[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ona ma dla mnie urok.– Nie.To bêdzie jedyna rzecz m¹dra, w ka¿dym razie.Ale ty jednak myœl o sobie,Maszko, a trochê o mnie i o P³awickich.Wiesz, ¿e ja nie mam zwyczaju w tych rzeczachfolgowaæ, a terminy siê zbli¿aj¹.– Jeszcze palê w kotle – kredytem.Wy zreszt¹ siedzicie na hipotece Krzemienia.Za parêdni bêdzie u pani Kras³awskiej wieczór zarêczynowy, po którym mam nadziejê, ¿e siê czegoœpewnego dowiem.Tu Maszko pocz¹³ monologowaæ.– ¯e jednak tak pozytywny cz³owiek jak ja wszed³ jak w las, to nie do pojêcia.Z drugiejstrony nie ma tu cz³owieka, miêdzy tymi nawet, co najlepiej wiedz¹, jak kto stoi, który bypozwoli³ sobie w¹tpiæ o maj¹tku pani Kras³awskiej.A jednak, one s¹ takie szlachetne!!!.– Twoje obawy s¹ te¿ prawdopodobnie p³onne – przerwa³ z pewn¹ niecierpliwoœci¹Po³aniecki.– Ale ty, mój kochany, nie jesteœ wcale pozytywny cz³owiek, boœ zawsze udawa³ ijeszcze coœ udajesz, zamiast patrzeæ tego, co ci dawa³o chleb.W kilka dni póŸniej odby³ siê rzeczywiœcie zarêczynowy raut Maszki, na którym by³a iMarynia, albowiem pani Kras³awska, której siê pan P³awicki podoba³ i którego koligacje by³yjej wiadome, nie unika³a z nim stosunków tak jak z Bigielami.Maszko sprowadzi³ wszystkichswych znajomych o rozg³oœnych nazwiskach, ze szk³ami na oczach i z rozdzielonymi na dwiepo³owy g³owami, po wiêkszej czêœci bardzo m³odych i przewa¿nie niezbyt lotnych.By³omiêdzy nimi piêciu braci Wy¿Ã³w, których zwano: Mizio, Kizio, Bizio, Breloczek i Tatuœ.Dawano im nazwê piêciu braci œpi¹cych, gdy¿ odczuwaj¹c pobudki ¿yciowe wy³¹cznie wnogach, o¿ywiali siê tylko w karnawale, a drêtwieli zupe³nie, przynajmniej pod wzglêdemumys³owym, na post.Bukacki kocha³ ich i cieszy³ siê nimi.By³ baron Kot, któryzas³yszawszy coœ od kogoœ o jakimœ staro¿ytnym Kocie z Dêbna dodawa³ zawsze, gdy goprzedstawiano: „z Dêbna”, a który na wszystko, co do niego mówiono, odpowiada³ stale:Quelle drôle d'histoire! Maszko by³ z nimi wszystkimi na: „ty”, chocia¿ traktowa³ ich zpewnym rodzajem lekcewa¿enia, równie¿ jak i Kopowskiego, m³odzieñca o przepysznej,idealnej g³owie i tak samo przepysznych, jak bezmyœlnych oczach.Kategoriê rozumniejszychprzyjació³ Maszki przedstawiali Po³aniecki i Kresowski.Pani Kras³awska zaprosi³a równie¿kilkanaœcie dam z córkami, ko³o których krêcili siê z niedba³oœci¹ i flegm¹ Wy¿e, a których154panieñskie serduszka bi³y za zbli¿eniem siê Kopowskiego, mniej zwa¿aj¹c na jego duchowepodobieñstwo z Hamletem, polegaj¹ce na tym, ¿e jeœli nie on, to mózg jego móg³by siêzmieœciæ „w skorupie od orzecha”.Kilka powa¿nych ³ysin stanowi³o dope³nienie salonu.Panna Kras³awska, ubrana bia³o, mimo zaczerwienionych oczu wygl¹da³a nader powabnie.By³ w niej istotnie jakiœ kobiecy urok polegaj¹cy na dziwnym, prawie sennym spokoju.Przypomina³a nieco postacie Perugina.Chwilami o¿ywia³a siê jak alabastrowa lampka, wktórej nagle rozb³yœnie œwiat³o – po chwili znów gas³a, ale gas³a nie bez wdziêku.Tegowieczora, przybrana w lekk¹ bia³¹ sukniê, wydawa³a siê ³adniejsz¹ ni¿ zwykle.Po³anieckipatrz¹c na ni¹ myœla³, ¿e mo¿e mieæ doœæ osch³e serce i doœæ osch³¹ g³owê, ale mo¿e byæprzyzwoit¹ ¿on¹, zw³aszcza dla Maszki, który w gruncie rzeczy, nad wszystko ceni³przyzwoitoœæ œwiatow¹.Po¿ycie ich zapowiada³o siê jak ch³odny i blady dzieñ, w któryms³oñce nie dopieka, ale te¿ i burza nie grozi.Teraz oto siedzieli w koñcu salonu, nie za blisko,ale te¿ nie za daleko od reszty towarzystwa; zajmowali siê sob¹ nie wiêcej i nie mniej, ni¿wypada³o; w jego.obejœciu siê z ni¹ widaæ by³o tyle uczucia, ile by³o trzeba, ale przedewszystkim chêæ, ¿eby siê wydaæ narzeczonym correct – ona zaœ odp³aca³a mu t¹ sam¹monet¹.Uœmiechali siê do siebie przyjaŸnie; on mówi³ wiêcej od niej, jako przysz³yprzewodnik i g³owa domu, czasem patrzyli sobie w oczy, s³owem, tworzyli najbardziejpoprawn¹ i najbardziej wzorow¹ parê narzeczonych, jak sobie mo¿na by³o w znaczeniuœwiatowym wyobraziæ.„Ja bym nie wytrzyma³” – mówi³ sobie Po³aniecki.I nagleprzypomnia³ sobie, ¿e podczas gdy ona tu sobie siedzi, konwencjonalnie uœmiechniêta,spokojna, bia³a, ten ów doktorzyna, który nie móg³ „duszy od niej odedrzeæ” – próchniejegdzieœ, miêdzy zwrotnikami, równie spokojnie pod ziemi¹, zapomniany, tak jakby nigdy nieistnia³.I porwa³a go z³oœæ.Odczu³ nie tylko pogardê dla serca panny Kras³awskiej, ale ten jejspokój wyda³ mu siê czymœ w z³ym smaku, jak¹œ duchow¹ martwot¹, która niegdyœ by³a wmodzie i na któr¹ wówczas, widz¹c w niej coœ demonicznego, piorunowali poeci, ale która zczasem spospolicia³a i sta³a siê równ¹ moralnej nicoœci i g³upocie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]