[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pan nie jest fizykiem, co?-Nie.- Tym lepiej.Gdyby pan by³ fizykiem, nie uwierzy³by mi pan nawet po tym, co zobaczy pan na w³asne oczy, bo to- wskaza³ na aparat, który wci¹¿ mrucza³ cichutko jak senny kot (lampy rzuca³y ró¿owy odblask na œcianê) - mog³o powstaæ dopiero po obaleniu tego steku idiotyzmów, który oni uwa¿aj¹ dziœ za fizykê.Czy ma pan jak¹œ rzecz, z któr¹ móg³by siê pan bez ¿alu rozstaæ?- Mo¿e bym znalaz³ - odpar³em.- Co to ma byæ?- Wszystko jedno.Kamieñ, ksi¹¿ka, metal - byle nic radioaktywnego.Ani œladu radioaktywnoœci, to jest wa¿ne.Mog³oby doprowadziæ do nieszczêœcia.- Mówi³ jeszcze, kiedy wsta³em i podszed³em do biurka.Jak wiecie, jestem pedantem i najmniejszy drobiazg ma u mnie swoje niezmienne miejsce, a ju¿ szczególn¹ uwagê przyk³adam do zachowania ³adu w bibliotece; tym bardziej zdziwi³a mnie rzecz, która wydarzy³a siê dnia poprzedniego: pracowa³em przy biurku od œniadania, to znaczy od wczesnych godzin rannych, nad ustêpem, który przysporzy³ mi sporo mozo³u- i podnosz¹c w pewnej chwili g³owê znad roz³o¿onych na ca³ym biurku papierów, zauwa¿y³em le¿¹c¹ pod œcian¹, w k¹cie ko³o biblioteki, ciemnoburaczkow¹ ksi¹¿kê ósem-58 STANIS£AW LEMkowego formatu; spoczywa³a na pod³odze, jakby j¹ tam ktoœ rzuci³.Wsta³em i podnios³em j¹.Pozna³em ok³adkê; by³a to odbitka z kwartalnika medycyny kosmicznej, zawieraj¹ca pracê dyplomow¹ jednego z raczej dalszych moich znajomych.Nie rozumia³em, w jaki sposób znalaz³a siê na pod³odze.Wprawdzie do pracy zasiad³em pogr¹¿ony w myœlach i nie rozgl¹da³em siê specjalnie po pokoju, ale móg³bym przysi¹c, ¿e kiedy wchodzi³em do pokoju, nic nie le¿a³o na pod³odze pod œcian¹: zwróci³oby to natychmiast moj¹ uwagê.W koñcu jednak musia³em uznaæ, ¿em siê bardziej ni¿ kiedykolwiek zag³êbi³ w myœlach i w ten sposób sta³em siê na chwilê niewra¿liwy na otoczenie - i dopiero gdy koncentracja mej uwagi zmala³a, nie widz¹cymi dot¹d oczami dostrzeg³em ksi¹¿eczkê na pod³odze.Inaczej nie mo¿na by³o tego faktu wyt³umaczyæ.Wstawi³em j¹ na pó³kê i zapomnia³em o wszystkim, teraz jednak, po s³owach Molterisa, buraczkowy grzbiet tej niepotrzebnej mi ca³kiem pracy sam jak gdyby wsun¹³ mi siê w rêkê, poda³em mu j¹ wiêc bez s³owa.Uj¹³ j¹, zwa¿y³ w d³oni, nie patrz¹c nawet na tytu³, uniós³ czarn¹ pokrywê w œrodku aparatu i powiedzia³:- Proszê tu przyjœæ.Stan¹³em obok niego.Ukl¹k³, nastawi³ ga³kê, podobn¹ do regulatora aparatu radiowego, i nacisn¹³ zaklês³y, bia³y guzik obok niej.Wszystkie œwiat³a pokoju pociemnia³y, w kontakcie, w którym tkwi³ kabel aparatu, pojawi³a siê, ze szczególnym, przeszywaj¹cym skwierczeniem, b³êkitna iskra, lecz poza tym nic siê nie sta³o.Pomyœla³em, ¿e zaraz spali mi wszystkie stopki, a on odezwa³ siê ochryple:-Uwa¿aj pan!W³o¿y³ ksi¹¿kê do wnêtrza aparatu, tak ¿e le¿a³a na p³ask, i nacisn¹³ ma³¹, wystaj¹c¹ z boku, czarn¹ r¹czkê.DZIENNIKI GWIAZDOWE 59Œwiat³a lamp powróci³y wtedy do normalnego blasku, a równoczeœnie ów w tekturê oprawny, ciemny tomik na dnie aparatu zamgli³ siê.W u³amku sekundy sprzejrzy œci¹³ i wyda³o mi siê, ¿e poprzez zamkniête ok³adki widzê bia³awe kontury stronic i zlewaj¹ce siê rz¹dki druku, ale trwa³o to bardzo krótko, w nastêpnej sekundzie ksi¹¿ka rozp³ynê³a siê, znik³a, i widzia³em ju¿ tylko puste, czarno oksydowane dno aparatu.- Przesunê³a siê w czasie - powiedzia³ nie patrz¹c na mnie.Wsta³ ciê¿ko z pod³ogi.Na jego czole lœni³y drobne, jak ostrza szpilek, kropelki potu.- Albo, jeœli pan woli -odm³odnia³a.- O ile? - spyta³em.Rzeczowoœæ tych s³Ã³w wypogodzi³a nieco jego twarz.Ta jej lewa, mniejsza, jakby zmarnia³a po³owa - by³a tak¿e nieco ciemniejsza, jak zauwa¿y³em z bliska - zadrga³a.