[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.¯yczy³ im przedtem bezpiecznej podró¿y do Destin i przypomina³, ¿e jest w ka¿dej chwili do dyspozycji.Michael odprowadzi³ Aarona i ciotkê do drzwi.Grono starych przyjació³ Michaela zbiera³o siê ju¿ do wyjœcia, zamierzaj¹c kontynuowaæ mi³y wieczór w jednym z barów Dzielnicy Irlandzkiej.Wymogli wczeœniej na Michaelu obietnicê spotkania w najbli¿szym czasie.Schody by³y wci¹¿ zablokowane przez pogr¹¿one w o¿ywionych rozmowach pary.S³u¿ba uda³a siê do kuchni, by zorganizowaæ coœ naprêdce dla Gradych z Nowego Jorku.W koñcu Ryan podniós³ siê, poprosi³ o ciszê i og³osi³, ¿e przyjêcie jest skoñczone.Wszyscy maj¹ znaleŸæ swoje buty, p³aszcze, torebki i inne swoje rzeczy, porozsiewane po ca³ym domu i wynieœæ siê - trzeba zostawiæ m³od¹ parê sam¹.Bior¹c nowy kieliszek szampana z tacy, któr¹ w³aœnie niós³ s³u¿¹cy, zwróci³ siê ku Rowan.- Za m³od¹ parê - wzniós³ toast, bez trudu pokonuj¹c panuj¹cy wokó³ gwar - za ich pierwsz¹ noc w tym domu.Weselnicy ostatni raz siêgnêli po szampana i zewsz¹d posypa³y siê ¿yczenia szczêœcia.Tr¹cano siê kieliszkami.- Niech Bóg b³ogos³awi temu domowi i wszystkim tu zgromadzonym - odezwa³ siê proboszcz, który ju¿ zamierza³ wyjœæ i teraz cofn¹³ siê od drzwi.Tuziny g³osów odbi³y echem s³owa ksiêdza.- Za Darcy’ego Monahana i Katherine! - ktoœ krzycza³.- Za Juliena i Mary Beth.za Stellê.Wychodzenie goœci, jak to by³o w zwyczaju rodzinnym, trwa³o dobre pó³ godziny.Ca³owano siê, sk³adano obietnice spotkañ.W drodze z garderoby, na werandzie, nawet ju¿ przy furtce o¿ywa³y prowadzone wczeœniej rozmowy.W tym czasie s³u¿ba bezszelestnie przeczesywa³a dom, odnajduj¹c i zbieraj¹c pozostawione kieliszki, serwetki, poprawiaj¹c poduszki, rozk³adaj¹c w wazonach kwiaty i wycieraj¹c sto³y.W koñcu wszystko by³o sprz¹tniête.Ryan wyszed³ jako ostatni, wyp³aciwszy wynagrodzenie organizatorom przyjêcia i podziêkowawszy za znakomicie wype³nione zadanie.Dom by³ prawie pusty!- Dobranoc, moi drodzy - powiedzia³, a drzwi frontowe zamknê³y siê za nim wolno.Przez d³ugi czas Rowan i Michael stali, patrz¹c na siebie, a potem rozeœmiali siê.Michael wzi¹³ ¿onê na rêce, obróci³ siê w ko³o i postawi³ delikatnie na ziemi.Sta³a tak, obejmuj¹c go i przytulaj¹c g³owê do jego piersi.Czu³a siê os³abiona tym wybuchem radoœci.- Zrobiliœmy to, Rowan! Tak, jak wszyscy tego chcieli.Zrobione.Mamy to za sob¹.Œmia³a siê ci¹gle cichutko, wspaniale zmêczona i podniecona zarazem.Zegar zacz¹³ wybijaæ godzinê dwunast¹.- Pos³uchaj - wyszepta³a - jest pó³noc.Wzi¹³ j¹ za rêkê, zgasi³ w salonie œwiat³o i oboje weszli na górê po schodach.Tylko w jednym pokoju na piêtrze by³o jasno - w ich sypialni.Cicho przest¹pili próg.- Zobacz, jak to wygl¹da - powiedzia³ Michael.Pokój by³ wspaniale przygotowany przez Beê i Lily.Wielki bukiet jasnoczerwonych, pachn¹cych ró¿ sta³ na obramowaniu kominka miêdzy dwoma srebrnymi œwiecznikami.Na toaletce czeka³a butelka szampana w wiaderku z lodem, a obok na srebrnej tacy lœni³y dwa kieliszki.Koronkowa kapa zosta³a odsuniêta do koñca ³o¿a, poduszki poprawione, bia³e miêkkie zas³onki rozsuniête i przywi¹zane do kolumienek u wezg³owia.Na jednej po³owie le¿a³a nocna koszula i jedwabny peniuar, na drugiej równie¿ bia³a, mêska pi¿ama.Na poduszce u³o¿ono ró¿e z maleñk¹ wst¹¿k¹, a na niewielkim nocnym stoliku sta³ œwiecznik.- Jak uroczo z ich strony, ¿e o tym pomyœla³y - powiedzia³a Rowan.