[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wskaza³a g³ow¹ mijaj¹cego powoli koœció³ daimlera.W œrodku siedzia³a ubrana na bia³o dziewczyna i podenerwowany mê¿czyzna w œrednim wieku.Samochód znikn¹³ za rogiem.- Lepiej wejdŸmy do œrodka - powiedzia³a.- Do zobaczenia póŸniej.Mo¿emy podzieliæ siê vol-au-ventem.- Do widzenia, Harry.Patrzy³em, jak odchodzi, by zaj¹æ miejsce po stronie panny m³odej.Id¹c, trzyma³a rondo kapelusza, jakby w ka¿dej chwili móg³ odfrun¹æ.A potem poczu³em, jak ci¹gnie mnie za rêkaw Pat.Ubrany w coœ, co przypomina³o marynarski mundurek, wygl¹da³ bardzo elegancko.Obj¹³em go i zobaczy³em wchodz¹cych po stopniach Ginê i Richarda.- Mówi³am ci, ¿e nie uda nam siê zaparkowaæ tak blisko koœcio³a - mówi³a.- Przecie¿ nam siê uda³o - odpar³.- Czy mo¿e czegoœ nie zauwa¿y³em?Widz¹c mnie, przestali siê k³Ã³ciæ, odebrali od mistrza ceremonii kwiatki do butonierki i weszli do koœcio³a.Uœmiechn¹³em siê do Pata.- Podoba mi siê twój nowy garnitur.Jak siê w nim czujesz?- Drapie mnie.- Wygl¹dasz wspaniale.- Nie lubiê garniturów.Za bardzo przypominaj¹ mi szko³ê.- Chyba masz racjê.Garnitury za bardzo przypominaj¹ szko³ê.Nadal jesteœmy umówieni na weekend?Pokiwa³ g³ow¹.- Co chcesz robiæ? - zapyta³em.- Coœ dobrego - odpar³ po chwili zastanowienia.- Ja te¿ tego chcê.Zróbmy coœ dobrego w ten weekend.Ale na razie mamy tu do wykonania zadanie, prawda?- Jesteœmy dru¿bami.- Ty jesteœ dru¿b¹.Ja jestem pierwszym dru¿b¹.Idziemy na œlub?Pat wzruszy³ ramionami i uœmiechn¹³ siê.Mój przepiêkny ch³opak.Weszliœmy do koœcio³a - w œrodku pachnia³o liliami, ch³odem, kobietami w kapeluszach i pó³mrokiem, który przecina³y padaj¹ce ze starych okien smugi miodowego œwiat³a - i Pat wyprzedzi³ mnie, stukaj¹c obcasami swoich nowych butów po kamiennej posadzce.Patrz¹c, jak biegnie do o³tarza, przy którym czeka³ ju¿ na nas Marty, poczu³em jednoczeœnie uk³ucie wielkiego szczêœcia i wielkiego smutku.Sam nie wiem.Czu³em siê, jakbym by³ ju¿ jego dru¿b¹.* * *Pastor by³ wysokim, m³odym nerwowym mê¿czyzn¹, jednym z tych prostodusznych elegantów ze Œrodkowej Anglii, których koœció³ anglikañski wysy³a do betonowej d¿ungli stolicy.Jego jab³ko Adama podskakiwa³o w górê i w dó³, gdy mówi³ o dniu s¹du, w którym odkryte zostan¹ sekrety wszystkich serc.Nie spuszczaj¹c wzroku z Marty’ego, zadawa³ mu pytania takim tonem, jakby naprawdê spodziewa³ siê szczerych odpowiedzi.- Czy bêdziesz j¹ kocha³, szanowa³ i opiekowa³ siê w chorobie i w zdrowiu? Czy zaniechawszy innych kobiet, zostaniesz z ni¹, póki œmieræ was nie roz³¹czy?A mnie stanê³a przed oczyma d³uga seria oportunistycznych mi³ostek Marty’ego, które koñczy³y siê niezmiennie w niedzielnych wydaniach gazet, kiedy kobiety, które szybko zdoby³ i prawie tak samo szybko porzuci³, uœwiadamia³y sobie, ¿e przespanie siê z nim nie stanowi wcale pierwszego szczebla kariery w show-biznesie.Potem spojrza³em na stoj¹c¹ przy swoim ojcu Siobhan, na jej okolon¹ bia³ymi koronkami irlandzk¹ blad¹ twarz i chocia¿ nie by³ po temu odpowiedni czas i miejsce, nie mog³em nie pomyœleæ o jej s³aboœci do ¿onatych mê¿czyzn oraz do nieobliczalnych m³odzieñców, którzy przykuwaj¹ siê ³añcuchami do drzew.