[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiedz mi, Ben, czy wiesz, jak dzia³a silnik spalinowy? Czyby³byœ w stanie go z³o¿yæ, gdybym da³ ci wszystkie niezbêdne czêœci? Czypotrafi³byœ zwulkanizowaæ oponê? Oczywiœcie, ¿e nie, mimo to jeŸdziszsamochodem jak wszyscy inni.I w³aœnie tak to dzia³a.W spo³eczeñstwieprymitywnym- wiem, ¿e to okreœlenie niepolityczne, ale pozwól, ¿e sobiepofolgujê - wszyscy wspó³plemieñcy wiedz¹ mniej wiêcej tyle samo.Zu-pe³nie inaczej jest w œwiecie zachodnim.Podzia³ pracy to jedna z najwa¿-niejszych cech naszej cywilizacji.Im bardziej skomplikowany podzia³ pracy,tym bardziej rozwiniête spo³eczeñstwo.A najwa¿niejszym elementem po-dzia³u pracy jest podzia³ pracy umys³owej.Nad „Projektem Manhattan"pracowa³a garstka ludzi, a jednak ludzie ci na zawsze odmienili obliczeziemi.W ubieg³ym dziesiêcioleciu kilka ma³ych zespo³Ã³w naukowych roz^szyfrowa³o budowê ludzkiego genomu.Nie szkodzi, ¿e wiêkszoœæ z nasnie odró¿nia niacyny od nicyny: korzystamy z nich mimo to.U¿ywamykomputerów osobistych.My, ludzie, dla których informatyka to ciemnamagia, dla których obwody scalone to czarna magia.Specjalistów, praw-dziwych mistrzów, jest niewielu, lecz z ich osi¹gniêæ korzystaj¹ miliony.To nie dziêki wysi³kowi zbiorowemu rozwija siê nasz gatunek; czasy wielkichpiramid i ¯ydów, którzy je budowali, ju¿ dawno minê³y.Nasz gatunek rozwija siêdziêki elitom, jednostkom, które wynajduj¹c ogieñ, ko³o i jednost-kê centraln¹ komputera na zawsze odmieni³y losy œwiata.To, co sprawdzi-³o siê w nauce, mo¿e sprawdziæ siê i w polityce.Z tym ¿e w polityce procesten trwa o wiele d³u¿ej, poniewa¿ zanim zd¹¿ymy siê czegoœ nauczyæ, za-stêpuj¹ nas m³odsi, którzy pope³niaj¹ dok³adnie te same b³êdy co my.Poprostu za krótko ¿yjemy.Za³o¿yciele Sigmy dobrze rozumieli te wrodzoneograniczenia ludzkoœci.Zdawali sobie sprawê, ¿e jeœli nasz gatunek maprzetrwaæ, trzeba je w koñcu pokonaæ.A ty, Ben? Czy zaczynasz to rozu-mieæ?-Nie wiem - odrzek³ Ben niczym zalêkniony student.- Niech pan mówidalej.- Pierwsze wysi³ki Sigmy, próby moderowania polityki krajów ery po-wojennej, by³y jedynie nieœmia³ymi pocz¹tkami.Teraz jesteœmy w stanieodmieniæ oblicze tej ziemi! Zapewniæ jej pokój, dobrobyt i bezpieczeñstwom¹drym zarz¹dzaniem i gospodarowaniem surowcami naturalnymi! Jeœlinazywasz to spiskiem elit, czy jest to naprawdê a¿ taki z³y spisek? Jeœli kilkunêdznych UchodŸców wojennych spotka siê ze stwórc¹ nieco wczeœniej, ra-tuj¹c w ten sposób œwiat: czy to naprawdê a¿ taka tragedia?- A wiêc poddacie kuracji tylko tych, których uznacie za godnych, tak?Reszta nawet siê o niej nie dowie.Podzielicie ludzi na dwie klasy.- Tak, na rz¹dz¹cych i rz¹dzonych.To nieuniknione, Ben.Bêd¹ mêdrcyi rz¹dzone przez mêdrców masy.Tylko tak mo¿na skutecznie zarz¹dzaæ spo-³eczeñstwem.Œwiat jest przeludniony.Wiêksza czêœæ Afryki nie ma nawetczystej wody pitnej.Pomyœl tylko, co by siê sta³o, gdyby wszyscy ¿yli dwaalbo trzy razy d³u¿ej! Œwiat pogr¹¿y³by siê w chaosie! Dlatego w swej m¹-droœci Lenz uzna³, ¿e kuracjê powinni przejœæ jedynie wybrani.- A co z demokracj¹? Co z rz¹dami ludu?Godwin a¿ poczerwienia³.