- Mniej wiêcej o dobê - odpar³.Dok³adnie nie umiem tego jeszcze obliczyæ.Ale to - urwa³ i spojrza³ na mnie.- By³ pan tu wczoraj? - spyta³, nie ukrywaj¹c napiêcia, z jakim czeka³ mej odpowiedzi.- By³em - odpowiedzia³em z wolna, bo naraz jak gdyby pod³oga jê³a odp³ywaæ mi spod stóp.Zrozumia³em, i w oszo³omieniu, nie daj¹cym siê porównaæ do niczego prócz uczucia z niewiarygodnego snu, po³¹czy³em oba fakty: wczorajsze pojawienie siê, tak niewyt³umaczalne, ksi¹¿ki, dok³adnie w tym w³aœnie miejscu, pod œcian¹ - i jego obecny eksperyment.Powiedzia³em mu to.Nie rozpromieni³ siê, jak móg³by ktoœ s¹dziæ, tylko milcz¹c, kilkakrotnie otar³ czo³o chustk¹;zauwa¿y³em, ¿e poci siê gwa³townie i ¿e trochê poblad³.Przysun¹³em mu krzes³o i sam usiad³em.- Mo¿e powie mi pan teraz, czego sobie ¿yczy ode mnie? - spyta³em, kiedy siê widocznie uspokoi³.60 STANIS£AW LEM- Pomocy - mrukn¹³.- Wsparcia - nie, nie ja³mu¿ny.Niech to bêdzie.niech siê to nazywa zaliczk¹ na udzia³ w przysz³ych zyskach.Wehiku³ czasu.rozumie pan chyba sam.- nie dokoñczy³.- Tak - odpar³em.- Przypuszczam, ¿e potrzebna jest panu suma raczej znaczna?- Bardzo znaczna.Widzi pan - w grê wchodz¹ wielkie iloœci energii, ponadto celownik czasowy - aby przenoszone cia³o dotar³o dok³adnie do tej chwili, w której pragniemy je ulokowaæ - wymaga jeszcze d³ugotrwa³ych prac.- Jak d³ugo? - podda³em.- Co najmniej rok.- Dobrze - odpar³em.- Rozumiem.Tylko, widzi pan:musia³bym poszukaæ.pomocy osób trzecich.Po prostu mówi¹c, finansistów.Nie mia³by pan chyba nic przeciw temu.- Nie,.oczywiœcie, ¿e nie - odpar³.- Dobrze.Zagram z panem w otwarte karty.Wiêkszoœæ ludzi na moim miejscu przypuszcza³aby - po tym, co mi pan pokaza³ - ¿e ma do czynienia z trikiem, ze zrêcznym oszustwem.Ale ja panu wierzê.Wierzê panu i zrobiê, co bêdê móg³.To zajmie mi oczywiœcie trochê czasu.W tej chwili jestem bardzo zajêty, poza tym - bêdê musia³ zasiêgn¹æ rady.- Fizyków? - rzuci³.S³ucha³ mnie z najwy¿szym napiêciem.- Nie, sk¹d.Widzê, ¿e pan ma uraz na tym punkcie - proszê nic nie mówiæ.O nic nie pytam.Rada bêdzie mi potrzebna dla wybrania najw³aœciwszych ludzi, którzy byliby gotowi.Urwa³em.I jemu w tej¿e chwili musia³a zaœwitaæ ta sama myœl, co mnie, oczy rozb³ys³y mu.- Panie Tichy - powiedzia³ - nie musi pan zasiêgaæ niczyjej rady.ja sam powiem panu, do kogo ma siê pan udaæ.DZIENNIKI GWIAZDOWE 61- Z pomoc¹ swojej maszyny, tak? - dorzuci³em.Uœmiechn¹³ siê triumfalnie.- Oczywiœcie! ¯e przedtem na to nie wpad³em.jaki¿ ze mnie osio³.- A pan ju¿ porusza³ siê w czasie? - spyta³em.- Nie.Maszyna dzia³a dopiero od niedawna, od zesz³ego pi¹tku, wie pan.Wys³a³em tylko kota.- Kota? I co - wróci³?- Nie.Przesun¹³ siê w przysz³oœæ - mniej wiêcej o piêæ lat; skala nie jest jeszcze dok³adna.Precyzja w ustaleniu momentu zatrzymania siê w czasie wymaga wybudowania dyferencjatora, który koordynowa³by wichruj¹ce siê pola.Tak, jak jest, desynchronizacja powodowana kwantowym efektem tunelowania.- Nie rozumiem, niestety, nic z tego, co pan mówi - powiedzia³em.- Ale dlaczego pan sam nie próbowa³?To wyda³o mi siê dziwne, ¿eby nie powiedzieæ wiêcej.Molteris zmiesza³ siê.- Zamierza³em, ale.widzi pan.ja.mój gospodarz wy³¹czy³ mi elektrycznoœæ.w niedzielê.Jego twarz, a w³aœciwie jej normalna prawa po³owa pokry³a siê szkar³atnym rumieñcem.- Zalegam z komornym i dlatego.- be³kota³.- Ale naturalnie.zaraz.Tak, pan ma s³usznoœæ.Ja to - zaraz.Wejdê tu, widzi pan? Uruchomiê aparat i.znajdê siê w przysz³oœci.Dowiem siê, kto sfinansowa³ przedsiêwziêcie - dowiem siê nazwisk tych ludzi, dziêki temu bêdzie pan móg³ natychmiast, bez zw³oki.Mówi¹c to, rozsuwa³ ju¿ na boki przegrody dziel¹ce wnêtrze aparatu na czêœci.- Czekaj ¿e pan - powiedzia³em - nie, tak nie chcê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]