¯adna z tych rzeczy nie mia³a jednak dzisiaj znaczenia.Ani zgorzknia³e, oplotkowuj¹ce Marty’ego by³e kochanki, ani wszystkie te ¿ony, które pokaza³y po jakimœ czasie Siobhan, gdzie jest jej miejsce.Wszystko to mieli ju¿ za sob¹.Oboje wydawali siê dzisiaj rozgrzeszeni, odm³odzeni przez te obietnice mi³oœci i oddania, przez z³o¿one œluby - chocia¿ by³em przekonany, ¿e Marty nie mia³ pojêcia, co konkretnie przed chwil¹ œlubowa³.Czu³em do nich obojga olbrzymi¹ sympatiê.I nie mog³em odnaleŸæ w sobie najmniejszego œladu cynizmu.Poniewa¿ ja równie¿ chcia³em tego samego.To by³o wszystko, czego chcia³em.Kochaæ i mi³owaæ.Obejrza³em siê i rzuci³em okiem na zgromadzonych.Cyd zerka³a na pastora spod ronda swojego kapelusza.Obok niej widzia³em czubek g³owy i w³osy Peggy.Pat spostrzeg³, ¿e mu siê przygl¹dam, i uœmiechn¹³ siê od ucha do ucha, a ja mrugn¹³em do niego i obróci³em siê z powrotem do pastora, który mówi³ o dozgonnej mi³oœci i zgodzie.Kiedy zadawa³ nowo¿eñcom pytania, nie mog³em nie postawiæ kilku z nich sobie.Na przyk³ad.czy rzeczywiœcie mogê odegraæ pozytywn¹ rolê w ¿yciu Peggy? Czy naprawdê uwa¿am, ¿e zdo³am wychowaæ tê ma³¹ dziewczynkê, maj¹c pe³n¹ œwiadomoœæ, ¿e nigdy nie po³¹cz¹ nas ³atwe zwi¹zki krwi? Czy jestem w wystarczaj¹cym stopniu mê¿czyzn¹, by wychowaæ dziecko innego mê¿czyzny? I co bêdzie z Cyd? Czy wytrzymamy ze sob¹ d³u¿ej ani¿eli standardowe piêæ, szeœæ albo siedem lat? Czy bêdziemy siê kochaæ i mi³owaæ a¿ do œmierci? Czy te¿ jedno z nas - prawie z ca³¹ pewnoœci¹ ja - w koñcu coœ spieprzy, zacznie siê opieprzaæ albo na lewo i prawo pieprzyæ.Czy naprawdê wierzê, ¿e nasza mi³oœæ jest doœæ silna, by przetrwaæ w tym parszywym wspó³czesnym œwiecie? No w³aœnie, czy w to wierzê? Czy w to wierzê?- Tak - powiedzia³em g³oœno i Marty po raz pierwszy spojrza³ na mnie jak na czubka.* * *Postuka³em srebrn¹ ³y¿eczk¹ w kieliszek szampana i wsta³em, ¿eby wyg³osiæ mowê pierwszego dru¿by.Wszyscy krewni, znajomi i koledzy z pracy spojrzeli na mnie, nasyceni weselnym œniadaniem i gotowi wys³uchaæ czegoœ œmiesznego, a ja zerkn¹³em do swoich notatek.By³y to w wiêkszoœci tanie dowcipy, nagryzmolone przez Eamona na odwrotnej stronie pocztówek.W tym momencie wyda³y mi siê kompletnie bezu¿yteczne.Wzi¹³em g³êboki oddech i zacz¹³em mówiæ.- Jeden z wielkich myœlicieli powiedzia³ kiedyœ: „Mijaj¹ lata, ¿ycie wydaje ci siê banalne i nagle pojawia siê nieznajomy, a imiê jego brzmi mi³oœæ”.- Zawiesi³em dramatycznie g³os.- Czy to Platon? Wittgenstein? Kartezjusz? Nie, to Nancy Sinatra.I stara Nancy ma racjê.Bez tego nieznajomego ¿ycie wydaje siê takie banalne, takie puste.W gruncie rzeczy, kiedy o tym pomyœlê, jest jeszcze gorzej.Nie mieli pojêcia, o czym ja, kurwa, mówiê.Nie s¹dzê, ¿ebym sam to wiedzia³.Potar³em pulsuj¹ce skronie.Zasch³o mi w ustach.£ykn¹³em trochê wody, ale wci¹¿ by³y suche.- Jest gorzej, o wiele gorzej - mrukn¹³em, staraj¹c siê znaleŸæ odpowiednie s³owa dla prawdy, któr¹ chcia³em przekazaæ.Chodzi³o mi chyba o to, jak wa¿ne jest, by Marty i Siobhan zawsze pamiêtali, jak siê dzisiaj czuli.¯eby nigdy tego nie zapomnieli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]