[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Takich, którzy miast wykonać rozkaz lub zginąć, zdradzilii rozkazu nie wykonali.Rzecz wygląda zatem dośćdziwnie, wszakże byliśmy pewni, że rozkazy tego Cahiradotyczyły pojmania księżniczki Cirilli i dostarczenia jejdo Nilfgaardu.Akapit.Dziwne, acz uzasadnione podejrzenia,które ta sprawa wzbudziła we mnie, oraz nieco zaskakujące,acz nie pozbawione sensu teorie, które mam,chciałbym przedyskutować z Tobą w cztery oczy.Z wyrazamigłębokiego uszanowania et cetera, et cetera.***** Pojechała na południe, prosto jak strzelił, najpierwbrzegiem Wstążki, przez Wypalania, później, przeprawiwszy sięprzez rzekę, podmokłymi wąwozami, zarosłymimięciutkim, jaskrawozielonym dywanem płonnika.Zakładała,że Wiedźmin, nie znając terenu tak dobrze jak ona,nie będzie ryzykował przeprawy na ludzki brzeg.Ścinającpotężny, wybrzuszony w stronę Brokilonu łuk rzeki miałaszansę dogonić go w okolicach kaskady Ceann Treise.Podróżującszybko i bez postojów miała szansę nawet gowyprzedzić. Zięby nie myliły się, gdy dzwoniły.Niebo na południuzachmurzyło się wyraźnie.Powietrze stało się gęste i ciężkie,komary i gzy zrobiły się wyjątkowo natrętne i dokuczliwe. Gdy wjechała w łęg, zarośnięty obwieszoną zielonymijeszcze orzechami leszczyną i gołym, czarniawym szakłakiem,poczuła obecność.Nie usłyszała.Poczuła.Wiedziaławięc, że to elfy. Wstrzymała konia, by ukryci w gąszczu łucznicy mielimożliwość dobrze się jej przyjrzeć.Wstrzymała też oddech.W nadziei, że nie trafiła na popędliwych. Nad przewieszonym przez zad konia koziołkiem brzęczała mucha. Szelest.Ciche gwizdnięcie.Zagwizdała w odpowiedzi.Scoia'tael niczym duchy wyłonili się z zarośli, a Milva dopierowówczas odetchnęła swobodniej.Znała ich.Należelido komanda Coinneacha Do Beo. - Hael - powiedziała, zsiadając.- Que'ss va? - Ne'ss - odrzekł sucho elf, którego imienia nie pamiętała.- Caemm. Opodal, na polance, obozowali inni.Było ich co najmniejtrzydziestu, więcej niż liczyło komando Coinneacha.Milva zdziwiła się; Ostatnimi czasy oddziały Wiewiórektopniały raczej, niż rosły.Ostatnimi czasy spotykanekomanda były grupami pokrwawionych, zgorączkowanych, ledwotrzymających się w siodłach i na nogachobszarpańców.To komando było inne. - Cead, Coinneach - pozdrowiła zbliżającego się dowódcę. - Ceadmil, sor'ca. Sor'ca.Siostrzyczka.Tak ją nazywali ci, z którymi byław przyjaźni, gdy chcieli wyrazić szacunek i sympatię.I to,że przecież byli od niej wiele, wiele zim starsi.Z początkubyła dla elfów tylko Dh'oine, człowiekiem.Później, gdyjuż regularnie im pomagała, mówili na nią Aen Woedbeanna,"niewiasta z lasu".Jeszcze później, poznawszy lepiej,wzorem driad zwali ją Milvą, Kanią.Jej prawdziweimię, które wyjawiała najbardziej zaprzyjaźnionym, odwzajemniającpodobne gesty z ich strony, nie pasowało imwymawiali je: Mear'ya, z cieniem grymasu, jak gdybyw ich mowie nieładnie im się kojarzyło.I zaraz przechodzili na "sor'ca". - Dokąd to zmierzacie? - Milva rozejrzała się baczniej,ale nadal nie dostrzegała rannych ani chorych.- Na Ósmą Milę? Do Brokilonu? - Nie. Powstrzymała się od dalszych pytań, znała ich zbyt dobrze.Wystarczyło jej tylko kilku spojrzeń na nieruchome,stężałe twarze, na przesadny, demonstracyjny spokój, z jakim porządkowaliekwipunek i broń.Dość było jednegouważnego spojrzenia w głębokie, bezdenne oczy.Wiedziała, że szli do walki. Od południa niebo ciemniało, chmurzyło się. - A dokąd ty zmierzasz, sor'ca? - spytał Coinneach,potem szybko rzucił okiem na przewieszonego przez koniakozła, uśmiechnął się lekko. - Na południe - chłodno wyprowadziła go z błędu.-Drieschot
[ Pobierz całość w formacie PDF ]