- Przecie¿ to nasza noc poœlubna, kochanie, a zegar w³aœnie wybi³ pó³noc.Jest godzina czarownic, ca³y dom nale¿y do nas.Spojrzeli na siebie i oboje zaczêli siê œmiaæ, pobudzaj¹c siê nawzajem do takiej weso³oœci, ¿e z trudem siê uspokoili.Oboje wiedzieli, ¿e s¹ zbyt zmêczeni, by by³o ich staæ na cokolwiek wiêcej, poza wskoczeniem pod ko³drê.- Wiesz, zanim padniemy, powinniœmy przynajmniej napiæ siê szampana.Przytakn¹³, zrzucaj¹c z siebie ¿akiet i mocuj¹c siê z krawatem.- Mówiê ci, Rowan, trzeba byæ bardzo w kimœ zakochanym, ¿eby pozwoliæ siê ubraæ w coœ takiego!- ChodŸ do mnie, ka¿dy tutaj dokonuje podobnych wyczynów.Pomó¿ mi, proszê, tu jest zamek b³yskawiczny.- Odwróci³a siê do niego plecami i poczu³a ulgê, kiedy uwolni³a siê od skorupy gorsetu, a suknia opad³a luŸno wokó³ jej stóp.Ostro¿nie odpiê³a szmaragdowy naszyjnik i po³o¿y³a na koñcu obramowania kominka.Wreszcie wszystko zosta³o zdjête i powieszone.Siedzieli oboje w ³Ã³¿ku, delektuj¹c siê szampanem, sch³odzonym, wytrawnym, znakomitym i musuj¹cym, dok³adnie takim, jakim byæ powinien.Michael by³ nagi, ona mia³a na sobie jedwabn¹ koszulkê, bo uwielbia³ pieœciæ jej cia³o przez delikatn¹ tkaninê.W koñcu, mimo ¿e czuli ogromne zmêczenie, porwa³a ich wspania³oœæ tego ³o¿a, intymny nastrój ³agodnego œwiat³a œwiec i ostatecznie ich namiêtnoœæ dosz³a do wrzenia.Kochali siê szybko i gwa³townie, tak jak lubi³a, a gigantyczne mahoniowe ³o¿e okaza³o siê nies³ychanie mocne.PóŸniej Rowan le¿a³a przytulona do Michaela, zadowolona, trochê drzemi¹c, ws³uchiwa³a siê w silne bicie jego serca.W koñcu wsta³a i siêgnê³a po odrzucon¹, zmiêt¹ koszulê.Poci¹gnê³a te¿ du¿y ³yk zimnego szampana.Michael usiad³ obok niej, nagi, z jedn¹ nog¹ podwiniêt¹, przechyli³ g³owê na oparcie ³o¿a i zapali³ papierosa.- Rowan, to by³ wspania³y dzieñ.Bo¿e, ¿e te¿ dni mog¹ byæ tak rewelacyjne.Nic z³ego siê nie zdarzy³o.Absolutnie nic.Oprócz tego, ¿e zobaczy³eœ coœ, co ciê przerazi³o! Ale nie powiedzia³a ani s³owa, poniewa¿ rzeczywiœcie by³o wspaniale, nawet z tym dziwnym momentem.Wspaniale.Nic tego nie zepsuje.Poci¹gnê³a nastêpny ³yk szampana, delektuj¹c siê jego smakiem i swoim w³asnym zmêczeniem.Wiedzia³a, ¿e jest ci¹gle zbyt podniecona, by zasn¹æ.Zawrót g³owy przyszed³ niespodziewanie, razem z lekkim uczuciem md³oœci podobnym do porannego.Zamacha³a rêk¹, jakby chcia³a uwolniæ siê od dymu papierosowego.- Co siê dzieje?- Nic, po prostu nerwy.Id¹c naw¹ czu³am siê jak wtedy, gdy pierwszy raz wziê³am skalpel do rêki.- Rozumiem, zgaszê papierosa.- Nie, to nie to, dym mi w³aœciwie nie przeszkadza.Sama przecie¿ palê.- Ale to musia³ byæ papieros, bo có¿ innego? Zdarza³o jej siê to ju¿ wczeœniej.Wsta³a i, czuj¹c siê prawie naga w lekkiej jedwabnej koszuli, posz³a do ³azienki.Nie znalaz³a tabletek alka-seltzer ani niczego, co mog³o jej pomóc.Przypomnia³a sobie, ¿e wynios³a lekarstwo stamt¹d i w³o¿y³a do szafki w kuchni razem z plastrami, aspiryn¹ i innymi podrêcznymi medykamentami.Wróci³a do sypialni, aby w³o¿yæ pantofle i szlafrok.- Gdzie idziesz? - spyta³.- Na dó³, po alka-seltzer.Nie wiem, co siê ze mn¹ dzieje.- Poczekaj, ja pójdê.- Zostañ, jesteœ rozebrany.Wrócê za sekundê.Mo¿e pojadê wind¹, do diab³a.Dom nie by³ ca³kowicie ciemny.Blady poblask dochodzi³ przez okna z ogrodu, k³ad¹c siê poœwiat¹ na wypolerowanych parkietach holu, jadalni, a nawet pokoju obok kuchni, gdzie przechowywano naczynia.Rowan, nie zapalaj¹c œwiat³a, bez trudu trafi³a do szafki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]