową budowlą, której szkic pokazywali mikapłani? - Tak, panie.Ten szkic zrobiłem napolecenie kapłanów.Kiedy wróciłem z pustyni do oazy, gdzie mieszka moja matka,nocą znów światło wielkie powstało na wschodzie; jasne słońce rozświetliło noc,i wszyscy to widzieli.A kiedy rankiem dnia następnego poszliśmy w tamtą stronęwraz z innymi mieszkańcami naszej oazy, otwór tylko ogromny w piaskuujrzeliśmy. - I, jak rzekłeś, bogowie owi mieli wswej budowli wznieść się do nieba? - Tak, panie!Mieli ze sobą rzeczy wszelakie, pożywienie napoje na daleką podróż.Ale, jak mimówili, w podróży owej żywymi nie mieli pozostawać. - Jakże to? - Pokazali mi skrzynię wielką, a w niejdrugą, ludzkiego kształtu, w którą, po otwarciu, kładli się by umrzeć na czaspodróży.Lecz potem, u celu, do życia wrócić mieli.Tak mi to objaśniali.Widziałem nawet, jak umarł jeden z nich, a inni owijali ciało jego szczelniewstęgami tkaniny jakowejś, aż cały był nią owinięty, i wtedy zanurzali go wpłyny różne, aż gładką, błyszczącą polewą się pokryła tkanina.A potem, wskrzyniach zamknąwszy, zostawili mówiąc, że wstanie, gdy dotrą do domu swego.Wielu innych też umrzeć tak się gotowało. -Potrafiłbyś szkic skrzyń owych sporządzić? -Spróbuję, panie. - Więc, jeśli wszyscy w skrzyniachowych martwi podróżować mieli, po cóż im cały dobytek, pożywienie? - Nie wiem, panie.Myślę, że budzą się czasem wpodróży owej, by jeść i pić.Lecz nie pytałem o to. - Ale wiesz na pewno, że w stronę nieba sięwybierali? - A jakże, panie! Wszak wysłannikami Rabędąc, ku niemu wracać musieli. - Tak mówili? - Tak, choć innym imieniem go nazywali, lęk przed nimczując wielki. - Jakież to imię? - Coś jakby ko-men-dant.i coś jeszcze, niezapamiętałem. - Możesz odejść chłopcze! - Dżeserskinął dłonią, a Chifu kłaniając się władcy co krok, tyłem wycofał się zkomnaty. Władca zamyślił się głęboko.Po kilkuminutach spojrzał w prawo, gdzie pod ścianą stał jego kanclerz i nadwornyarchitekt. - I cóż ty na to, Imhotepie? - Zadziwiająca historia, panie mój! - Oto, jak bogowie powracają do nieba! Zdradzili tętajemnicę owemu chłopcu.Dlaczego? Wszak nie po to, by on ich śladem do niebawzleciał.To mnie wzywają, mnie, syna Słońca. Znówmilczał zamyślony, wpatrzony przed siebie, w stronę, gdzie odszedł Chifu. - Pilnować mi tego chłopca! - powiedział do kapłana.-Uczyć, karmić, opiekować się.Będzie mi jeszcze nieraz potrzebny.A ty,Imhotepie, powiedz: potrafisz-li taką budowlę wznieść dla mnie, abym, gdybogowie mnie wezwą, mógł na wezwanie ich pośpieszyć? Architekt poskrobał się w wygoloną czaszkę. - Trudnobędzie.- bąknął.- Piramida to niezmiernie skomplikowany problemtechniczny.Szczególnie technologia montażu.A poza tym, organizacja placubudowy, kadry fachowców, zaplecze techniczno-materiałowe, harmonogramy dostaw. - Daj spokój z tym inżynierskim bełkotem - przerwał muDżeser dobrodusznie - i powiedz, ile? - Za trzymiesiące przedstawię kosztorys, panie mój.Ale boję się, że. - Żadnych "ale".Nie po to cię wysyłałem na stypendiado Małej Azji i na Daleki Wschód, żebyś mi tu piętrzył trudności! - Może.pozwól panie, że się zastanowię.Może bytak.schodkowo? - mamrotał Imhotep.- To by wypadło trochę taniej. - To już twoja sprawa.A poza tym, zorganizuj paruspecjalistów do zaprojektowania wyposażenia.Ma być pełny komfort, i żad- nychtam oszczędności.To dla mnie rozumiesz? A o żadnych trudno- ściach nie chcęsłyszeć.Ma być piramida, i koniec! powrót
[ Pobierz całość w formacie PDF ]