- OszczêdŸ mi tej sentymentalnej retoryki, Ben.Ludzkie barbarzyñ-stwo to historia sama w sobie.Nie pamiêtasz, ile razy mot³och niszczy³ to,co z tak wielkim trudem budowa³a arystokracja? Chroniæ ludzi przed nimisamymi: taki jest, i taki zawsze by³, g³Ã³wny cel polityki.Moi studenci pew-nie by siê nastroszyli, ale uwa¿am, ¿e d¹¿enia arystokracji zawsze by³y jaknajbardziej s³uszne: aristos, kratos - rz¹dy najlepszych.Problem polega³na tym, ¿e arystokracja rzadko kiedy dawa³a coœ innym.Ale wyobraŸ so-bie, ¿e po raz pierwszy w historii uda³o ci siê zracjonalizowaæ ca³y system,stworzyæ arystokracjê tajn¹, z³o¿on¹ z najwybitniejszych przedstawicielinauki i kultury, ¿e arystokracja ta jest stra¿nikiem cywilizacji, wiernie tejcywilizacji s³u¿y.Ben Wsta³ i zacz¹³ nerwowo kr¹¿yæ po westybulu.Krêci³o mu siê w g³o-wie.G³adkie s³Ã³wka, oœlizg³e t³umaczenia.Godwin da³ siê z³apaæ na lepnieœmiertelnoœci.- Ben, ile ty masz lat? Trzydzieœci szeœæ? Pewnie myœlisz, ¿e bêdziesz¿y³ wiecznie.Ja tak w twoim wieku myœla³em.Ale wyobraŸ sobie, ¿e maszlat osiemdziesi¹t piêæ albo dziewiêædziesi¹t, ¿e Bóg pozwoli³ ci tyle prze-¿yæ.Rodzina, dzieci, wnuki: wiod³eœ szczêœliwe ¿ycie, mia³eœ sensown¹ pra-cê, ale poniewa¿ drêcz¹ ciê starcze przypad³oœci.- Chcê umrzeæ.- W³aœnie.Starcze przypad³oœci.Znakomita wiêkszoœæ ludzi nigdy przednimi nie ucieknie.Ale ty mo¿esz! Gdybyœ rozpocz¹³ kuracjê ju¿ teraz, by³-byœ stale mê¿czyzn¹ w sile wieku.Bo¿e, ile bym da³, ¿eby znowu mieæ trzy-dzieœci szeœæ lat! Tylko nie mów mi, ¿e byœ tego nie chcia³, ¿e nie pozwoli³a-by ci na to etyka.- Nie wiem - odrzek³ Ben, uwa¿nie go obserwuj¹c.- Naprawdê niewiem, co o tym myœleæ.Godwin chyba mu uwierzy³.- Œwietnie.Widzê, ¿e mówisz szczerze.Chcê, ¿ebyœ do nas przysta³.¯ebyœ zosta³ jednym z Wiedergeborenen.Ben ukry³ twarz w d³oniach.- Kusz¹ca propozycja - odpar³ st³umionym g³osem.- Niektóre argu-menty s¹.- John, jeszcze tu jesteœ? - Weso³y, entuzjastyczny g³os Lenza.- Zachwilê odlatuje ostatni œmig³owiec!Godwin szybko wsta³.- Muszê lecieæ - rzuci³ przepraszaj¹co.- Przemyœl to, Ben.Lenz wspiera³ ramieniem mocno pochylonego starca.Jakoba Sonnenfelda.- Porozmawialiœcie sobie? ~ spyta³.Bo¿e, nie.Tylko nie on.- Pan.- Ben zaniemówi³, gapi¹c siê z odraz¹ na s³ynnego tropicielanazistów.- Niewykluczone, ¿e bêdziemy mieli nowego rekruta - powiedzia³ po-wa¿nie Godwin, zerkaj¹c znacz¹co na Lenza.Ben potrz¹sn¹³ g³ow¹ i spojrza³ na Sonnenfelda.- Wiedzieli, dok¹d pojadê w Buenos Aires, bo wszystko im pan powie-dzia³, tak? ^Sonnenfeld mia³ zbola³¹ twarz.Odwróci³ wzrok.- W ¿yciu s¹ takie chwile, kiedy cz³owiek musi wybieraæ.Gdy rozpocz-nê kuracjê.- ChodŸmy, panowie - przerwa³ mu Lenz.- Musimy siê pospieszyæ.Godwin i Sonnenfeld ruszyli do wyjœcia.Zza drzwi dochodzi³ ryk silni-ka helikoptera.- Niech pan tu zaczeka, Benjaminie - rzuci³ przez ramiê Lenz.- Bardzosiê cieszê, ¿e zainteresowa³o pana nasze przedsiêwziêcie.Bêdziemy musieliuci¹æ sobie krótk¹ pogawêdkê.,,Ben poczu³ silne szarpniêcie i na jego rêkach zatrzasnê³y siê dwie stalo-we obrêcze.Kajdanki.Koniec marzeñ.Stra¿nicy powlekli go przez salê, za rzêdy urz¹dzeñ do æwiczeñ i apara-tury medycznej.Krzycz¹c ze wszystkich si³, Ben rozluŸni³ miêœnie i zwiotcza³ im w rê-kach.Gdyby w sali pozosta³ któryœ z Wiedergeborenen, widzia³by, ¿e gouprowadzaj¹ i na pewno jakoœ by zareagowa³.Ostatecznie nie byli z³ymiludŸmi.Niestety, nie pozosta³ nikt, a przynajmniej on nikogo nie widzia³.Trzeci stra¿nik chwyci³ go za przedramiê.Dalej, szybciej.Kamiennapod³oga poharata³a mu nogi i kolana, ból by³ nie do zniesienia.Ben szarpa³siê i wierzga³.Nadbieg³ czwarty stra¿nik i teraz mogli unieruchomiæ muwszystkie koñczyny, chocia¿ wrzeszcz¹c wniebog³osy, robi³ wszystko, ¿ebyim to utrudniæ.Zawlekli go do windy i jeden ze stra¿ników wcisn¹³ guzik.Pierwszepiêtro
[ Pobierz całość w formacie PDF ]