[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzecznik prasowy musi byæ pod telefonem dwadzieœcia czterygodziny na dobê, ¿eby odpowiadaæ na pilne pytania dziennikarzy.Wróciwszy dohotelu,Nick zadzwoni³ i - o dziwo - zdo³a³ po³¹czyæ siê z nim ju¿ za pierwszym razem.- Pan Lewin? Dzieñ dobry - zacz¹³ spiêtym, lekko zdenerwowanym, lecz hardymg³osem.-Chyba siê nie znamy.Nazywam siê Jim Goddard i jestem redaktorem naczelnymeuropejskiego wydania „Washington Post".Przepraszam, ¿e dzwoniê tak wczeœnie,alemamy tu prawdziw¹ bombê i potrzebujê pañskiej pomocy.Natychmiast przyku³ jego uwagê.- Oczywiœcie.Jim, tak? Co siê sta³o?- Chcê pana o czymœ uprzedziæ.Puszczamy do druku artyku³ o Lanchesterze.Pójdzie napierwszej stronie, ze wszystkimi bajerami: pe³ny kolor, nag³Ã³wek na trzy czwartei takdalej.Ale chyba siê z tego nie ucieszycie.Powiem prosto z mostu: wed³ug mnieto bêdziekoniec jego kariery.Mówi³em, to prawdziwa bomba, fina³ trzymiesiêcznegoœledztwa.- Jezus Maria, jaka bomba? O czym pan mówi?- Przyznam siê panu, ¿e naciskaj¹ na mnie z góry.Chc¹, ¿ebym puœci³ tocholerstwo jakleci, bez ¿adnych przecieków, ale wed³ug mnie sprawa mo¿e mieæ druzgoc¹ceznaczenienie tylko dla Lanchestera, ale i dla naszego bezpieczeñstwa narodowego.-Odczeka³chwilê, ¿eby Lewin to sobie przetrawi³, po czym rzuci³ mu ko³o ratunkowe, któretamtenpo prostu musia³ chwyciæ.- Dlatego chcê daæ pañskiemu szefowi szansê.Niechprzynajmniej spróbuje odparowaæ zarzuty, nie wiem, mo¿e niech zagrana czas.Zawsze gopodziwia³em, mam dla niego cholernie du¿o sympatii, ale jako bezstronnydziennikarz niepowinienem do was dzwoniæ.Mimo to dzwoniê, bo jeœli Lanchester do mnieprzekrêci iodpowie na kilka pytañ, mo¿e bêdê móg³ jakoœ mu.- Czy pan wie, która godzina jest w Brukseli? - wykrztusi³ Lewin.-Uprzedza naspan wostatniej chwili.To nie fair, to nieodpowiedzialne! Próbujecie nas wrobiæ wjakiœ.- Tak, tak, wiem, ma pan prawo do w³asnego zdania.Chcê tylko, ¿eby wszystkoby³oabsolutnie jasne: da³em wam szansê, a wyœcie z niej nie skorzystali.Chwileczkê.-Odwróci³ g³owê i krzykn¹³: - Nie, nie to zdjêcie, idioto! Mia³a byæ twarzLanchestera,sama twarz! - Przepraszam, to do kolegi.Dobra, zróbmy tak.Niech pan powieszefowi, ¿ejeœli za dziesiêæ minut nie zadzwoni do mnie na komórkê, puszczê wszystko jakleci,³¹cznie z adnotacj¹: „Richard Lanchester odmówi³ wszelkich komentarzy".Czywyra¿amsiê jasno? Proszê mu powtórzyæ, najlepiej niech mnie pan zacytuje, ¿e najwiêksz¹sensacj¹jest wiadomoœæ o jego powi¹zaniach z Rosjaninem Genadijem Rosowskim.Zapamiêtapan?- Genadij.jak?- Rosowski.Niech pan zapisze mój numer.- Nie chc¹c, ¿eby tamci wiedzieli, sk¹ddzwoni,poda³ mu numer swojej komórki.- Dziesiêæ minut!Telefon zapiszcza³ ju¿ po dziewiêædziesiêciu sekundach.DŸwiêczny baryton, charakterystyczny amerykañsko-brytyjski akcent.Brysonnatychmiastrozpozna³ jego g³os.- Mówi Richard Lanchester.Co siê, do cholery, dzieje?- Rozumiem, ¿e pañski rzecznik wprowadzi³ pana w sytuacjê.- Wymieni³ tylko jakieœ rosyjskie nazwisko, Genadij ktoœ tam.O co tu chodzi,redaktorze?- To prawdziwe nazwisko Teda Wallera i dobrze pan o tym wie.- Ted Waller? Kto to taki? Goddard, o czym pan, do diab³a, mówi?- Musimy porozmawiaæ, i to natychmiast.- S³ucham, przecie¿ rozmawiamy.Niech pan mówi! Co wy tam knujecie? Nie znampana,ale na pewno pan wie, ¿e doskonale znam wasz¹ naczeln¹.Czêsto widujemy siêtowarzysko i nie zawaham siê do niej zadzwoniæ.- Musimy porozmawiaæ osobiœcie, nie przez telefon.Jestem w Brukseli, za godzinêmogêbyæ w Mons, w kwaterze g³Ã³wnej SHAPE.Niech pan uprzedzi wartowników.Usi¹dziemyi pogadamy.Tak od serca i tylko we dwóch.- Jest pan w Brukseli? Myœla³em, ¿e w Waszyngtonie! Cholera jasna, co tu.- Za godzinê.I jeszcze jedno.Do czasu mojego przyjazdu proszê do nikogo niedzwoniæ.Dobrze panu radzê.Cicho zapuka³ do drzwi.Otworzy³a natychmiast.By³a ju¿ ubrana.Œwie¿o pok¹pieli,pachnia³a szamponem i myd³em.- Parê minut temu przechodzi³am ko³o twojego pokoju - powiedzia³a, gdy wszed³ doœrodka.- Rozmawia³eœ przez telefon.Nie, nie, nic nie mów.O nic nie zapytam.Wiem: „wodpowiednim czasie".Usiad³ w tym samym fotelu, w którym siedzia³ poprzedniej nocy.- Ten czas chyba w³aœnie nadszed³.- Wypowiadaj¹c te s³owa, poczu³, ¿e spada muzramion olbrzymi ciê¿ar, ¿e w koñcu, po d³ugim okresie ci¹g³ych dusznoœci, mo¿enormalnie oddychaæ.- Muszê ci to powiedzieæ, poniewa¿ bêdê potrzebowa³ twojejpomocy.Poniewa¿ jestem pewien, ¿e bêd¹ próbowali mnie.zdj¹æ.Dotknê³a jego ramienia.- Oni? To znaczy kto? I dlaczego?Starannie dobieraj¹c s³Ã³w, opowiedzia³ jej o rzeczach, o których nie wspomina³nikomu zwyj¹tkiem zastêpcy dyrektora CIA Harry'ego Dunne'a.O misji, której celem by³ozinfiltrowanie i zniszczenie tajnej organizacji znanej nielicznym jakoDyrektoriat, orozpaczliwym planie wci¹gniêcia do pomocy Richarda Lanchestera, „ostatniegosprawiedliwego z Waszyngtonu"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]