[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej całego życia, pomyślałem.
- W końcu, czy ty nigdy nie robiłeś uników? No więc ta sama historia ciągle się powtarza.Dokładnie ta sama.Fred i ja spotykamy się, jakby po raz pierwszy, i odtwarzamy tę samą starą, pękniętą płytę.
- Dlaczego? - spytałem wprost.
- To proste - odparła lekko.- Ponieważ w ten sposób mogę być jakoś tam szczęśliwa.I ponieważ Fred nie jest z kamienia.
Powiedziała już wszystko, co było do powiedzenia na ten temat, a mnie nie trzeba było nic więcej.Była to jedna z tych opowieści, które zaczynały się od słów: "Byłoby zupełnie inaczej, gdyby." Może i byłoby inaczej, ale dla mnie ważne jest tylko to, co jest, a nie co mogłoby być.Nie mogłem jednak powstrzymać się od myśli, czy przypadkiem nie byłoby inaczej, gdyby Pat zainteresowała się Sammym, co oczywiście nigdy nie miało miejsca.
- Jak to się stało, że nigdy nie słyszałaś o tej dziewczynie Sammy'ego? - spytałem.
Wzruszyła ramionami.- Nigdy się nim specjalnie nie interesowałam.Chyba kiedyś tam nasze drogi się rozeszły.- Zaśmiała się sztucznie.- To zdarza się nawet najporządniejszym ludziom.
Ledwie skończyliśmy śniadanie, gdy zjawili się Powellowie.Nie byli ani trochę zdziwieni widokiem Pat, ale jej obecność zdawała się ich krępować.Toteż po chwili Pat wyszła do sypialni.
Powellowie cały czas mieli kłopoty z zaczęciem właściwej rozmowy.Miałem nadzieję, że się nie rozkleją i nie zaczną błagać, bym zabrał ich
na Marsa, bo Marjory spodziewa się dziecka, czy też z jakiegoś innego melodramatycznego powodu.
Dopiero Marjory przemogła się na tyle, by wyjawić mi powód ich wizyty, choć też nie od razu.Uparcie pocierała paznokcie, jakby je polerowała, a jednocześnie co jakiś czas wygładzała spódnicę, która wcale nie była pomarszczona.
- Nie chcieliśmy o tym mówić - odezwała się - bo uważaliśmy, że to i tak nie ma znaczenia, ale jednocześnie pomyśleliśmy, że tak trzeba.rozumiesz, prawda? Na wszelki wypadek.Żeby było w porządku.
Czekałem wiedząc, że cokolwiek bym powiedział, posłużyłoby to za pretekst do dalszego owijania w bawełnę: zaczęliby bardzo skrupulatnie udowadniać, że nie to mieli na myśli.
- Ja uważałam, że w żadnym wypadku byś nas nie wybrał - powiedziała Marjory - ale Jack stwierdził, że w końcu nie jest to wykluczone.Zdecydowaliśmy się więc powiedzieć ci, żebyś tego nie robił.Nie znaczy to, że byliśmy pewni, ale.
- Dlaczego? - spytałem wprost.- To znaczy, że chcecie umrzeć?
- To znaczy, że nic na to nie można poradzić - powiedziała zwyczajnie Marjory.- Stanowię zbyt wielkie ryzyko, Bill.Miałam już jedno poronienie i doktor powiedział, że następna ciąża zabije i dziecko i mnie.
- Uważasz, że powinni polecieć tylko ci, którzy mogą mieć dzieci?
- To nie tylko to, Bill.Nie wydawało się to nam ważne.Jestem w ciąży.
- Rozumiem - powiedziałem.
- Oczywiście możesz sobie pomyśleć, że mieliśmy czelność przypuszczać, iż wybrałbyś nas - rzekła szybko Marjory.- To nie o to chodziło.Tylko, że powinieneś wiedzieć o tym, tak na wszelki wypadek.
Cóż miałem im odpowiedzieć? Czy to, że byli na liście? Oczywiście, że nie.Czy sprawiłoby im zatem ulgę, gdybym stwierdził, że nigdy ich nie brałem pod uwagę? Nie.Mogłem tylko głupio wymamrotać, że bardzo mi przykro.Nie takiej nowiny się spodziewałem, ale ta też była melodramatyczna.
Pat wróciła z sypialni, gdy tylko Powellowie wyszli.Powiedziałem jej o wszystkim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]